Tak się złożyło, że przez cztery dni znajdowałem się bardzo blisko telewizora. Wiecie jak to jest z telewizorami, szczególnie kiedy w tym samym pomieszczeniu co telewizor znajdują się dzieci. Telewizor włączony jest cały czas. Czasem trzeba wręcz wrzeszczeć, by skłonić dzieci do wyjścia na dwór, do łowienia ryb czy spaceru. Telewizor jest bowiem lepszy niż wszystko. Szczególnie zaś dla takich dzieci co telewizora na co dzień nie mają. A z moimi właśnie tak jest.
Jakoś nam się jednak udawało oderwać od tych pasjonujących widowisk, które zwykle emitowane są o poranku i szczęśliwie bawiliśmy się na dworze do samego prawie wieczora. Dopiero wtedy zaczynał grać telewizor i dzieci oglądały bajkę. Potem zaś kolacja, a po kolacji mecz. Przed meczem jednak pokazali w sobotę coś jeszcze i ja to zacząłem oglądać ze swoim starszym dzieckiem. Był to kolejny już program kabaretowy.
Groza tych programów ujawniła się w całej pełni w roku 2005 kiedy PiS doszedł do władzy. Wcześniej nie było to takie straszne i wszyscy wierzyliśmy, że nie chodzi o propagandę i wychowanie dużych mas ludzkich w posłuszeństwie do władzy, że nie wywołanie odruchów Pawłowa ma na celu ta impreza, a jedynie ożywienie polskiej estrady i wprowadzenie do kultury narodowej nowych jakości. Przynajmniej ja w to wierzyłem, nie wiem jak inni. Potem, kiedy sprawą profesjonalnie już zajęli się panowie Bałtroczyk i Andrus, wszystko zaczęło wyglądać tak jak wspomniałem. Teraz zaś mamy już zupełne dno. Oto zniknął gdzieś Bałtroczyk, a jego miejsce zajęli Górski i Wójcik. Jeden jest z „Kabaretu Moralnego Niepokoju”, a drugi z kabaretu „Ani Mru Mru”. Wójcik nie występuje już ze swoim uzdolnionym aktorsko partnerem, bo ludzie uzdolnieni i pomysłowi są w tej imprezie zbędni. Oni byli potrzebni na samym początku, by tę lokomotywę propagandową pchnąć do przodu. Później zaś zaczęli przeszkadzać. To jest Kochani dokładnie tak samo jak z blogosferą polityczną. Kiedy powstała, została najpierw skanalizowana, a potem kiedy dobrzy i popularni autorzy nadali jej tempo i rozmach przejęła ją jaczejka i mamy to co mamy czyli Brockley Sida na pudle.
Blogosfera jednak nie wygląda tak upiornie jak te kabarety, bo wielu ludzi zwyczajnie nie potrafi odróżnić tekstu dobrego od słabego. Z dowcipami jest inaczej. Ludzie po prostu śmieją się z tych dobrych, a ze słabych śmieją się początkowo tak samo, potem coraz ciszej, a w końcu przestają się śmiać w ogóle. I tak właśnie wyglądało to w sobotę. Nie o jakości dowcipów będę dziś pisał. Najważniejsze bowiem w tym przedstawieniu było to, że zostało ono zmontowane na tak zwanych motywach. A właściwie na jednym motywie – rejsu. Rzecz dzieje się na statku i ci tak zwani aktorzy od samego początku wplatają w swoje skecze dowcipy z filmu Piwowskiego. Nie czynią tego dlatego, że ten film jest śmieszny, ale dlatego, że odbiorca filmu „Rejs” to z założenia człowiek inteligentny i należący do elity. I taki przekaz przygotowano dla tarnowskiej publiczności, przed którą ten występ się odbywał. Zrobiono to po to, by zamortyzować jakoś tę żenadę, która się odbywała cały czas na scenie. Jeśli bowiem program robiony jest pod tezę rozpisaną gdzieś w zadymionych pokoikach panów od propagandy artysta, który go realizuje powinien mieć jakiś dupochron na wypadek gdyby publiczność miast klaskać zaczęła gwizdać. Napisałem dupochron celowo, bo nie mogłem napisać – twarzochron. O twarzach już od dawna nie może być tam nawet mowy. W Polszcze od dawien dawna za urządzenie takie służy coś co nazywane jest nie wiedzieć czemu kulturą wyższą lub elitarną lub awangardową. Wszystkie te słowa można stosować wymiennie. W praktyce zastosowanie takiego dupochronu polega na tym, by zasugerować publiczności iż chodzi o coś więcej, nie tylko o chamskie rżenie z dowcipów o Maryni i huzarach. Antidotum na ten zabieg jest równie proste jak on sam. Jeśli ktokolwiek sugeruje nam, że w jego prezentacji, czy to artystycznej czy to naukowej, czy jakiejś innej, chodzi o coś więcej niż gołe fakty oglądane przez nas na scenie, możemy śmiało zacząć bombardowanie takiego człowieka zgniłymi jajami. To kłamca, oszust i deprawator. Ludzie uczciwi mówią wprost o co im chodzi. Sztuka zaś kabaretowa odnosi sukcesy wtedy kiedy publiczność śmieje się szczerze z kawałów. I żadne dodatkowe rozróżnienia nie są tutaj potrzebne.
W naszych kabaretach jednak są, bo nie o sztukę w nich chodzi, ale o deprawację ludzi dorosłych. Mamy więc film „Rejs”, film skompromitowany wielokrotnie podobnie jak jego reżyser i film ten jest traktowany przez tak zwanych młodych artystów jako najdonioślejsze dzieło w historii polskiego kina. Jako coś czego jakość nie podlega dyskusji. Korzystanie z motywów „Rejsu” także sygnałem dla nas. Dla oszołomów, którzy nie kochają pana Marka i pana Staszka. Mamy zrozumieć wreszcie, że czas marzeń i złudzeń się skończył. O tym kto opowiada kawały, a kto się z nich śmieje decydują właśnie oni dwaj – pan Marek i pan Staszek. I jeszcze do tego chcą nam oni zasugerować, że możliwa jest taka akcja, kiedy z widowni będą lecieć same głupie, trywialne i pozbawione pointy teksty, a publiczność i tak się będzie śmiała. Ten zamysł jest także wpisany w ideę kabaretowego przedsięwzięcia. Wie o tym doskonale pan Marek i wie pan Staszek, ale Wójcik i Górski zdają się nie mieć o tym pojęcia. Oni po prostu opowiadają kawały dostosowane do poziomu tych debili na widowni. I przez myśl im nie przejdzie, że kiedyś ich numery były lepsze, głębsze i zabawniejsze, a przecież adresowane do tej samej publiczności. Do publiczności, którą oni wychowali, a teraz ją deprawują, bo pan Marek z panem Staszkiem doszli do wniosku, że tak właśnie trzeba. Może się mylę co do Górskiego, bo on i jego kabaret nie podobali mi się od początku. Oni mieli tę deprawację wpisaną w program już od dawna. No, a poza tym to ludzie z warszawskiej polonistyki więc czego od nich wymagać. Wójcik jednak i ten drugi Wójcik mieli swoje dobre dni i tylko należy się cieszyć z tego, że tamten się nie zapisał do nowego programu pana Staszka.
Nie może być bowiem żadnej wątpliwości co do tego kto stoi za tym wszystkim, kto jest „spolegliwym opiekunem” młodych artystów kabaretowych, kto wybiera najgorsze, najbardziej trywialne numery, kto szydzi z publiczności i dręczy ją tą nędzą. Chodzi oczywiście o Stanisława Tyma, człowieka legendę. Jest pan Tym jedną z wielu legend, które system stworzył i podał nam na tacy, byśmy cieszyli się z istnienia takich wspaniałych ludzi. Drugą taką legendą był pan Marek, ale ktoś ujawnił na niego kwity. Legendami są Krystyna Janda i jej koledzy. Legendą jest życie każdego z nich, a za chwilę legendowani zaczną być panowie Górski i Wójcik, bo przecież sztafeta pokoleń trwa i nie można niczego puścić na żywioł. Ktoś musi tę niewdzięczną rolę obrabiać, ktoś musi siać, żąć i zwozić plon. Kto musi go także sprzedawać i liczyć zyski, ale to już osobna historia i czynią to zupełnie inne osoby. Legendy sceny i filmu mają swoje role do odegrania i je odgrywają.
Ktoś może powiedzieć, że ja się tym wszystkim za bardzo przejmuję, że to tylko kabaret, ja jednak jestem przekonany, że nie tylko. Wiem bowiem na pewno, że każdy rodzaj aktywności zwanej czasami artystyczną jest pod kontrolą policji jawnych, tajnych i dwupłciowych. Każdy rodzaj, nawet mający tak znikome znaczenie jak moje książki i mój blog. Ostatnio jeden nie wytrzymał i zakasłał mi w słuchawce. Nie powiem, zdziwiłem się.
I nie jest przypadkiem wcale, że oni ten „Rejs” tak obrabiają. Znak znaczy i używa się go po to by znaczył. Nie ma żadnych przypadków w takich sytuacjach. To jest jasny komunikat. Wracamy do epoki późnego Gierka. Potem będzie Gomułka, a potem to co większość zdążyła już zapomnieć. Pamięć jednak zawsze można ludziom odświeżyć. Kabarety nie będą już wtedy potrzebne, ale Górski i Wójcik posad nie stracą. Marni aktorzy bowiem potrzebni są zawsze, podobnie jak marni malarze i marni autorzy. Nawet jeśli nie przyjmie ich polityka, to zawsze znajdą zajęcie na Rakowieckiej, prowokatorzy w celach także są systemowi potrzebni.
Nie jest to jeszcze całkiem pewne, ale być może w tym tygodniu rozpoczniemy sprzedaż II tomu „Baśni jak niedźwiedź”. Póki co zapraszam na stronę www.coryllus.pl Tom pierwszy można jeszcze kupić w księgarniach Tarabuk i Ukryte miasto w Warszawie. Ta pierwsza mieści się przy Browarnej 6, a ta druga przy Noakowskiego 16, w bramie. I tom Baśni jest także w księgarni Karmelitów w Poznaniu przy Działowej 25 oraz w sklepie www.ksiazkiprzyherbacie.otwarte24.pl
Inne tematy w dziale Polityka