44 Czterdzieści i Cztery 44 Czterdzieści i Cztery
726
BLOG

Łuczewski: Mord założycielski Polaków

44 Czterdzieści i Cztery 44 Czterdzieści i Cztery Polityka Obserwuj notkę 14

Mobilizacja Polaków po tragicznym wypadku pod Smoleńskiem pokazuje, że rządzą nami archaiczne rytuały. Nie, nie jesteśmy nowoczesnymi Europejczykami, jesteśmy pierwotnym plemieniem. Najpierw uczyniliśmy z Lecha Kaczyńskiego kozła ofiarnego, a następnie uświęciliśmy go, grzebiąc jego ciało w najważniejszym narodowym sanktuarium, obok bohaterów, królów i świętych. A teraz po chwilowej ekstazie jedności znów powracamy do codziennej walki wszystkich przeciwko wszystkim.

Przed Pałacem Prezydenckim nieprzebrany tłum. Ojciec bierze kilkuletniego syna na ramiona. – Co widzisz? – Ludzi. – A dalej? – Znicze, kwiaty. – Coś jeszcze? – O, Kaczogród! – Cicho! – syknął ojciec i jednym energicznym ruchem – może nawet za bardzo energicznym – zrzucił go z ramion na ziemię. – Cicho, cicho, nie wolno tak mówić.

Ale właściwie dlaczego nie wolno? Przecież było wolno przez ostatnie pięć lat. A tak naprawdę było wolno przez ostatnie dwie dekady.

Jak wytłumaczyć  tę zmianę? Jak wytłumaczyć, że ktoś, z kogo powszechnie kpiono, mógł spocząć na Wawelu? Ten proces trąci jakimś upiornym paradoksem, jakąś nieznośną ironią historii. Skoro Lech Kaczyński był tak wielkim przywódcą, dlaczego nie dostrzegaliśmy tego wcześniej? Dostępne analogie niczego nam nie wyjaśnią. Nie można porównywać jego śmierci ze śmiercią Jana Pawła II czy księżnej Diany. Lady D. była ubóstwianą przez wszystkich ikoną popkultury. Gdy zmarła, popkultura świętowała samą siebie. Jan Paweł II zaś w powszechnym odczuciu stanowił uosobienie świętości. Jego piękna śmierć stanowiła jedynie jej ostatni akord. Zarówno jego śmierć, jak i śmierć Diany, przy wszystkich różnicach między tymi postaciami, ukazały w głębszym stopniu to, kim były one wcześniej. Śmierć Kaczyńskiego zaś pokazała, że był kimś zupełnie innym. Że nie był pociesznym Kaczorem, ale patriotą, mężem stanu, Panem Prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej.

Archaiczny rytuał

A jednak, jak pokazał francusko-amerykański antropolog, Rene Girard, tego typu transformacja – przeobrażenie symbolu zła w symbol świętości – dokonywała się nieustannie od początku ludzkiej historii, stanowiąc podstawę pierwotnych kultur. Paradoks polega na tym, że zdarzyła się ona właśnie na naszych oczach, że oto my, nowocześni Polacy, nagle wbrew sobie staliśmy się nieświadomymi uczestnikami rytualnego mordu, mordu, którego nie chcieliśmy popełnić.

Ludzkie pożądanie ma charakter mimetyczny – głosi pierwsze założenie teorii Girarda. We wszystkich społeczeństwach ludzie pożądają rzeczy nie ze względu na ich samoistną wartość, lecz ze względu na to, że naśladują pożądanie innych. Pieniądze, władza, sława są dla nas ważne tylko dlatego, że już wcześniej były ważne dla innych. Ten podstawowy mechanizm wiedzie do nieustannego konfliktu. Ponieważ dóbr, do których dążymy, jest zawsze za mało, musimy zwracać się przeciw sobie. Musimy nieustannie usuwać tych, którzy stają na przeszkodzie naszemu pożądaniu. Jeśli życie społeczne nie zamieniło się jeszcze w niekończącą się walkę wszystkich przeciw wszystkim, to tylko dlatego, że istnieje jeden mechanizm, który przywraca mu pokój i równowagę: mechanizm kozła ofiarnego.

Przeciwnicy nigdy nie pogodzą się sami z siebie, bo walczą o to samo, połączą się jednak szybko we wspólnym działaniu przeciwko ofierze, w rytualnym mordzie. Kiedy naszą wzajemną agresję skupiamy na wspólnym unicestwianiu ofiary, na powrót odzyskujemy utraconą jedność.

Patrząc z tej perspektywy, widać bardzo jasno, że Lech Kaczyński doskonale nadawał się do roli kozła ofiarnego i że na nim zbudowała się nasza narodowa wspólnota.

Prezydent-ofiara

Pierwszym etapem mechanizmu ofiarniczego jest naznaczenie. Chociaż wszystkimi kieruje to samo pożądanie, należy pokazać, że ofiara w jakiś sposób od nas odstaje, że jest inna.

Jak wywodził Rene Girard, często zdarza się, że chwilę przed rytualnym mordem ofiary, tłum ją wywyższa. Wywyższenie bowiem oddziela ją od grupy, a stosunek do niej, jeśli jest już zawiązany, łatwo przechodzi z przyjaźni do wrogości. Droga wiodąca do nienawiści od miłości jest znacznie krótsza niż droga od obojętności. Wystarczy przypomnieć sobie Chrystusa, który wkroczył do Jerozolimy jako Król, by po tygodniu zostać przez tłum ukrzyżowany. Wywyższenie odegrało podobną rolę w przypadku Kaczyńskiego, którego wybór na prezydenta oddzielił od reszty, a jednocześnie uczynił widocznym i łatwym obiektem ataku.

Dana osoba, jak pokazuje dalej Girard, staje się ofiarą na mocy arbitralnej decyzji. Wystarczy jakiś drobny defekt ciała, zmyślony czy też mało znaczący incydent, żeby rzucić na nią podejrzenie. A zatem to, co z początku wydawało się drobną złośliwością, jak wytykanie Kaczyńskiemu niskiego wzrostu, tych wszystkich Irasiadów i Borubarów, w rzeczywistości uruchamiało mechanizm ofiarniczy. Śmiech nie był już śmiechem niewinnym, lecz pierwszą oznaką przemocy symbolicznej, która powoli zaczęła się wymykać spod kontroli.

Krok następny to oskarżenie. Chociaż w społeczeństwie wszyscy stanowią przeszkodę dla wszystkich, to przyszła ofiara zaczyna być postrzegana jako przeszkoda główna. W tym kierunku zmierzała polityczna strategia przeciwników Kaczyńskiego, której głównym celem było przedstawić go jako tego, który cały czas przeszkadza (zob. artykuł Krasnodębskiego). Oskarżano go więc o to, że uniemożliwia realizację reform ekonomicznych (tzn.: przez Kaczyńskiego nie możemy być bogaci), że ośmiesza Polskę na arenie międzynarodowej (tzn.: przez Kaczyńskiego nie jesteśmy poważani), że zamiast budować sprawne państwo wymachuje szabelką (tzn.: przez Kaczyńskiego nie możemy być silni), że zamiast łączyć Polaków, tylko jątrzy (tzn.: przez Kaczyńskiego nie możemy wreszcie się pokochać i jesteśmy podzieleni). Aby dodatkowo wzmocnić oskarżenie, często przypisuje się ofierze jakieś niepopełnione grzechy, zwłaszcza naruszające seksualne tabu. W przypadku Kaczyńskiego taką rolę spełniało sugerowanie chorych relacji z matką i bratem, a także imputowanie temu ostatniemu homoseksualizmu (“Gej to twój brat”, “Zapraszam Lecha razem z żoną i Jarosława z mężem”).

Krok ostatni to unicestwienie ofiary. O ile w dawnych kulturach przybierało ono formę mordu rytualnego, o tyle w kulturach współczesnych przybiera ono formę mordu wyobrażonego, mordu symbolicznego. To, że wobec prezydenta stosowano niezwykle brutalną retorykę, nie było zatem żadnym przypadkiem. Oto następowała nagła, niekontrolowana już przez nikogo eskalacja przemocy. Życzono Polakom, żeby Kaczyński przestał być prezydentem. Mówiono o nim w czasie przeszłym. Odwoływano się nawet do archaicznych toposów, naznaczonych przemocą. Jeden z jego byłych współpracowników nawoływał, żeby “dorżnąć watahę”, a konkurent do fotela prezydenckiego w swym słynnym bon-mocie “jaka wizyta, taki zamach” sugerował jednocześnie, że na takiego prezydenta nie warto nawet organizować zamachu, że nawet nie warto go zabijać. Te słowa brzmią dziś złowieszczo, zwłaszcza jeśli przypomnimy za Giorgio Agambenem, że w starożytnym Rzymie najniżej w drabinie społecznej stał tzw. homo sacer, tzn. ten, którego życie jest tak mało warte, że nawet nie można go złożyć w ofierze. Wydawało się, że właśnie tak nisko upadł Kaczyński. Jawił się jako tak mała i marna postać, że nie warto go zabijać.

Agresywny tłum

Polscy politycy i dziennikarze, którzy przewodzili coraz bardziej agresywnemu tłumowi, nie widzieli, że sytuacja zaczynała im się powoli wymykać spod kontroli. Jeszcze wszyscy się śmiali, jeszcze urządzali happeningi, ale niepostrzeżenie ich czynami coraz bardziej kierowała przemoc rodem ze starożytnych mitów. Wszyscy zaczynali przypominać archaiczny, dyszący emocjami, podekscytowany tłum, który znalazł ofiarę, oskarżył i zamierza ją unicestwić.

Upiorność dramatu, który rozegrał się w Smoleńsku, polegała na tym, że słowa, które wypowiadano nie do końca serio, naraz stały się prawdą. Naraz to, co wszyscy chcieli zrobić, ale przecież nie chcieli, stało się rzeczywistością. Naraz przeszliśmy od śmierci wyobrażonej do śmierci rzeczywistej. Kaczyński przestał być prezydentem i stał się byłym prezydentem, a razem z nim spłonęła cała wataha.

Wydawało nam się, że żyjemy w erze nowoczesnej i że możemy mówić, co chcemy, a tutaj słowa w jakiś przedziwny sposób zaczęły splatać się z rzeczywistością. Przecież to nie one wbiły rządowy samolot w ziemię, to nie przez nie samolot spłonął w olbrzymiej eksplozji, ale z drugiej strony – trudno przed taką natrętną myślą uciec.

Rządy miłości

Zgodnie z mechanizmem ofiarniczym, tragiczna śmierć Kaczyńskiego przywróciła wspólnocie jedność. Paradoksalnie dopiero teraz nastały powszechne rządy miłości. Co więcej, jak pokazuje Girard, razem z odzyskaną jednością wspólnota nagle zmienia opinię o ofierze. Tak jak przed rytualnym mordem jawiła się ona jako odpowiedzialna za wszelkie zło, tak po śmierci utożsamia się ją z błogosławioną, ekstatyczną jednością, która nagle zapanowała. W ten sposób rozpoczyna się proces uświęcenia ofiary. Nie może być zatem przypadkiem, że ciało prezydenta spoczęło w najważniejszym polskim sanktuarium. Gdzie bowiem możemy pochować świętych?

Podobnie jak wszelkie dyskusje o tym, kto był odpowiedzialny za śmierć  Kaczyńskiego, nie mają sensu, bo jego unicestwienia domagał się tłum, tak też nie musimy pytać się, kto chciał jego pochówku na Wawelu. Nie jest to bowiem kwestia personalnych decyzji, ale niekontrolowanej przez nikogo dynamiki społecznej. Jeśli nawet konkretne osoby dokonują jakichś wyborów, to nie czynią tego w pojedynkę, lecz przemawia przez nie wspólnota.

Co dalej?

W Smoleńsku byliśmy świadkami mordu założycielskiego. Kłopot polega na tym, że nie wiemy, jaka wspólnota zostanie na nim ufundowana. Wokół nas zapanowała jedność, ale nie wiemy, jak mamy ją rozumieć.

Mimo że nieustannie trwa utajona wojna wszystkich przeciw wszystkim, to na chwilę  nasza agresja została skierowana na zewnątrz. Na chwilę wydaje się, że skoro Kaczyński “już nie przeszkadza”, wreszcie staniemy się bogaci, silni, poważani i zjednoczeni. Już powoli tłumaczymy sobie, że to Kaczyński był winien, że “naciskał na pilota”, “niepotrzebnie organizował alternatywne obchody”, że ta tragiczna śmierć zostanie wykorzystana w politycznej kampanii – i powracamy jak gdyby nigdy nic do codziennej walki. Taka chwilowa jedność jest jednością wspólnoty archaicznej, pogańskiej, gdyż prowadzi tylko do ugruntowania naszych postaw i – zamiast do ujawnienia przyczyn agresji – do ich zakrycia. W końcu “nie mamy sobie nic do zarzucenia” i “nie będziemy zmieniać zdania o Kaczyńskim”.

Ale jedność może opierać się także na innej podstawie: to nie ofiara była winna, to my byliśmy winni. I zalążki takiej wspólnoty widzimy. Stefan Niesiołowski po śmierci Kaczyńskiego płakał, Adam Michnik przyznał, że był wobec niego niesprawiedliwy. Naraz jego najwięksi wrogowie ujrzeli, że agresja wobec niego była projekcją ich utajonej agresji, że jego grzechy były ich grzechami.

Niektórzy z nas dostrzegają więc swoją winę polityczną, winę moralną, winę metafizyczną. Winą metafizyczną zaś, jak pisał Karl Jaspers “jest brak absolutnej solidarności z człowiekiem jako człowiekiem. [...] Takie poczucie, jako wyrzut, od którego nie ma odwołania, odzywa się jeszcze tam, gdzie nie sięga moralnie uzasadniony nakaz. Poczucie tej solidarności zostaje zakłócone, gdy jestem przy tym, jak dzieje się niesprawiedliwość i zbrodnia. [...] Jeżeli to się dzieje, a ja przy tym jestem, i jeżeli przeżyję, a ktoś inny zginie, wtedy odzywa się we mnie jakiś głos mówiący mi: to moja wina, że ja jeszcze żyję”.

Michał Łuczewski

----------

Prezentujemy wersję "rezyserską" artykułu Michała Łuczewskiego, który pod odredakcyjnym tytułem “Nasz mord założycielski” ukazał się w bieżącym wydaniu tygodnika “Wprost” (nr 19 / 2010; tamże również polemizujący z nim komentarz Cezarego Michalskiego). Jednocześnie - za blogiem Wojciecha Wencla - informujemy, że poeta po ponad trzech latach zakończył właśnie współpracę jako felietonista “Wprost”.

Blog redagowany przez zespół Czwórek w składzie: Nikodem Bończa-Tomaszewski, Michał Dylewski, Marek Horodniczy, Łukasz Łangowski, Michał Łuczewski, Filip Memches, Rafał Tichy, Wojciech Wencel, Jan Zieliński.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka