Jutro 9 maja – dla niektórych jest to data niczym drzazga w oku. Dzień Zwycięstwa – bo tak nazywa się ten dzień w Rosji, zdaje się być jedynym nazewnictwem stosowanym przez wielu. Chyba z przyzwyczajenia minionej epoki i zbyt wąskiego pola widzenia, bo przecież dzień ten ma i swoją nazwę - Narodowe Święto Zwycięstwa i Wolności.
Przy tej okazji warto uczcić wszystkich tych, którzy oddali życie w walce z nazistowskim najeźdźcą i jego poplecznikami. Warto pamiętać o tych, którzy w czasie wojny obronnej w 1939 roku ochotniczo zgłaszali się do tworzonych formacji militarnych. Warto pamiętać o każdym, kto dołożył swojej cegiełki w obronie wolnej Polski. Nie można też pominąć tych, którzy walczyli poza granicami kraju – na obu frontach. Każdy walczył przecież w słusznej sprawie, tak jak mógł. Nie ważne, czy został zwerbowany i wyposażony przez Wielką Brytanię czy Związek Radziecki. Walczył i chciał walczyć o wolną Polskę. I robił to tak, jak mógł.
Mimo wszystko, warto też pamiętać o żołnierzach innych armii, którzy pomogli nam wyjść z okupacji hitlerowskiej. Szacunek i pamięć należy się także Rosjanom, Gruzinom, Białorusinom, Ukraińcom... wszystkim tym, którzy w szeregach Armii Czerwonej pomagali walczyć z wojskami III Rzeszy.
I to właśnie chyba najbardziej wielu boli – że na sztandarach mieli co innego, jak symbole Polskie. Że to im przypadł splendor zwycięstwa i zdobycia Berlina. Że to nie Polska zwyciężyła. Polska została przecież zdradzona i sprzedana...
Tak, owszem. Została. Ale stało się to już wcześniej. Zanim pierwsze czołgi wkroczyły do Berlina – w Teheranie, Jałcie i Poczdamie. Nie oznacza to jednak, że 9 maja nie jest i naszym świętem. Jest. Jest Naszym świętem i powinien być jednym z ważniejszych świąt w kalendarzu uroczystości Polskich. Narodowe Święto Zwycięstwa i Wolności powinno być obchodzone – wedle mnie – bardziej, aniżeli 3 maja. Nie jest to dzień odzyskania niepodległości. Jest to dzień ostatecznego pokonania najeźdźcy, który Polski nigdy nie podbił!
Niestety jednak, ten „Dzień Zwycięstwa” nie jest dniem dla nas ważnym. Nie jest dniem specjalnym i wyróżnionym. Zawsze obchodzony jest „z perspektywy tego, co się dzieje w Moskwie”. Zawsze słyszymy tylko o jednym – że to oni, a nie my. Że my tylko byliśmy nic nie znaczącym pionkiem w pewnej grze. Nie ma więc tak naprawdę czego świętować...
Więc nie świętujemy praktycznie nic. Jeżeli już, to w sposób dość specyficzny, bo smutny. Nie ma u nas tradycji radości z jakiegoś powodu – zawsze panuje etos mesjanizmu i wiecznej porażki. Mamy więc upamiętnienie nieudanych powstań. Mamy pomniki klęsk. Tylko dokąd nas to prowadzi? Czy nie ma to czasem wpływu na nasz „narodowy pesymizm”? Czy nie działa to na nas – czyli na społeczeństwo, destrukcyjnie?
Nie doceniamy i nigdy nie docenialiśmy siebie. I to jest nasza klęska. Tak jak i klęską, 9 maja, będzie oddanie całej radości z tego dnia innym. Tak, jakby II Wojna Światowa nigdy nie miała nic z nami wspólnego... Po co nam więc ta cała wolność?
Daniel Kaszubowski - bydgoszczanin, lewak
Nie cenzuruje i nie zgłaszam nadużyć administracji. Uwagi na temat moich poglądów nie dotykają mnie. Tak samo jak gdybania o mój status majątkowy, wiek i orientację seksualną.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka