Mam już swoje lata, więc rzecz nie będzie dotyczyła czasów współczesnych.
W połowie lat 50 poruszałem się już dość sprawnie, a że ksiądz z mojej parafii organizował letnie jednodniowe wycieczki nad pobliską rzeczkę, chętnie w nich uczestniczyłem.
Dodatkową zachętą była duża torba mieszanki wedlowskiej w plecaku księdza.
Kiedy już docieraliśmy nad strumień zmęczeni po kilkukilometrowym marszu przez łąki i lasy, ksiądz zadzierał sutannę i...
(spokojnie !)
...brodząc sprawdzał, czy od ostatniego pobytu, nie pojawiło się jakieś potłuczone szkło, czy inne żelastwo.
Potem barchanowe majtasy naszej koedukacyjnej gromadki lądowały w krzakach i wszyscy jak nas Pan Bóg stworzył, z wrzaskiem biegliśmy do wody.
Ksiądz chodził wzdłuż brzegu z solidną wierzbową witką i przy jej pomocy napominał zbytnio nakręconych.
Tak się zastanawiam, czy powinienem skarżyć KK o grube odszkodowanie ?
Miłego dnia !