Jak wykazała Marta Megger, w swoim wpisie na portalu MM Bydgoszcz, polska szkoła ma wiele wad. I nie jest to m.in. fakt, że każe się tam umieć, a nie rozumieć. To problem szerszy i bardziej złożony. Szczególnie teraz, gdy przygotowywana jest kolejna reforma edukacji, wedle które znikną kuratoria oświaty.
Cytując wypowiedź z wpisu Marty:
„Problem z matematyką tkwi jednak głębiej. Nie chodzi tylko o to, czego od uczniów i uczennic wymagamy i w jaki sposób ich wiedzę i umiejętności weryfikujemy. Największym problemem jest samo podejście do tego przedmiotu. Szkoła każe wiedzieć, a nie naucza. Zasypuje tysiącem wzorów i algorytmów zamiast tłumaczyć dlaczego i po co, zamiast uczyć logicznego myślenia oraz praktycznego zastosowania matematyki.”
Problem ten jednak, jak już wcześniej w swoim tekście wspomniała. Jest dużo szerszy. I nie ogranicza się tylko do matematyki. Tak jest praktycznie z każdym przedmiotem. Również i z tymi humanistycznymi – bo przecież jest tylko jedna słuszna interpretacja, są setki pojęć dot. literatury itd. Tak samo jest z nauką angielskiego, historii, biologii, fizyki czy przedmiotów technicznych. Uczeń ma umieć, a jak zrozumie, to jego szczęście, bo będzie mu łatwiej.
Zostawiając już wątek samej organizacji nauczania w Polsce, chciałbym się skupić także na sylwetce polskiego ucznia. Sylwetkę, która śmiem przedstawić tak: młody, bezradny, nierzadko zastraszony i zakuwający.
Tak, jak czemu jest osoba młodą, zbytnio tłumaczyć nie trzeba, tak wypadałoby wyjaśnić resztę z mojego opisu ucznia. Bezradny – jeszcze z czasów (niedawnych zresztą) kiedy chodziłem do szkoły, byłem świadkiem różnych sytuacji. Również teraz, od grona swoich znajomych, słyszę co wyprawiają nauczyciele na swoich przedmiotach. Bezradność, łączy się tu właśnie po części z zastraszeniem, bo uczeń nie ma żadnego wpływu na nauczyciela. I nie chodzi tu o jego zachowanie – bo przecież każdy jest inny, a o postawę wobec podopiecznych. Uczeń, nie tylko ma umieć i znać wszystkie zagadnienia. Ma także być potulnym, grzecznym i nie pyskować. Zapomnieć o PSO, szkolnych regulaminach i zwykłej uczciwości. Nauczyciel jest Panem i władcą,a uczeń ma się cieszyć, że ma w ogóle prawo przebywać na lekcjach.
Problem niesprawiedliwego oceniania, faworyzowania i dziwnych kryteriów oceniania, znany jest nie od dziś. Nie od dziś znamy także problem osób, które postanowiły o swoje prawa walczyć... Osoby te, często będące osobami o słabych ocenach, nie mają łatwej walki o swoje prawa. Dobrze, jeżeli uczęszczają na lekcjach. Gorzej, jak w swoich wypowiedziach mają rację. Zapowiadanie dużych sprawdzianów z dnia na dzień, nieinformowanie o stawianych stopniach i powodach takich ocen, mszczenie się na uczniach podczas odpowiedzi (nieważne ile by uczeń potrafił i tak dostanie słabą ocenę), „usadzanie” co bardziej krewkich uczniów. Takie przypadki znajdują się w wielu szkołach i są czymś „w miarę normalnym”. Tym bardziej, jak występuje bliska zażyłość pomiędzy nauczycielem, a dyrekcją. Wtedy uczeń jest kompletnie stracony.
Podczas mojego pobytu w szkole, udało nam się (mi i znajomym) wygrać batalie z nauczycielami. Chociażby poprzez przynoszenie i pokazywanie konkretnych przepisów z statutu i regulaminu szkoły, jak i PSO. Nauczyciele nie raz zadziwieni byli, że połowa przepisów w ogóle istnieje. Teraz jednak, gdy innym znajomym takie rozwiązania proponuję, słyszę wciąż to samo: „nie warto. Z nimi i tak nie wygrasz, bo dowalą nam w inny sposób. I tak i tak zrobią co chcą.” Nie powiem, nie potrafię tego zrozumieć. Szkoła przecież jest od nauczenia pewnych rzeczy. Od wykształcenia prawidłowych postaw społecznych. Gdzie więc zakwalifikować mściwość, pokazywanie wyższości, hierarchizowanie ludzi, dzielenie ich na lepszych i gorszych? Gdzie zakwalifikować łamanie wspólnie ustalonych reguł? Pokazywanie, że prawo to tylko papierek, który ni nie znaczy?
Żeby jednak całkiem nie demonizować patologii szkolnych, warto wspomnieć, że nie zawsze tak jest. Czasem sami uczniowie zasługują poprzez swoje zachowanie na karę. Są także nauczyciele odbiegający od tego, co przedstawiłem – istnieją tacy, z którymi spokojnie idzie się dogadać na zasadzie umowy. Nie każdy w końcu odreagowuje swój stres i ambicje, na otoczeniu. Jednak sygnały, o wcześniej wymienionych zachowaniach, dochodzą do mnie coraz częściej. I to nie tylko od strony uczniowskiej...
Co jednak na to kuratoria? W sumie, to nie wiadomo. Teraz bardziej martwią się zapewne o likwidację swoich miejsc pracy. Owszem, przeprowadza się co jakiś czas kontrole – są one jednak rzadkie, ze względu na dużą ilość szkół, przy małej liczbie inspektorów. Prawda jest tez fikcyjność wizytacji i kontroli z kuratoriów. Nikt nie wmówi mi, że żadna szkoła nie przygotowuje się specjalnie na przybycie wizytatorów. A co to będzie, gdy kuratoria w ogóle znikną? Gdy po kolejnej reformie PO, ośrodków czuwania nad ładem w szkołach będzie jeszcze mniej?
Obawiam się, że wtedy patologie jeszcze bardziej się nasilą. Bo nie dość, że zmniejszy się liczba wizytatorów, to i zwiększy się ich obszar działania.
Daniel Kaszubowski - bydgoszczanin, lewak
Nie cenzuruje i nie zgłaszam nadużyć administracji. Uwagi na temat moich poglądów nie dotykają mnie. Tak samo jak gdybania o mój status majątkowy, wiek i orientację seksualną.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Technologie