coryllus coryllus
3916
BLOG

Triumf panny G. czyli przygody na targach

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 54

 Targi się skończyły, a ja mam w związku z nimi cały szereg poważnych przemyśleń, które – mam nadzieję – nie znajdą potwierdzenia na dwóch kolejnych imprezach. Katowice jak już nie raz pisałem, to jest idealne miasto do tego, by przeprowadzać imprezę targową. Idealne jest też miejsce, czyli hala przy Spodku, wielka, obszerna, klimatyzowana, a jednocześnie dająca wystawcom poczucie pewnej dyskrecji. Nie ma tych okropnych głośników, które są wszędzie, nikt nie wrzeszczy nad uchem, nie ma nachalnego lansowania gwiazd i nie ma muzyki puszczanej bez przerwy i bez opamiętania. To ważne. Mimo tych wszystkich atutów targi były słabe. Żeby nie dramatyzować za bardzo opiszę wszystko po kolei, wszystkie nasze przygody i może wyciągniemy z tego jakieś wnioski.

Zaczęło się nieźle, zjechali się ludzie spoza Katowic i jak zwykle trochę sprzedaliśmy, trochę pogadaliśmy, pośmialiśmy się i wszystko zapowiadało się dobrze. Mieliśmy poza tym aż trzy nowości, tak więc były wszelkie dane na sukces. Jak zwykle odwiedził nas Pan Aleksander Rosenfeld, pisarz, poeta, człowiek znany wszędzie i przez wszystkich. Posiedział chwilę i opowiedział nam kilka zabawnych szmoncesów. Było wesoło. Pokazał mi nowy tomik swoich wierszy, a ja, ponieważ Pan Rosenfeld, jest trochę starszy ode mnie, wszystkich zna, wszędzie był i wszystko wie, zadałem mu kilka pytań. W zasadzie były to same kłopotliwe pytania...on się nie przejął i za każdym razem mi odpowiadał. Zapytałem na przykład – po co do Klubu Ronina zapraszają tego Przetakiewicza. - Bo to świetny facet – powiedział Pan Aleksander. Na co ja – no, ale to jest syn starego Przetakiewicza, ochroniarza Piaseckiego, to jest Falanga przecież...Wzruszył ramionami i powtórzył – i co z tego, to jest świetny facet...Popatrzył potem na naszą ofertę i zobaczył audiobook. - Który to Braun – zapytał. - No ten – ja na to. - Świetny facet – rzekł Pan Aleksander – znakomity reżyser….I tak sobie gadaliśmy. Odwiedził nas potem raz jeszcze, ze swoją córeczką, sześcioletnią Martą, bardzo sympatyczną dziewczynką.

Większość naszych czytelników przyszła i mam nadzieję, że się nie zawiodła tym co mieliśmy na stoisku. Brakowało wielu osób, ale imprezy w Katowicach zorganizowane były w tym roku tak, że nakładały się na siebie. W Spodku była Rawa Blues, a w niedzielę przez pół dnia jakiś maraton, który położył całą sprzedaż. To nie jest jednak dobre wyjaśnienie dla tego co się działo, a na pewno nie jest to wyjaśnienie wystarczające. Mamy bowiem za sobą doświadczenia wiosenne, z których – co może wielu zaskoczyć – najlepiej wypadły dwudniowe targi w Bytomiu. Targi katolickie, jak pamiętacie otarły się o katastrofę. Stadion był logistyczną porażką. Czekamy teraz na listopadowe targi książki historycznej pod zamkiem i na nową edycję targów wrocławskich.

Jestem pewien, że na rynku coś się dzieje, w dodatku coś złego i my tego nie widzimy dokładnie.

W niedzielę podszedł do mnie Michał Zawadka, który powiedział wprost, że jest mu przykro, że go tak brzydko opisałem latem. Ja zaś, patrząc na Michała, musiałem uderzyć się w pierś i go przeprosić. Nie można mieszać porządków jak wiecie, a ja wciągnąłem go, Bogu ducha winnego, w nasze tutaj nawalanki, tak jak bym nie rozumiał, że on jest całkiem poza tą sferą i nie ma w zasadzie pojęcia o co chodzi w tej całej polityce. Oferta Michała to antypody naszej oferty, a sposób jej promocji jest od naszych sposobów oddalony jeszcze bardziej. No, ale pogadaliśmy sobie chwilę i rozstaliśmy się w zgodzie. Jakby na zamówienie chwilę potem pojawił się pewien kolega, który ma poważne wydawnictwo, poważną ofertę, poważne zamiary i zna poważnych ludzi. Przyszedł i poważnie zaproponował mi, żebyśmy wynajęli wspólne stoisko na Stadionie w przyszłym roku. Nie wiedziałem co powiedzieć z początku, ale odmówiłem. Powody są jasne, nikt tak do końca nie wie co dzieje się na naszym stoisku, o czym i jak się gada. Z wyjątkiem tych przypadkowych nieszczęśników, których postawiono obok nas. I kiedy obserwowałem miny pań z Biblioteki Śląskiej, które stały obok, miałem pewność, że przyszłym roku, zrobią one wszystko, by nie znaleźć się koło naszego kramiku. Tak samo byłoby z tym kolegą i jego ofertą. Identycznie jak z dyskusją o ofercie Michała pod tamtym tekstem. Czytelnicy roznieśliby to po prostu w pył. To pierwszy powód, drugi zaś jest taki, że jeśli nie dostanę na Stadionie taniego miejsca w zonie dla freaków i geriatrii, jak w tym roku, w ogóle się tam nie wybieram.

Na tym ponurym niebie, ponurym mimo fantastycznej pogody, pojawił się jeden promyczek nadziei. Oto toyah poszedł wprost na stoisko Sekielskiego i zapytał go czy Sekielski pamięta, jak wręczał mu nagrodę za blog roku w 2009. Pan Tomasz aż podskoczył i zawołał – pewnie! Aleśmy pana załatwili, już na drugi dzień zaczęli pana hejtować! Potem obaj pośmiali się serdecznie. Kiedy toyah mi to opowiedział, odzyskałem trochę nadziei, pomyślałem, że przynajmniej taki Sekielski wie o co w tym interesie chodzi. Może więc nie wszystko stracone.

Targi katowickie były, w mojej ocenie, wielką porażką oferty telewizyjnej. I pierwszy raz zdarzyło mi się, że żałowałem ludzi z telewizji. Sekielski oczywiście swoje ugrał, ale to co się działo koło nas było po prostu straszne. Na stoisku z drugiej strony posadzili Magdę Zawadzką, która podpisywała dwie książki. Przez długi czas poza ekipą kamerzystów filmujących panią Zawadzką z różnych miejsc nie było tam nikogo. W końcu przyszedł pan Łukasz, który zawsze kupuje u nas różne rzeczy, zobaczył Zawadzką, ucieszył się, bo ją lubił, kupił książkę i poprosił o autograf. Niedaleko siedziała także Ilona Łebkowska, żona Czesława Bieleckiego, autorka scenariuszy do większości polskich seriali. Do niej nie przyszedł absolutnie nikt. I był to widok straszny.

Oczywiście były na tych targach różne triumfy. Największe odnieśli: Katarzyna Bonda, Szczepan Twardoch i niejaki Jakub Ćwiek. Nie wiem kim jest Ćwiek, ale co do proweniencji Bondy i Twardocha, to zdaje się wszystko jest jasne. Widzimy więc czyje budżety rządzą i kto decyduje o popularności autorów. Ludzie zaś, czytelnicy, pozostawieni sobie idą za tym fałszywym dźwiękiem fletu, jak dzieci z miasta Hammeln. To było naprawdę coś strasznego, jeśli się weźmie pod uwagę tę propozycję wspólnego stoiska złożoną mi przez wydawcę nie małego przecież, i zestawi to z widokiem kolejek ustawiających się do Bondy i Twardocha.

Czekamy na targi historyczne. Jeśli wynik będzie słaby, może to oznaczać, że tworzy się pustka, którą na wiele lat zagospodaruje ktoś jeszcze nieznany, ale z całą pewnością nie mający dobrych zamiarów. Jeśli wniosek ten jest prawdziwy, a my dostaniemy do wyboru – Twardocha albo telewizyjną ofertę a la Kurski przerobioną na książki, Bondę z jednej strony i wywiad rzekę z księdzem Międlarem z drugiej, będzie źle. I wszystkich, którzy nie mają za sobą naprawdę dużych pieniędzy wymiecie z tego rynku w ciągu jednego sezonu. Czekamy jak mówię, na potwierdzenie tych obaw, póki co składam uroczystą deklarację, że cały przyszły rok poświęcam na pisanie kolejnych tomów Baśni.

Na koniec jeszcze jedno. Na przeciwko mieliśmy wydawnictwo Bellona, znane, lubiane, istniejące już od wielu, wielu lat. Wydawnictwo Bellona specjalizuje się w historii wojskowości jak wiecie, w przeważającej większości ich oferta to książki naukowe. No ale...Patrzę na to co oni ma wystawili i widzę następujące tytuły - „Kultury kosmitów na ziemi” (albo jakoś podobnie). „Królowie wielkiej Lechii (albo jakoś podobnie) i inne takie. Jeszcze raz powtórzę: będzie źle. Tworzy się próżnia, w której nie będzie miejsca na fakty i dyskusję, ale będzie miejsce na freaków takich jak ten cały Ćwiek, będzie miejsce na Bondę i Twardocha, na księdza Międlara i na kosmiczne cywilizacje na ziemi. Jak ktoś zaś podniesie jakikolwiek głos w dyskusji, powiedzą mu, żeby się zamknął, bo jego dziadek był dziedzicem i psuł dziewki po wsiach. Powiecie, że to nie ma związku z rynkiem książki. A Bonda to niby ma?

I jeszcze coś. Wśród promowanych na scenie tytułów pojawiły się dwa opowiadające historie ze starożytnego Egiptu. Obydwa napisała ta sama pani. Jedna książka nazywała się „Boska Nerfetete”, a druga „Żądze Kleopatry”. Autorka wyglądała jak ucieleśnienie tych swoich tytułów. I w tym miejscu muszę przypomnieć jeszcze raz historię mojej koleżanki egiptolożki, którą wyautowano z kariery naukowej, a ja ją zapytałem, dlaczego po prostu nie zacznie pisać popularnych książek. Ona zaś rzekła, że to by było źle widziane w środowisku. Myślę, że środowisko egiptologów i nie tylko ich, ale także inne, naukowe środowiska, zostanie wkrótce zmuszone do pisania książek o śladach kosmitów na ziemi. A do tego jeszcze wydawcy każą im występować w dyskusjach panelowych z udziałem Bondy i Twardocha. I wszyscy będą przeszczęśliwi, że udało im się utrzymać na rynku tak małym kosztem.

 

Teraz ważne ogłoszenie – nie odbieram telefonów. Jeśli mam skończyć książkę to po prostu nie odbieram telefonów i niech nikt nie ma do mnie pretensji.

 

Na tym kończę na dziś. Zapraszam na stronę www.coryllus.pl do księgarni Przy Agorze, do sklepu FOTO MAG i do księgarni Tarabuk. Przypominam też, że w sklepie Bereźnicki w Krakowie przy ul. Przybyszewskiego 71 można kupić komiksy Tomka.

Zapraszam też na stronęwww.rozetta.plgdzie znajdują się nagrania z targów bytomskich.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura