W dniu 6 lipca 2020 kończy się pierwsza kadencja prezydentury Andrzeja Dudy. A że uzyskał on stosowne poparcie większości wyborców, zostanie zaprzysiężony na kolejną kadencję. W uroczystości zaprzysiężenia prezydenta weźmie udział wielu uczestników polskiej sceny politycznej i to jest normalne. Ale normalności towarzyszy również i jej przeciwieństwo. Warto zastanowić się, dlaczego niektórzy uczestnicy sceny politycznej już teraz manifestują swój negatywny stosunek do tego wydarzenia.
Jedną z osób, która na pewno nie weźmie udziału w uroczystości, jest człowiek-legenda Solidarności z 1980 roku, który miał przeskoczyć płot Stoczni Gdańskiej, by przejąć kierownictwo protestu robotniczego. Cóż, wiele kontrowersji wiąże się z tym wydarzeniem i trudno dziwić się, by Lech Wałęsa akceptował sukces Andrzeja Dudy. To przecież Andrzej Duda jest dzisiaj rzecznikiem odbudowy państwa polskiego, tak starannie zdewastowanego za plecami Lecha Wałęsy. Sukces Andrzeja Dudy jest wyrazem zawodu społeczeństwa, które w Lechu Wałęsie widziało szansę na godne życie po rządach komunistycznej PZPR...
Kolejnym kandydatem, który nie stawi się na zaprzysiężeniu Andrzeja Dudy, jest Bronisław Komorowski. Sprawa jest oczywista. Andrzej Duda tak wysoko postawił poprzeczkę prezydentury, że Bronisław Komorowski ma powody wstydzić się swego zachowania...
Swoją nieobecność w uroczystości zapowiada też grupa senatorów wywodzących się z szeregów "oPOzycji". Myślę, że nie stanie się nic złego, jeżeli nie pojawią się na uroczystości. Prezentują zupełnie sprzeczne wzorce postawy interesu polskiego społeczeństwa.
W tej sytuacji nie dziwi również postawa jednego z głównych rywali Andrzeja Dudy. Rafał Trzaskowski ma prawo czuć się "gorszym" kandydatem, przegrał bowiem wybory przy ogromnym sprzeciwie społecznym mimo maksymalnego wsparcia pozostałych kandydatów opozycji na ten urząd...
Jest takie stare, polskie powiedzenie ostrzegające przed fałszywymi przyjaciółmi, bo z wrogami zawsze można sobie poradzić...
