Piotr Kaim Piotr Kaim
547
BLOG

Janusz Korwin-Mikke rozumie lęki Rosji

Piotr Kaim Piotr Kaim Polityka Obserwuj notkę 7

Janusz Korwin-Mikke skarży się na facebooku, że prof. Antoni Dudek zidentyfikował go jako polityka prorosyjskiego i nazwał „pożytecznym idiotą”. JKM uważa, że to określenie jest krzywdzące i głupie. Argumentuje przy tym, że jego propozycje mogą być niekiedy korzystne dla Rosji, ale formułowane są wyłącznie po to, by skorzystała na nich Polska. Przykładem jest pomysł wzajemnego zniesienia sankcji, który JKM uważa za korzystny dla obu krajów. Szef KORWiN-a domaga się też symetrii. Skoro za „pożytecznego idiotę” uchodzi ktoś, kto jest podejrzewany o sympatie promoskiewskie, to analogiczną kwalifikację uzyskać powinien ktoś, kto sprzyja Berlinowi i Waszyngtonowi.

Cały ten wywód zawiera typowe dla JKM konstrukcje logiczne i w sposób równie dlań typowy – oderwany jest od rzeczywistości. Zacznijmy od wspomnianej powyżej symetrii. Jest ona fałszywa, bo Waszyngton i Berlin nie są źródłem istotnych zagrożeń – przynajmniej nie takich, jakie płyną z Moskwy.

Z tym że nie pojmie tego ktoś, kto – jak JKM – uwielbia dyktaturę i nienawidzi liberalnej demokracji. Ktoś, kto uważa, że władza, która standardowo pałuje opozycyjne demonstracje, wysyła oponentów do więzień i zamyka opozycyjne media jest całkiem dobra, pod warunkiem, że dopuszcza do obrotu rtęciowe termometry i nie walczy z globalnym ociepleniem. Taką władzę ma dziś Białoruś, którą JKM zaliczył niedawno do „wolnego świata” – z uwagi na ważką sprawę termometrów.

Gwarantem tak rozumianej wolności (pełne więzienia, brak polityki klimatycznej i dostępność termometrów rtęciowych) jest Moskwa. Jeżeli Polska na powrót stanie się jej protektoratem, mamy spore szanse na skorzystanie z ustrojowych inspiracji białoruskich czy – nieco mniej karykaturalnych – rosyjskich. Wyobrażam sobie, że taka perspektywa nie jest panu Mikkemu wstrętna i dlatego coś, co jest ogólnie uważane za rosyjskie zagrożenie – on może uważać za dziejową szansę dla Polski.

Prezes KORWiN-a może stosować termin „pożyteczny idiota” w stosunku do polityków sprzyjających Berlinowi i Waszyngtonowi (cokolwiek by to znaczyło), ale nie może liczyć na to, że ten obyczaj przyjmie się poza kręgiem jego politycznych przyjaciół, czyli poza kręgiem wielbicieli rosyjskiej i białoruskiej dyktatury, wrogów liberalnej demokracji. Niemal cała reszta rozumie, że pozytywne kroki w relacjach z Berlinem i Waszyngtonem są na ogół odwzajemniane w ramach współpracy, z której Polska korzysta – być może bardziej niż nasi partnerzy.

Kto nie jest przekonany, może jednak zauważyć, że Berlin i Waszyngton nie chcą nam zrobić żadnej poważniejszej krzywdy. Ogólnie rzecz biorąc, dążą do tego, byśmy prowadzili interesy na zasadach dobrowolności. To nie musi oznaczać pełnej równowagi, bo ta ostatnia jest możliwa tylko wtedy, kiedy partnerzy mają równą siłę. Niemniej jednak główna wątpliwość, jaką mamy w stosunku do tych państw, sprowadza się do pytania: czy pomogą nam w razie niebezpieczeństwa?

Wątpliwości dotyczące Rosji są zupełnie inne. Obawiamy się, że niebezpieczeństwo przyjdzie właśnie stamtąd. Nie obojętność, ale właśnie niebezpieczeństwo. I nie jest to obawa irracjonalna, bo – pomijając kwestie historyczne – Rosja robi wiele, by nas w złych obawach utwierdzić. Rozwijanie pełnej listy tych działań nie ma sensu. Dość powiedzieć, że co jakiś czas przedstawiciele Rosji straszą nas wymierzonymi przeciw Polsce rakietami, przy czym podobne pogróżki wcale nie rozpoczęły się wraz z kryzysem ukraińskim. Pojawiały się nawet za Jelcyna, w latach 90. Wyobrażacie sobie, by – w stosunkach z Polską – do takich środków posuwali się politycy USA czy RFN? Dopóki tego nie robią, budowanie symetrii między postawą prorosyjską i proniemiecką czy proamerykańską – jest absurdalne.  

JKM taką właśnie symetrię buduje, co – samo w sobie – może prowadzić do wniosku, że słuszna jest diagnoza prof. Dudka, wedle której prezes KORWiN-a jest „pożytecznym idiotą”. Zastanawiam się nad tą kwalifikacją bez przyjemności i z dużymi oporami. Wolałbym tego terminu nie używać, choć JKM takich skrupułów nie ma i śmiało wyzywa swoich oponentów od gnid, łajdaków, a nawet Wielce Czcigodnych Sprzedawczyków i Rurkowców.

Mimo to chciałbym się od takiej szermierki powstrzymać. Zamiast tego proponuję czysto teoretyczne rozważania o znaczeniu zwrotu „pożyteczny idiota” i o tym, skąd mógł się wziąć pomysł, by odnieść go do Janusza Korwin-Mikkego. Jak głosi legenda, autorem tego określenia był Włodzimierz Lenin, a potem zaczęto go używać w stosunku do zachodnich intelektualistów i dziennikarzy, którzy entuzjastycznie wypowiadali się na temat rewolucji bolszewickiej. Musieli przy tym kłamać, bo prawda o tej rewolucji – od samego początku – nie była pociągająca. Trudno było wykrzesać entuzjazm – swój i audytorium – pisząc o rozpędzeniu Konstytuanty, zamordowaniu cara i terrorze Komisji Nadzwyczajnej (CzK). Tak więc pożyteczny idiota nie mógł się obyć bez kłamstwa, bądź – w wersji łagodniejszej – bez konfabulacji i samooszukiwania.

Coś podobnego widzimy obecnie u ludzi, którzy sympatyzują z Rosją Putina, a zwłaszcza u ludzi, którzy pozytywnie komentują putinowską awanturę na Ukrainie. Obrona tego stanowiska za pomocą odwołań do faktów jest trudna, więc trzeba zaserwować zmyślenia lub księżycowe interpretacje. W tym zakresie Janusz Korwin-Mikke jest postacią wybitną. Od początku konfliktu ukraińskiego opowiada nam dykteryjki, które nie mają nic wspólnego z przebiegiem wypadków, a czasem wyglądają na kłamstwa – wygłaszane i wypisywane – z premedytacją. Wspólny mianownik jest taki, że te dykteryjki zawsze są zbieżne z propagandą władz Rosji. Jedna z pierwszych takich opowiastek JKM to pseudoinformacja, jakoby w Polsce szkolono „terrorystów” działających na Majdanie, przy czym Pan Prezes twierdził, że wie, kto robił te szkolenia. Oczywiście nie przedstawił żadnych szczegółów, ani dowodów i temat zdaje się wygasać.

Tego typu wyskoki mają się nijak do „linii obrony” przyjętej przez JKM. Jak już wspomniałem, twierdzi on, że jego pomysły bywają korzystne dla Rosji, ale przede wszystkim są korzystne dla Polski. Czy jakiś korwinista może powiedzieć, co zyskała Polska na historyjce o szkoleniach dla „terrorystów z Majdanu”?

Pan Prezes miał też szereg wypowiedzi, w których przedstawiał fałszywe informacje na temat aneksji Krymu i wojny w Donbasie. Przykłady ewidentne to fałszowanie stosunków ludnościowych w obu regionach. Zdaniem JKM Rosjanie stanowią ponad 90 proc. ludności Krymu i ponad połowę ludności Donbasu (dwa razy bzdura). Pan Prezes opowiadał też głupoty, jakoby wynik referendum krymskiego było wyrazem autentycznej woli mieszkańców. Ignorował przy tym fakt, że referendum odbyło się w warunkach, które odbierały mu jakąkolwiek wiarygodność: sterroryzowanie lokalnego parlamentu przez nieoznakowanych żołnierzy, odcięcie półwyspu od Ukrainy, szlaban dla ukraińskich polityków i wszystkich przyjezdnych o poglądach proukraińskich, wyłączenie ogólnoukraińskich mediów i wiele zwykłych objawów wojskowej okupacji. O uczciwości liczenia głosów nie ma nawet co mówić.

Janusz Korwin-Mikke konsekwentnie trzymał się też kłamstwa, jakoby parlament porewolucyjnej Ukrainy „zakazał” lub „próbował zakazać” mówienia po rosyjsku. Piramidalna bzdura, której jedynym walorem było to, że wpisywała się w histeryczną propagandę Moskwy. Propagandę, która miała na celu doprowadzenie do buntu rosyjskojęzycznej ludności Ukrainy. Zabiegi spaliły na panewce, więc trzeba było wprowadzić na Donbas rosyjskich żołnierzy wraz z ciężkim sprzętem. Rzecz jasna – zgodnie z linią Kremla – Janusz Korwin-Mikke nie zauważył ani tych żołnierzy, ani sprzętu, a zestrzelenie malezyjskiego samolotu przypisał armii ukraińskiej.

Jest jeszcze jedno kłamstwo, które sprawia, że Pan Prezes – nawet we frazeologii – upodabnia swoje wypowiedzi do dawnej propagandy sowieckiej, którą powielali „pożyteczni idioci”. Niedawno zrobił on rundę po programach publicystycznych, gdzie namawiał nas, byśmy zrozumieli Rosję, bo Rosja się boi. Czego się boi? Ano tego, że jest „otoczona przez NATO”. Powoływał się przy tym na mądrość internetowego mema, w którym ktoś ironicznie pisał: „Zobaczcie, jaka ta Rosja jest wredna: podjeżdża ze swymi granicami tuż pod bazy NATO”.

Biadolenie na temat otoczenia Rosji przez NATO jest czystą kalką starej, sowieckiej mantry, wedle której Ojczyzna Proletariatu była otoczona przez kapitalistów, co miało jej odbierać możliwości rozwojowe. Odkładając na bok rozważania historyczne, wyjaśnijmy, dlaczego doktryna „otoczenia” jest absurdalna dzisiaj. Wspomniane „otoczenie” to nic innego jak wynik ogólnoeuropejskiej nieufności względem Rosji. Nawiązując do zjawisk z ostatnich kilkunastu miesięcy, żaden kraj środkowoeuropejski nie chce u siebie „separatystów” czy inscenizacji wojny domowej, w której wiodącą siłą byłyby zielone ludziki przysłane przez Moskwę. Żaden kraj regionu nie chce się znaleźć sam na sam z sąsiadem, który grozi odwołaniem się do takich metod i te metody stosuje. Dlatego wszyscy, którzy mieli taką szansę po 1989 r. – ile sił w nogach uciekali do NATO. Nikt nas tam na siłę nie ciągnął, nikt nie miał obsesji, by przyłączyć Polskę i inne kraje dla „otoczenia Rosji”. Przeciwnie – trzymali nas w poczekalni i trwało to kilka długich lat. Innymi słowy „otoczenie Rosji” to wynik dyktatorskich skłonności jej przywódców, które dają o sobie znać nie tylko w polityce wewnętrznej, ale także zagranicznej. Rosja może łatwo wyjść z otoczenia, jeżeli stanie się państwem normalnym – takim jak inne państwa europejskie... Dopóki jest „międzynarodowym straszydłem” (termin Jelcyna dotyczący ZSRR), musi być w „otoczeniu”.

A tymczasem wróćmy do naszego bohatera, Janusza Korwin-Mikkego. Jego sposób rozumowania wykazuje wiele podobieństw do „pożytecznych idiotów”, świadczących propagandowe usługi Sowietom. Uważam jednak – w przeciwieństwie do Pana Prezesa – że odwoływanie się do takich określeń jest nieładne, a przy tym przeciwskuteczne (choć czasem mnie ponosi i postępuję niekonsekwentnie). Odpuśćmy zatem wyzwiska i przypomnijmy, że kiedyś JKM lubił się powoływać na Ronalda Reagana i Margaret Thatcher. Także dzisiaj dokleił wizerunki tych postaci do swojego pierwszego wielkoformatowego billboardu. Zapomniał przy tym o nowym idolu Putinie... Czemuż to chowa Pan takiego geniusza? Putin nie zagłosowałby na Pana? Czy Pana nowe przemyślenia na temat zgubnych skutków „otaczania Rosji” nie kłócą się z reklamowaniem podżegaczy wojennych, czyli Reagana i Thatcher? Nie wie Pan, że oni „otaczali Rosję” znacznie energiczniej niż Barrack Obama z Angelą Merkel?!

Piotr Kaim
O mnie Piotr Kaim

piotrkaim@op.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka