Dominika Korwin-Mikke Dominika Korwin-Mikke
396
BLOG

Logika odwróconej moralności

Dominika Korwin-Mikke Dominika Korwin-Mikke Zdrowie Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

 Od dnia 1 lipca 2013 r., w którym rozpoczęło się finansowanie in vitro z budżetu państwa, podatnicy powinny postawić władzy pytanie, o obowiązujące priorytety w rozporządzaniu środkami na służbę zdrowia i o pierwszeństwo w przyznawaniu refundacji oraz świadczeń. Czy będą one przysługiwać rodzinom, które w sposób naturalny przekazują życie i wydają na świat potomstwo, czy może lobby medycznemu forsującemu in vitro jako skuteczny sposób na wyciąganie od państwa pieniędzy. Niestety polski rząd z metody wymierzonej w godność osoby ludzkiej, zrobił główny filar swojej polityki prorodzinnej. Uznał, że niebagatelna kwota 250 mln złotych przeznaczona na finansowanie zabiegu, bardziej przyda się klinikom czerpiącym zyski z ludzkiej naiwności i karmiących ludzi złudnymi nadziejami, niż np. opiece medycznej dla kobiet w ciąży i nowonarodzonych dzieci, która powinna być jednym z głównych priorytetów polityki prorodzinnej państwa. 

 

Fachowa opieka tylko prywatnie?

O tym, jak państwowa służba zdrowia, wszędzie gdzie tylko jest to możliwe, szuka oszczędności na pacjentach, którzy w pierwszej kolejności zasługują na wysoki poziom usług i wyciąga z ich prywatnych kieszeni pieniądze, widać choćby na przykładzie podstawowej oferty opieki medycznej dla kobiet spodziewających się potomstwa oraz  refundowanych szczepień dla niemowląt i małych dzieci.

Standardy państwowych wizyt ginekologicznych są bardzo często dalekie od poczucia komfortu i wygody. Głównymi powodami są m.in.: konieczność umawiania się na nie z wielotygodniowym wyprzedzeniem, czekanie w kolejce na oddzielne wykonanie badania usg oraz niejednokrotnie brak możliwości wybrania sobie lekarza prowadzącego.  Dlatego też wiele pacjentek decyduje się na wizyty prywatne. Można wtedy wybrać sobie jednego lekarza prowadzącego ciążę, oraz taki gabinet, gdzie możliwe jest przebadanie się wraz z obejrzeniem jak rozwija się dziecko, na ekranie monitora usg. Pozostaje również możliwość swobodniejszego wyboru terminu następnej kontroli. Powszechnie panuje też przekonanie, że podczas płatnych wizyt pacjentki traktowane są ogólnie rzecz biorąc „lepiej” i często, choć nie zawsze, ma to wiele wspólnego z prawdą. Oczywiście taki komfort wiele kosztuje, w zależności od miejsca zamieszkania ceny mogą być bardzo zróżnicowane, ale zazwyczaj trudno zamknąć koszty wszystkich wizyt i badań w okresie całej ciąży poniżej kwoty 1500 zł. Czynnikiem, który dodatkowo obciąża kieszenie pacjentek nie korzystających z państwowej służby zdrowia jest fakt, że skierowania na badania z prywatnego gabinetu nie są realizowane na umowę z NFZ, więc trzeba za nie również samemu płacić. Kobiecie w ciąży, której z różnych przyczyn nie udało się dostać do gabinetu w państwowej przychodni lub z niego zrezygnowała, nie przysługuje bezpłatnie wykonanie nawet zwykłych badań krwi.

Poszukiwanie oszczędności na pacjentach sięga czasem zenitu. Otóż jednorazowa zapomoga z tytułu urodzenia dziecka, popularnie zwana „becikowym”, może być nieprzyznana tylko z powodu zbyt późnego zgłoszenia się do lekarza. Wedle aktualnie obowiązujących przepisów, jednym z warunków otrzymania owej zapomogi jest pozostawanie pod opieką medyczną nie później niż od 10 tyg. ciąży. Jeśli kobieta zorientuje się o swoim odmiennym stanie po tym czasie, pozbawiona jest pieniędzy. Nawet, jeśli dowie się, najszybciej jak jest to możliwe, czyli około 4 tyg., to i tak może nie zdążyć dostać się na refundowaną przez NFZ wizytę ginekologiczną przed 10 tyg., ponieważ są przychodnie, gdzie na wolne miejsce nadal czeka się bardzo długo, w związku z tym chcąc zachować szanse na „becikowe” musi zgłosić się do lekarza prywatnie.

Ze względu na panujące w państwowych przychodniach zwyczaje, „becikowe”, które miało być wyprawką dla dziecka zamienia się w pokrycie kosztów prywatnych badań i wizyt lekarskich w czasie ciąży. Dlaczego więc NFZ nie umożliwia wszystkim kobietom fachowej opieki medycznej oraz nie zapewnia wystarczającej ilości środków na refundowanie ich badań? Dlaczego niektóre wizyty przysługujące z tytułu ubezpieczenia zdrowotnego są na tak żenującym poziomie, że pacjentki niejako są zmuszane do odwiedzania gabinetów prywatnych? Odpowiedź zawsze jest taka sama: państwo nie ma na to pieniędzy. Skąd więc znalazło się 250 mln na refundację in vitro?

 

Szantaż emocjonalny

Po narodzinach dziecka nadchodzi czas stawienia czoła kontrolnym wizytom oraz szczepieniom. Przy rozpoczęciu serii obowiązkowych szczepień po 6 tyg. życia m. in. na: gruźlicę, błonicę, tężec, krztusiec, odrę, świnkę i różyczkę, dowiadujemy się, że ubezpieczenie zdrowotne zdaje się być niewiele użyteczne w konfrontacji z jakością oferowanych przez NFZ szczepionek.

Według książeczki „Sczepienia. Przewodnik dla rodziców” wydanej przez Naczelną Radę Pielęgniarek i Położnych, szczepionki skojarzone, wieloskładnikowe 6 w 1 (które można zakupić prywatnie obecnie w cenie około 200 zł za jedną dawkę) w jednym zastrzyku chronią przed kilkoma chorobami naraz, są lepiej tolerowane i rzadziej wywołują działania niepożądane, niż szczepionki oferowane bezpłatnie przez NFZ. Zawierają one m.in.: acelularny (bezkomórkowy) składnik krztuśca, około 300 razy mniej antygenów, pozbawione są tiomersalu, związku chemicznego w skład którego wchodzi rtęć i odznaczającego się znaczną toksycznością (substancja używana z starszych typach szczepionek), przez co stanowią mniejsze obciążenie dla organizmu dziecka. Ponadto mały pacjent otrzymując jedno wkłucie zamiast trzech jednocześnie, dostaje w sumie mniej substancji pomocniczych (konserwantów), niż przy zastrzykach refundowanych, co zmniejsza ryzyko niepożądanych reakcji poszczepiennych. Który z rodziców po zapoznaniu się z argumentami za szczepionkami wieloskładnikowymi odmówi swojemu dziecku pieniędzy, aby zaoszczędzić mu nieprzyjemnych skutków ubocznych oraz bólu przy wielu wkłuciach. Porównując dwie przedstawione formy szczepienia dziecka, pomiędzy drugim, a osiemnastym miesiącem życia, okazuje się, że płatna wymaga pięciu wizyt i pięciu wkłuć, natomiast oferowana przez NFZ sześciu  wizyt i w sumie aż czternastu wkłuć.

Próba zaoszczędzania przez państwo pieniędzy na szczepieniach ma w tym przypadku znamiona szantażu emocjonalnego na rodzicach, stawia ich bowiem przed wyborem: albo zapłacą, albo ich dziecko będzie musiało znosić serię  zastrzyków o wiele ciężej niż jest to konieczne. Biorąc pod uwagę, że mowa jest o szczepieniach obowiązkowych, a nie dodatkowych, (np. przeciwko rotawirusom, meningokokom i pneumokokom), pojawia się pytanie, dlaczego służba zdrowia nie jest w stanie zapewnić każdemu dziecku najwyższego komfortu w tak ważnej i kluczowej dla jego zdrowia sprawie oraz dlaczego rodzice, którzy wybierają „łagodniejszą” formę szczepienia swojego dziecka, nie pokrywają tylko różnicy w cenie, ale muszą uiścić koszt całości. Co dzieje się z pieniędzmi, które z tytułu ubezpieczenia w NFZ przysługują  ich dzieciom na szczepienie?

 

Kpina z polskich rodzin

Zdążyliśmy się już przyzwyczaić, że nasze pieniądze przekazywane przez budżet państwa na służbę zdrowia są marnowane lub niesprawiedliwie rozdzielane: na co dzień obserwujemy małych pacjentów oczekujących miesiącami w nieodnowionych i wymagających remontu szpitalach na operacje ratujące ich zdrowie i życie, widzimy wyżej opisane braki funduszy na wysokiej jakości szczepionki ochronne dla dzieci, pokrycie kosztów i podniesienie standardów wizyt ginekologicznych oraz badań dla kobiet w ciąży, natomiast nieoczekiwanie znalazły się one na podejrzane eksperymenty na ludzkich komórkach, których człowiek jest tylko skutkiem ubocznym i dlatego wielu osobom trudno jest się z tym pogodzić. W świetle wyżej wymienionych faktów refundacja in vitro okazuje się być kpiną z polskich rodzin i podatników, a Narodowy Fundusz Zdrowia pod rządami PO niczym zorganizowana grupa przestępcza działająca w białych rękawiczkach, przeznacza pieniądze, które powinny sprzyjać rozwojowi człowieka, na działania wymierzone w godność istoty ludzkiej. Ponadto sposób myślenia rządzących cechuje swoista przewrotność: tworzenie polityki zwiększania dzietności poprzez in vitro to jakby uczynienie z aborcji środka zapobiegającemu bezrobociu – w końcu im mniej ludzi, tym mniej bezrobotnych.

Taka logika odwróconej moralności nie powinna nas dziwić, w końcu koncepcję tworzenia zasad kierującymi służbą zdrowia powierzono spadkobiercy idei komunistycznej, a cała polityka Platformy Obywatelskiej coraz bardziej wpisuje się w ideologię macierzystej partii Ministra Zdrowia  Bartosza Arłukowicza czyli Sojuszu Lewicy Demokratycznej.

                                                                

Tekst ukazał się w Miesięczniku "Moja Rodzina" (listopad 2013)

                                          

 

 

 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Rozmaitości