coryllus coryllus
4290
BLOG

Artyści i bezpieka

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 79

 Specjalnie dałem taki nędzny, fatalny wręcz tytuł, żeby nawet Rudecka w ten tekst kliknęła. Nie zrobię tego więcej, przyrzekam. Chciałem dziś kontynuować to, co mamy na naszym blogu od kilku dni czyli opowieść o sposobach robienia propagandy w sztuce, szczególnie zaś w muzycznym popie. I popatrzcie jak to się wszystko pięknie układa. Miałem w głowie plan na dzisiejszy tekst, ale że piszę równocześnie Baśń amerykańską, zacząłem myśleć o czymś innym i cała koncepcja wyleciała mi z głowy. Wstaję więc sobie rano, nastawiam tę kawę, jak co dzień i nic. Nic i nic. I nagle otwieram stronę WP, a tam wizerunek zmęczonego życiem, znanego czeskiego artysty Jaromira Nohavicy, ulubieńca naszych niszowych, emigrujących wewnętrznie każdego wieczora, mistrzów takich jak Andrus na przykład, albo Krzysztof Daukszewicz.

Ja do tego Nohavicy nic nie mam, nie słucham go, nie oglądam, bo ten rodzaj profesjonalizmu mi nie odpowiada. Kliknąłem jednak w to jego zdjęcie i od razu właściwie dowiedziałem się, że Nohavica to były alkoholik oraz donosiciel, który był wysyłany za granicę, żeby tam rozmawiać z czeskimi artystami, którzy reprezentowali inny rodzaj profesjonalizmu. Dowiedziałem się też, że pan Jaromir kocha Polskę i przyjeżdża tu na krótkie trasy koncertowe. A w dodatku mówi po polsku bardzo dobrze, nauczył się zaś naszego języka sam z siebie kupując sobie książkę Jana Miodka „Słownik polsko-polski”. I to wszystko jest tam podane tak po prostu, bez żadnych ściem. Teraz Jaromir Nohavica skończył 60 lat i zdaje się jest już trochę zmęczony. Postanowił więc opowiedzieć publiczności o swoich dawniejszych występach po prywatnych domach i uzyskać jakieś rozgrzeszenie. Nie wiem czy to jest dobry pomysł, bo publiczność moim zdaniem nie ma wprawy w rozgrzeszaniu. Od tego jest ksiądz i o tym Jaromir Nohawica powinien wiedzieć bywając w Polsce. No, ale może on nie chce rozgrzeszenia, tylko marzy o tym, by podnieść sprzedaż swoich płyt. Tak jak swego czasu Gunter Grass chciał poprawić sobie wyniki swoją hitlerowską przeszłością.

Macie tu link do tego Nohavicy, sami sobie o nim poczytajcie http://muzyka.wp.pl/gid,677853,title,Jaromir-Nohavica-spelniony-bard,galeria.html

To jest naprawdę niesamowite. Szczególnie ta lista wielbicieli czeskiego barda, którzy zawsze chętnie widzą go w Polsce.

Właściwie tytuł tego mojego tekstu powinien brzmieć: „Profesjonalizm ukryty”, wczoraj bowiem omawialiśmy sprawę zawodowej aktorki, która udaje dziewczynę z bloku, śpiewającą jakieś swoje kawałki, a dziś omawiamy czeskiego milicjanta na emeryturze, który postanowił śpiewać i trochę sobie dorobić. Oboje mają coś na czym znają się bardzo dobrze, ale swoje umiejętności sprzedają w sposób, który ich profesjonalizmu, w założeniu przynajmniej, nie powinien zdradzić. No, ale ze względów, o których już pisałem tytuł zostaje taki jaki jest.

Przyszła mi do głowy pewna koncepcja, nazwę ją marketingowym abordażem, dotycząca sposobów promocji i sprzedaży muzyki i w ogóle tak zwanej kultury w Polsce. Oto mamy te wszystkie dzieci partyjne i milicyjne, które chcą robić kariery. Wiadomo, że nie zrobią prawdziwych karier, bo albo nic nie umieją, albo są zbyt leniwi, albo wyglądają jak Karolak. Trzeba więc – jak w kawale o Polaku, Rusku i Niemcu na bezludnej wyspie – zmienić kryteria oceny. To się dzieje na naszych oczach już od dawna i doszło właściwie do dna. Był moment w show biznesie, kiedy obawiałem się, że zorganizują konkurs w pierdzeniu, a prowadzącym będzie Tadeusz Sznuk, bo ma do tego bardzo dobry głos. Numer ze zmianą kryteriów oceny zauważył nawet taki Jan Nowicki, aktor krakowski, który zdaje się poza pieniędzmi i dziewczynami niewiele widzi. Ja pamiętam wywiad, jakiego dawno temu udzielił on lewicowemu tygodnikowi „Przegląd” i w tym wywiadzie skarżył się, że – cytuję – rezultat zastąpiono brakiem rezultatu. Nowickiemu chodziło akurat o aktorstwo, ale rzecz dotyczy wszystkiego. No, ale on się wtedy nawet nie zająknął, że nad tym promowaniem braku rezultatu usilnie pracują koledzy redaktorów z tego „Przeglądu”. I tu się chwilę zatrzymajmy, ja już to nie raz pisałem, ale jeszcze powtórzę: skala upadku jest ogromna, żeby ją należycie zilustrować trzeba położyć obok siebie zdjęcie młodego Nowickiego i dzisiejszego Karolaka. Obaj uchodzą za amantów. Tak właśnie wygląda postęp realizowany przez macherów z branży, przez ukrytych profesjonalistów.

Ponieważ jakiś czas temu okazało się, że na wydawaniu płyt z pierdzeniem i głosem Sznuka, nie da się niestety zarobić, a żyć trzeba i interesy kręcić też trzeba ktoś, nie wiem kto, wpadł na pomysł, że w zasadzie można by zatrudnić tych, no – profesjonalistów. Nie milicjantów, nie ochroniarzy, nie kucharzy z wojskowych stołówek, nie Daukszewicza, ale aktorów, którzy potrafią zaśpiewać piosenkę, albo wręcz absolwentów szkół muzycznych. To nie było praktykowane od dawna, bo zwyczajnie zabierało za dużą część budżetu, a kto by tam chamom płacił, kiedy uczciwi ludzie muszą zarobić. No, ale jak powiadam, sprawy doszły do dna i trzeba było podjąć jakieś kroki. Tym dnem moim zdaniem była i jest nadal kariera Marii Peszek. No, ale to jest sprawa dyskusyjna i każdy może oceniać rzecz po swojemu.

Kiedy już sięgnięto po zawodowców, którzy chętnie przystali na wszystkie warunki co widać było po występach, których nagrania zamieściłem tu wczoraj, okazało się, że publiczność, która przez ostatnie lata została całkowicie zdeprawowana, nie rozumie o co tym ludziom chodzi. Nie kuma po prostu, tego ich profesjonalizmu i domaga się czegoś innego. Czyli jak zwykle dzieci chcą żeby było jak dawniej, a dawniej to dla nich przedwczoraj, albo najdalej początek zeszłego tygodnia. Chełstowski, Nohawica, Andrus i Daukszewicz, otarli pot z czół kraciastymi chustami i wymyślili formułę taką: profesjonalizm udawany, czyli Nohawica w wersji soft. Też coś ukrywamy, ale akurat nie to co myślicie. I tak to właśnie doszliśmy do kariery i aranżacji pani Justyny Chowaniak.

Ja się jeszcze łudzę, że te wszystkie oszustwa dotyczą jedynie rynku muzycznego, a nie rynku książki. Łudzę się, bo widzę, że na rynku książki do dna jest jeszcze ładnych parę metrów. Dzieła Moniki Jaruzelskiej leżą co prawda w Biedronce, ale moim zdaniem to nie jest ostatni akord tego żałobnego marsza ku klęsce ostatecznej i jakiemuś ponuremu opamiętaniu. To jeszcze chwilę potrwa. Po czym ja to poznaję? Otóż po tym, że obok Jaruzelskiej są w tej Biedronce także książki Beaty Pawlikowskiej, byłej żony Cejrowskiego. Tej wiecie, podóżniczki blondynki, którą porwali Indianie w Amazonii. I one mają coraz bardziej zaskakujące tytuły. Nie takie jak piosenki zespołu „Ruta”, wcześniej „Kapela ze wsi Warszawa”, nie, nie. Żadne tam „Z batogami na panów” czy „Zrucić księdza z kazalnicy”, nic z tego. One brzmią zupełnie inaczej. Ot, na przykład tak: „Księga kodów podświadomości” albo „W dżungli podświadomości” i jeszcze „Kurs szczęścia”. Książki te są produktem obliczonym na zniszczenie rynku, podobnie jak większość tak zwanej literatury pop, ja to poznaję po tempie w jakim zaniżane są ich ceny. No i po tej Biedronce gdzie Pawlikowska leży obok Jaruzelskiej. Kiedy sprawy dojdą do dna, panowie specjaliści od rynku i zysków zaczną rozglądać się za profesjonalistami. I teraz musimy sobie zadać ważne pytanie: do kogo się zwrócą? Moim zdaniem do kogoś kto ma jakieś poważne osiągnięcia i kwity. Jak dla mnie może być Sowiniec, co prawda administracja go zwinęła ostatnio, ale ponoć dawno, dawno temu, w krainie latających Żab, zwanej czasem Galicją, nazywali Sowińca polskim Szekspirem, bo wygrał jakiś młodzieżowy konkurs na dramat w trzech aktach. No to mamy jednego, ale to nie wystarczy. Przyjdą inni - jak powiedział Janosik, w ostatnim odcinku serialu pod tytułem „Janosik”, tuż przed zawiśnięciem na haku – i będą dochodzić swoich praw. A może to było w książce? Nie pamiętam. I wtedy dopiero się zacznie. Wtedy dopiero zobaczycie jak artyści, jak prawdziwi pisarze z legitymacją potrafią udawać Nohavicę!

 

Wspominamy znów Powstanie Warszawskie, zaplanowałem na sierpień wielką wakacyjną promocję. Jak pamiętacie I tom „Baśni jak niedźwiedź” zawiera 63 rozdziały, tyle ile dni, w wersji znanej i akceptowanej przez większość, trwało Powstanie. W sierpniu więc tom I Baśni oraz Audiobook kosztować będą po 25 złotych za egzemplarz plus koszta wysyłki. Promocja dotyczy tylko strony www.coryllus.pl Na mieście książki i płyta kosztują tyle co wcześniej, ale tak jak nadmieniłem, promocja trwa tylko miesiąc.

 

Jeśli ktoś poczuł po przeczytaniu powyższego przemożną ochotę zakupienia naszych książek, zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do księgarni www.multibook.pl. Do księgarnihttp://www.ksiazkiprzyherbacie.otwarte24.pl/ do księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 w Warszawie i do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka