Język angielski, tańce, rytmika - to tylko niektóre z dodatkowych zajęć, które od września 2013r., po wejściu w życie nowelizacji ustawy o systemie oświaty, częściowo zniknęły z planu zajęć w publicznych przedszkolach lub uległy znacznemu okrojeniu. Powód? Zajęcia nie wliczały się w podstawowy wymiar pobytu dziecka na terenie państwowej placówki, więc płacili za nie rodzice, co wedle ówczesnej Minister Edukacji Krystyny Szumilas, naruszało prawo wszystkich dzieci do równego startu i równych szans w edukacji na poziomie przedszkolnym.
Bezpośrednim powodem tych ograniczeń stała się również ustawowa złotówka za każdą dodatkową godzinę spędzoną przez dziecko w przedszkolu (trudno, aby z tych pieniędzy pokryć koszty lekcji angielskiego, rytmiki czy warsztatów muzycznych). Ministerstwo Edukacji Narodowej, co prawda nie zabroniło prowadzenia dodatkowych zajęć w publicznych przedszkolach, ale niestety poprzez nową ustawę znacznie je utrudniło, choćby poprzez przeniesienie inicjatywy ich organizowania z nauczycieli przedszkolnych na samorządowców. W związku z tymi zmianami Ministerstwo wspaniałomyślnie przeznaczyło z budżetu państwa dodatkowe fundusze, z których powinny być pokrywane koszty dodatkowych zajęć - i to samorządowcy, często nie mający pojęcia o potrzebach i zainteresowaniach dzieci, decydują teraz o formie urozmaicania im czasu spędzanego poza domem. Rodzice – podatnicy nie mają również gwarancji, jak rozdysponują oni te środki, tzn. czy zrobią to tak, aby dzieci rzeczywiście miały ciekawą ofertę zajęć dodatkowych. Niestety inicjatywa nie tkwi już w rękach osób na co dzień przebywających z dziećmi, obserwujących jak dorastają i rozwijają się, czyli rodziców i opiekunów przedszkolnych, ale siedzących za biurkiem urzędników, a dzieci skazane są na to, co łaskawie zaproponuje im wójt, burmistrz lub prezydent miasta.
Zmiana uderza nie tylko w jakość kształcenie i rozwoju dzieci, jest to również krok w stronę ekonomicznego socjalizmu, i centralnego, odgórnego sterowania dziedzinami życia, które powinny należeć do sfery prywatnej.
(…)Przypomnę, że w wielu przedszkolach były takie sytuacje w których jedne dzieci uczestniczyły w zajęciach dodatkowych, ponieważ ich rodziców było stać na opłacenie tych zajęć, a inne dzieci w tym czasie w innej sali bawiły się same nie mogąc uczestniczyć w zajęciach. Jestem przekonana, że taka sytuacja nie powinna mieć miejsca, powinniśmy dać szansę wszystkim dzieciom(…). [http://fakty.interia.pl, 20 IX.2013]
Tymi słowami była Minister Edukacji nieudolnie tłumaczyła nieodpowiedzialne posunięcie rządu w kwestii edukacji najmłodszych. Obecnie już mało kogo przekonują lewicowe i populistyczne slogany o jednakowych szansach oraz „trosce” o równy start dzieci w przedszkolnych grupach. Po pierwszym półroczu funkcjonowania nowych przepisów okazuje się, że internet przepełniony jest komentarzami skarżących się na nowe przepisy niezadowolonych z sytuacji rodziców, którzy ubolewają z powodu zniknięcia ulubionych zajęć lub faktu, że nie ma już tak dużego wyboru i tak wielu ofert, jak dotąd. Oszczędność kosztem jakości doprowadziła do tego, że warsztaty, które dotychczas odbywały się pod okiem specjalistów np. muzyków, plastyków i choreografów z powodu „złotówki za dodatkową godzinę” przejęły wychowawczynie przedszkolne, co w wielu przypadkach znacznie obniżyło poziom tych zajęć. I pomyśleć, że to wszystko w imię chęci stworzenia dla wszystkich przedszkolaków jednakowo dobrych warunków do rozwoju.
Pomysłodawcy ograniczania dodatkowych przedszkolnych zajęć w imię równych szans i równego startu zapominają o tym, że przecież prawnie i legalnie funkcjonują przedszkola prywatne, gdzie dzieci za regularną, comiesięczną opłatą mogą uczestniczyć w bardzo wielu ciekawych i różnorodnych zajęciach. Mimo to, nikt prywatnych przedszkoli nie zamyka. Podobnie jak nie zabrania się organizatorom imprez plenerowych sprowadzać wesołe miasteczka, baseny z piłkami, zjeżdżalnie i trampoliny, a pani Minister chyba zdaje sobie sprawę, że taka sytuacja, kiedy jednych rodziców stać jest na kupienie biletu dziecku na karuzelę, a drugich nie, ma miejsce bardzo często. Czy w związku z tym możemy w niedalekiej przyszłości spodziewać się zakazu organizowania wszystkich imprez lub funkcjonowania wesołych miasteczek, z powodu zapewnienia każdemu dziecku komfortu równego startu w dorosłe życie i ochrony go przed dyskryminacją?
Zmniejszona liczba zajęć w państwowych przedszkolach najprawdopodobniej będzie powodować coraz większą aktywność innych instytucji np. domów kultury, prywatnych firm szkoleniowych, a także trenerów, instruktorów oraz sprawi, że będą oni ze zwiększoną częstotliwością organizować dodatkowe zajęcia. Problem w tym, że w grę wchodzą większe opłaty, niż za te odbywające się w przedszkolach. W efekcie dzieci rodziców, którzy byli wstanie jak dotąd je opłacać, na zajęcia w innych prywatnych instytucjach już tak łatwo nie będą mogli sobie pozwolić. Będzie to dla wielu osób również dodatkowe utrudnienie organizacyjne, ponieważ na takie ćwiczenia prowadzone poza przedszkolem trzeba dziecko odprowadzać lub zawozić, poświęcając dodatkowo czas, przeznaczony np. na odpoczynek w domu po pracy.
Projekt miał ograniczyć sytuacje, w których chętne przedszkolaki nie mogą uczestniczyć w dodatkowych lekcjach tańca lub angielskiego, ze względu na słabą sytuację materialną rodziny, a w rzeczywistości na konsekwencjach lewicowej ideologii rządu straciły wszystkie dzieci, zarówno z zamożnych, jak i biednych rodzin. Ideologia „wyrównywania szans” nie służy bowiem rozwojowi i stwarzaniu najmłodszym jak najlepszych warunków do rozwoju – ale, jak widać na przykładach, do ograniczania zainteresowań i „ściągania wszystkich w dół”. Równe szanse zamieniają się w gorsze szanse, a w imię tej pseudowartościowej walki o równość, wielu dzieciom odebrano szansę na rozwój i wzbogacanie swoich umiejętności od najmłodszych lat życia.
Tekst ukazał się w miesięczniku "Moja Rodzina" (marzec 2014)
Inne tematy w dziale Polityka