coryllus coryllus
9410
BLOG

Pussy project, Dawid Wildstein i rytuały

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 80

 W zapomnianej, a wynoszonej niegdyś pod niebiosa książce Ryszarda Kapuścińskiego pod tytułem „Busz po polsku” mamy fragment dotyczący zachowań ludzkich w sobotnie wieczory, na zabawach wiejskich odbywających się na prowincji. Jest to fragment bardzo prawdziwy, ale napisany tak, by głównych bohaterów, czyli tych biednych traktorzystów z Mazur i ich dziewczyny na tyle, na ile się da pozbawić godności. Kapuściński pisząc tę książkę miał 20 lat i wiele można mu wybaczyć. Nie o nim będzie dzisiejszy tekst, a o rytuałach dość szczególnego rodzaju. Pisze Kapuściński, że ta zabawa w sobotę, jej przebieg i konsekwencje, bójki, ciąże, dramaty miłosne, stawały się elementami zbiorowej pamięci i jednoczyły grupę poprzez sam fakt częstego wspominania wydarzeń i wymieniania nazwisk ich głównych bohaterów. Otóż to jest szalenie ważne, to wymienianie nazwisk i wspominanie. Ono się odbywa nie tylko w małych wiejskich społecznościach, gdzie ludzie nie myją zębów, ale właściwie wszędzie i jest być może najbardziej podstawowym i najważniejszym mechanizmem dającym siłę społecznościom. Głównie społecznościom zamkniętym, nie tylko od zewnątrz jak mieszkańcy PGR-ów na Mazurach, ale także tych co się zamykają od środka, żeby nikt nie wchodził i nie przeszkadzał.

Poświęciłem na tym blogu już dwa teksty nowemu filmowi von Triera pod tytułem „Nimfomanka”, a w jeden z nich wplotłem nazwisko Dawida Wildsteina. I nie był to jak się wielu może zdawać przypadek. Zacznijmy jednak od początku.

Tak się składa, że do filmu von Triera o wariatce co szuka przygód, dołożyliśmy się wszyscy, albowiem współproducentką tego obrazu jest Małgorzata Szumowska, która zarządza instytucją o nazwie Zentropa Polska. To jest oddział duńskiej firmy o tej samej nazwie, która zajmowała się i zajmuje nadal produkcją pornografii dla kobiet. Parę lat temu segment filmów normalnych był od pornografii oddzielony, ale zrezygnowano z tego, bo nie ma już dziś potrzeby stosować takich podziałów, a i pewnie zacierania tych różnic jest jedną z misji wytwórni Zentropa. Tak sądzę, ale z całą pewnością tego nie wiem. Musicie się sami nad tym zastanowić. Fakt pozostaje faktem – do filmu von Triera dołożone zostały pieniądze z budżetu Instytutu Sztuki Filmowej, przepuszczone przez tę całą Zentropę. Firma ta jest organizacją sieciową działającą w kilku krajach, a jej centrum jak już powiedziałem mieści się w Danii. Celem jej działalności jest transfer państwowej gotówki na nieznane konta, pod pretekstem kręcenia filmów. Wiadomo, że filmy te muszą robić kasę i wywoływać odpowiedni efekt, nie mogą być więc to obrazy o sielskim życiu na prowincji, bo przy tym, przepraszam za kolokwializm nikomu nie staje. Nie mogą być to też obrazy o ciężkim życiu ludzi w postkolonialnych republikach, chyba że ludzie ci uprawiają seks z własnymi dziećmi. Filmy te muszą dotyczyć obsesji i robić skandal, bo takie są wymagania stawiane przez okoliczności. Bez tego nie da się wyjąć pieniędzy instytutowych i przenieść ich nie wiadomo gdzie. Ktoś może powiedzieć, że przesadzam, bo film przecież kosztuje. Mili państwo, ceny na rynku filmów, jak wszystkie ceny dotyczące sztuki są wartościami umownymi. Kiedy więc za pomocą prasy i tak zwanych recenzentów wykreuje się kilka nazwisk aktorów i reżyserów, którzy potem będą grali wszystkich i wszędzie i reżyserowali wszystko i wszędzie, jeśli do tego dołożymy drugi garnitur „bardzo zdolnych operatorów” to właściwie nie ma dla nas granic. To znaczy dla nas są. Dla nich nie ma. Zdjęcia do ostatniego filmu Szumowskiej trwały miesiąc, film ten, podobnie jak inne filmy opowiada o współczesności, więc nie wymaga miliardowych nakładów, co najwyżej milionowych, a jak by się człowiek zakręcił dobrze i miał zdolnego kierownika produkcji to pewnie mógłby znacznie na filmie oszczędzić, a efekt obrazu opowiadającego o życiu współczesnych lesbijek, miłośniczek kotów byłby równie fascynujący jak przy wydatkach rzędu miliardów. Nie o to jednak chodzi, chodzi o przepływ pieniędzy, którego strzegą ludzie z nazwiskami oraz organizacje takie jak Zentropa.

Oczywiste jest, że film von Triera nie jest ostatnim filmem kręconym w tym systemie i już niedługo zobaczymy jak kolejne obrazy powstałe według tego samego schematu. Nie tylko w Polsce, ale także w Niemczech, w Czechach i na Litwie.

Omówmy sobie teraz poszczególne elementy tego mechanizmu. Mamy von Triera, za którym ponoć nikt nie stoi, von Triera, który wykorzystuje instytutowy system dystrybucji pieniędzy do kręcenia tych swoich gówien i zarabiania na tym. Ja w to oczywiście nie wierzę, bo każda grubsza gotówka na świecie ma swojego skarbnika, a nawet kilku i do grupy tej z całą pewnością nie zalicza się Lars von Tirer, kokainista i głupek, nauczony kilku technik w szkole filmowej. Takim ludziom nie powierza się pieczy nad wielkimi pieniędzmi, ich się po prostu do czegoś wynajmuje. Mamy Małgorzatę Szumowską, która pilnuje przepływu gotówki w Polsce i również kręci filmy, bo musi wykazywać jakieś koszta. Mamy te filmy, których nie da się oglądać i mamy recenzentów, którzy odkąd sięgam pamięcią produkuję się na łamach różnych gazet opisując filmowe skandale. Polegają one na tym, że jedna czy druga aktorka, którą wykreowano na filmową świętą i która nawet tak wyglądała, bo miała miłą buzię i uduchowione spojrzenie, zagrała nagle zimną sukę, co daje każdemu. Oburzenie z tego powodu sięga wyżyn i wszyscy członkowie zamkniętych, elitarnych grup żyjących w wielkich miastach i konsumujących tak zwana kulturę muszą zabrać głos w tej sprawie. Dobrze to znacie, bo większość z Was studiowała i chodziła w czasie studiów do kina. Nie myślcie sobie, że bez tego elementu uda się przeprowadzić transfer pieniędzy, o którym tu piszemy. To byłoby do zrobienia w Polsce, na niewielką skalę, tak jak się to działo za komuny, ale tu nie chodzi o ograbianie jakichś nędznych zespołów filmowych pilnowanych przez zaspanych ubeków, co mdleją na widok koronkowej bielizny. Tu chodzi o działania systemowe, przećwiczone na zachodzie od czasów niepamiętnych, od początku istnienia kina, jak sądzę. Do tego systemu zostaliśmy właśnie podłączeni i teraz my również mamy swoje gwiazdy, swoich geniuszy i swoje skandale, którymi musimy żyć, albowiem w przeciwnym razie pani Szumowska będzie miała kłopot z wyciągnięciem forsy na kolejny film.

Podkreślam: wszystkie elementy tej układanki są ważne i wszystkie są niezmienne. Niezmienny jest mechanizm skandalu, chodzi o to by pokazać gołą dupę naturalnej wielkości, niezmienna jest reakcja na to, niezmienny jest zachwyt młodocianej widowni, która jest poprzez hormony naturalnym odbiorcą takich treści i niezmienne jest oburzenie konserwatystów, którzy także muszą mieć swoje pięć minut. Myślę, że w dojrzałych społeczeństwach gdzie kultura rozkwita i ludzie rozumieją zasady, konserwatyści są na liście płac organizacji. Za darmo produkują się jedynie w Polsce, ale wkrótce i to się zmieni, albowiem mamy nową formułę „Flądry”, mamy młodych konserwatystów, którzy do kwestii takich jak poruszane w niniejszym tekście odniosą się w sposób poważny i dojrzały. No i nie będą do sprawy mieszać księży, kościoła, nie będą organizować procesji, ani krucjat różańcowych w intencji wypędzenia złego ducha z Szumowskiej. To się nie zdarzy. I ja wiem o tym na pewno, bo przeczytałem ostatni tekst Dawida Wildsteina dotyczący rodziny. Zanim jednak do niego wrócę, chcę jeszcze raz opowiedzieć o czymś co nosi nazwę Pussy Project. Zacznijmy jednak od czegoś innego. Oto kiedy von Trier zaczynał swoją przygodę z filmem powstała najpierw organizacja o nazwie Dogma, potem zaś Zentropa, do której podłączony był projekt zwany Puzzy Power. To tam właśnie kręcono te hardkorowe pornosy dla kobiet. Firma zdaje się zrobiła klapę, to znaczy pornosy jako narzędzie drenowania z gotówki państwowych budżetów się nie sprawdziły i trzeba było zmodyfikować metodę. I to właśnie oglądamy na naszych oczach. Nie wiemy czy te dwa projekty czyli Puzzy power i Pussy project łączy coś poza osobą Larsa von Triera. Nie wiemy, ale możemy zaryzykować hipotezę, że sam Lars to i tak dużo. Mieliśmy bowiem ostatnio wywiad w gazowni, z kierowniczką Pussy project, czyli z panią, która trudni się sprzedażą seks gadżetów różnym paniom, wywiad ten dotyczył filmu „Nimfomanka” rzecz jasna i spraw z nim związanych, czyli omówionych tu już przeze mnie skandali. Był to jeden z tych tekstów, które poprzez swoją powtarzalność, brak istotnej treści, rytualny charakter, służą konsolidowaniu grupy. Innych celów ten materiał nie miał. Był tak głupi, że da się go wyjaśnić jedynie w ten sposób. Jeśli więc pani kierujące internetowym sex shopem o nazwie Pussy project lansuje film von Triera w wysokonakładowej prasie to można chyba przypuszczać, że jako osoba z branży nie czyni tego jedynie z czystej miłości do sztuki. Ona reklamuje swój projekt, reklamuje także von Triera, a również pełni rolę naganiacza w sekcie, czyli przekonuje ludzi, że wszystko co jest związane z organizacją jest tak naprawdę dobre, piękne i wcale niegroźne.

Wczoraj znalazłem w sieci wywiad z Szumowską sprzed 5 lat, z czasów kiedy startowała polska Zentropa, wywiad przeprowadzony przez Tadeusza Sobolewskiego, który głupieje w sposób tak modelowy, że żal patrzeć. Powstanie Zentropy witane jest oczywiście z entuzjazmem, Szumowska pieje ze szczęścia, a Sobolewski jej wtóruje. I jest super. W czasie swoich wynurzeń na temat sztuki dochodzi Małgorzata Szumowska w pewnej chwili do nazwiska znanego nam wszystkim człowieka, który został przez tęż samą gazownię wypromowany i umieszczony na świeczniku. Nie o gazownię jednak chodzi, chodzi o kolejny element układanki służącej do drenowania budżetów na projekty artystyczne. Nazwisko tego człowieka brzmi Krzysztof Warlikowski. To jest obecnie dyrektor teatru Nowego, mieszczącego się niegdyś przy Puławskiej, ale rozłożonego na łopatki i wyrzuconego na bruk. Do mnie co jakiś czas dochodzą mgliste wieści na temat finansowania teatrów i walki jaka toczy się o te pieniądze. Wymienienie więc nazwiska Warlikowskiego nie jest przypadkowe. Z całą pewnością nie jest. Warlikowski to Szumowska branży teatralnej, być może on też uczestniczy w jakimś projekcie typu Zentropa, ale lepiej ukrytym. Ja sobie tego Warlikowskiego obejrzałem. To jest taki vice Hanuszkiewicz dla ubogich duchem, demon z najniższej półki, jak w niego rzucić odpowiednio dużą główką czosnku to zmniejszy się o połowę, nie ma obaw. A jak uda się trafić w łeb to zniknie całkiem. No i ten Warlikowski jest bohaterem wyobraźni Małgorzaty Szumowskiej. Myślę, że nie tylko on, ale także pan Jarzyna, pan Klata i cała ta ekipa istot z nieznanych zakątków kosmosu, obdarzonych dziwnymi nazwiskami, które właściwie bez żadnych poprawek mogłyby posłużyć głównym bohaterom kolejnego filmu Larsa von Triera. Oni są w tym wszystkim równie ważni, bo oni także mają dostęp do państwowych budżetów, które służą im do reżyserowania skandalizujących sztuk. To u nich wyglądająca na wcieloną anielicę Dorota Segda pokazuje cycki i tyłek oraz markuje kopulację na scenie co wywołuje zachwyt młodocianych i oburzenie starych pryków takich jak pan sarmata Makowski z Krakowa, zdegustowanych tym, że jego na pensję konserwatysty nigdy nie wezmą. Nie wezmą, bo się nie nadaje, nie rozumie na czym polegać ma oburzenie i do tego macha szablą na wieczorkach tanecznych.

Do wyrażania tegoż oburzenia i opisywania kontrowersyjnych emocji związanych z oglądaniem gołej Segdy i filmu „Nimfomanka” nadaje się za to świetnie Dawid Wildstein. Po czym ja to poznaję? Pan Dawid nie napisał przecież jeszcze ani słowa o tym filmie i o całym projekcie sieciom firmowanym przez Larsa. Nie napisał, ale moim zdaniem rychło napisze, niedługo wszak nowe wydanie „Flądry”, a promocja „Nimfomanki” się rozkręca, Szumowska też nie zasypuje gruszek w popiele, zaraz pewnie jakiś nowym film zrobi, na zdjęcia potrzebuje przecież zaledwie miesiąca. Otóż ja to poznaję po tym, że w swoim ostatnim tekście dotyczącym rodziny, tekście bełkotliwym, aspirującym, tekście rytualnym, którego celem jest jednoczenie środowiska i wymienianie po raz kolejny tych samych nazwisk, które mają utwierdzić aspirujących młodzieńców z elit warszawskich, że są na właściwym miejscu i zadają się z właściwymi ludźmi, Dawid Wildstein wymienia nazwisko Warlikowskiego. Od namiotu Abrahama, poprzez Freuda, starego kabalistę, dochodzi nasz młody, prawicowy konserwatysta do Krzysztofa Warlikowskiego i jego fantastycznych przedstawień, które tak mocno uwodzą pana Dawida, nie musi, po prostu, musi o Warlikowskim wspomnieć.

Mamy więc Szumowską, która pięć lat temu zaczynając od Zentropy, poprzez opis zwyczajów panujących wśród duńskich udziałowców firmy, bardzo ciekawych zwyczajów, poprzez lewicę i protestantów, którymi się fascynuje gładko przeszła do Warlikowskiego i mamy Dawida Wilsteina, który niedawno uczynił to samo, ale zaczął z innego miejsca, od Abrahama i jego namiotu. Po drodze zaś miał Freuda. Szumowska zaś zrezygnowała z Freuda, ale za to wstawiła w jego miejsce surowe zwyczaje duńskich filmowców, które są według niej lewacko-protestanckie. Ludzie ci zbierają się i śpiewają psalmy. Potem zaś rozmawiają o rzeczach wzniosłych i pięknych. Filmy zaś o gołej dupie kręcą na samym końcu, kiedy już się wyluzują za pomocą kilku kresek.

I jeszcze jedno nazwisko wymienia Szumowska w swoim wywiadzie. Jest to nazwisko Jacka Dukaja. To jest facet, który do niedawna kreowany był na polskiego Tolkiena. Gość, który pisał opasłe powieści czytane przez młodych konserwatystów, pisarz polecany swego czasu przez Ziemkiewicza i Horubałę, wielka nadzieja białych. Nagle zniknął i proszę odnalazł się u Szumowskiej. Być może już go tam nie ma, ale kiedyś był. Jeśli zaś go tam nie ma w tej Zentropie warto może sprawdzić, gdzie jest? Z Jacka Dukaja szydziłem kiedyś w sposób następujący: dostajemy do ręki księgę liczącą ponad 1000 stron, a na okładce wielkimi literami napisane jest słowo: DUKAJ. I to jest właściwie koniec mojej przygody z tą literaturą. Nikt mnie nie przekona, że trzeba zajrzeć do środka. No, ale Szumowska myśli inaczej.

Czy ja sugeruję, że układ się zamknął, a demaskacje dobiegły końca? Tak właśnie to sugeruję. Ostatni element układanki czyli konserwatyści został właśnie włożony na właściwe miejsce. „Flądra” podobnie jak teatry, filmy i cała sztuka w Polsce jest finansowana z budżetu ministerstwa, czyli z naszych pieniędzy. I trudno przypuścić, by ludzie ów system firmujący i będący jego częścią pozwolili na to, by element ten był zagospodarowany przez kogoś nieodpowiedzialnego, przez kogoś kto niewiele rozumie, albo jest zbyt emocjonalny, by odnieść się właściwie do ważnych, promowanych przez Larsa von Teriera treści. Przez takiego Terlikowskiego na przykład, albo przez Ziemkiewicza. Układ się zamknął, a my patrzymy na to zza szklanej szyby, w której jest mała szparka. Tam właśnie mamy wrzucać swoje pieniądze. I nie mówcie mi, że nie ma przymusu. Teraz jeszcze pozostaje nam odkryć ten śmietnik, na który wyjadą ludzie tacy jak Ziemkiewicz, Horubała i cała reszta „naszych”. Procesory wyjęte z ich głów i serc włoży się do środka komuś innemu i jeszcze trochę posłużą, dla dobra ludzkości, zanim nie zardzewieją całkiem. Cielesne zaś powłoki wymienionych posłużą jako zabawka penetrującym śmietniki dzieciom z upadłych PGR-ów.

Ktoś może powiedzieć, że przesadzam, że Warlikowski nic tu nie znaczy, a Wildstein po prostu lubi jego przedstawienia. Jasne, mówimy jednak o ludziach, pochodzących z bardzo podobnych środowisk, bywających w tych samych lokalach i wśród tych samych nierzadko twarzy, mówimy – co jeszcze raz podkreślam – o ludziach, którzy biorą pieniądze z tego samego miejsca. Tak więc chcemy czy nie, musimy zastanowić się czy czasem nie łączą ich poza wzajemnym zachwytem i obustronnym szacunkiem jakieś wspólne plany. Moim zdaniem łączą. I przy tym pozostanę.

Czy temu systemowi można się w jakiś sposób przeciwstawić? Myślę, że nie. Wyrażanie oburzenia, jest li tylko nakręcaniem koniunktur. Terlikowski dobrze o tym wie, dlatego wspiera działania wydawnicze satanistów rąbiąc ich produkty siekierą. Złu można się przeciwstawić tylko czyniąc dobro. Nie zaś reagując na zło oburzeniem. To nic nie da, to jest pułapka. Można oczywiście reagować zachwytem, jak Wildstein na Warlikowskiego, ale przymusu nie ma.

Oczywiście, można powiedzieć, że nie mam racji, bo trzeba koniecznie odwojować system dystrybucji pieniędzy na sztukę. Tego się nie da zrobić niestety. Pamiętajcie o tym, że Lech Kaczyński, w 2005 roku obiecywał, że w centrum Warszawy powstanie ogromny, nowoczesny obiekt muzealny, przeznaczony na zbiory sztuki najnowszej. To jest poważna sprawa, bardzo poważna, a juma idzie na samych szczytach. Oburzeniem nic nie zdziałacie. Trzeba produkować swoje rzeczy za swoje pieniądze, bo te wspólne, zebrane z podatków, według zasad przyjętych przez demokratycznie wybrany parlament już przepadły. Macie tu jeszcze link do wywiadu z Szumowską. http://wyborcza.pl/1,75475,6622237,Szumowska__Startuje_Zentropa_Polska.html

 

Na stronie www.coryllus.pl mamy już cztery portrety bohaterów naszego komiksu o bitwie pod Mohaczem. Można tam także kupić poradnik „100 smakołyków dla alergików” autorstwa Patrycji Wnorowskiej, żony naszego kolegi Juliusza. No i oczywiście inne książki i kwartalniki. Jeśli zaś ktoś nie lubi kupować przez internet może wybrać się do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy, do księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 w Warszawie, albo do księgarni wojskowej w Łodzi przy Tuwima 33, lub do księgarni „Latarnik” w Częstochowie przy Łódzkiej 8.

4 lutego zaś, w Gdańsku, w Manhattanie odbędzie się mój wieczór autorski. Początek o godzinie 17.00.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka