don_samael don_samael
42
BLOG

Zdanie, które uratowało socjalizm.

don_samael don_samael Polityka Obserwuj notkę 18

Od razu na wstępie: nie, nie jestem socjalistą.

 Ale nie znaczy to, że należy na wszystko, co związane jest z problematyką socjalizmu zamknąć się zupełnie, uznając to bądź za nic nie warte bajdurzenia szaleńców bądź coś, od czego można jedynie zarazić się "czerwoną zarazą". 

Socjalizm trzeba widzieć tak jak każdy inny nurt - jako pewien proces, o różnorodnej genezie i niebanalnym przebiegu, pełen rozgałęzień, sprzeczności, wewnętrznych konfliktów, odłamów i schizm. Trzeba go widzieć w całej jego różnorodności i nie sprowadzać do jednego wzorca, bądź to pozytywnego, bądź to negatywnego. Wydaje się, iż wymaga tego zwykła intelektualna uczciwość.

Dlatego też, nie można, wbrew tysięcznej rzeszy zwolenników takiego podejścia, stawiać prostego znaku równości między "socjalizmem" a "komunizmem", "dyktaturą", "totalitaryzmem", "zbrodnią", "rewolucją", "destrukcją" etc. Nie chcę - na razie przynajmniej - rozwijać swojej myśli do większego eseju, zwłaszcza, że nie do końca czuję się na siłach. Chodzi raczej o danie wyrazu pewnej refleksji, która obecna była w moim myśleniu o socjalizmie od bardzo dawna, lecz dopiero niedawno, po lekturze książki Andrzeja Walickiego "Marksizm i skok do królestwa wolności. Dzieje komunistycznej utopii" nasunęła mi się z wyjątkową jasnością. 

Chodzi tu o próbę - oczywiście ze świadomością jak wielka jest to w istocie heurystyka - odnalezienia takiego momentu historycznego, w którym socjalizm udało się uratować przed zepchnięciem go jako całości w odmęty nurtu par exellance  utopijno-kolektywistycznego połączonego z koncepcją całościowej rewolucji społecznej, niszczącej dawny porządek, wciskającej rzeczywistość w ramy dogmatycznego ideału. 

Wydaje się, że jeśli możemy określić ten moment, to należy utożsamić go z chwilą, kiedy Eduard Bernstein wyrzekł owo wspaniałe zdanie: "Ruch jest wszystkim, cel jest niczym".

Od tej chwili można było być socjalistą nie negując demokracji. Można było być socjalistą nie trapiąc się rozmyślaniami nad koniecznością rewolucji, zbrojnego przewrotu, brutalnego wywłaszczania i prześladowań warstw posiadających. Można było odrzucić ów majaczący gdzieś w oddali, nieokreślony - a tym samym niezwykle podatny na wszelkie manipulacje - "cel". Dzieło Bernsteina, okrzyczanego renegatem i zdrajcą, dawało podstawy do zajęcia stanowiska, w którym to bieżąca działalność na rzecz realnie istniejących w danej sytuacji historycznej ludzi, ich praw i wolności, stawała się nadrzędną wartością. I co chyba w tym wszystkim najważniejsze, że owa działalność niosła za sobą odrzucenie przemocy, akceptację parlamentaryzmu i - może nie w zamierzeniach samego Bernsteina - paradoksalnie akceptację kapitalizmu, w ramach którego socjaliści mieli starać się wywalczyć miejsce dla tych, którzy w XIX wieku byli go pozbawieni.

To wówczas nastąpiło w socjalizmie największe chyba pęknięcie, które na trwale zdefiniowało jego dwa nurty - socjaldemokratyczny i komunistyczny. Nie trzeba być socjaldemokratą by z całym przekonaniem uznać, iż dla ludzkiej, indywidualnej wolności lepszy jest ten pierwszy.

Oczywiście, co już podkreślałem, ten wywód jest bardzo niepełny i uproszczony. Bernstein nie wziął się znikąd, sprzeczności w ramach socjalizmu istniały już wcześniej, całą ideologię czekać miało jeszcze wiele wstrząsów. Ale, powtarzam, jeśli mamy znaleźć taki moment - nie ma chyba innego lepszego.

I, jak się wydaje, wszystko to wyszło na zdrowie zarówno socjalizmowi europejskiemu, który zaczął wtedy zrzucać z siebie jarzmo i bagaż marksistowskiej utopii jak i kapitalizmowi, który nabrał wówczas szerszej perspektywy...jakkolwiek to już jest temat na dłuższe rozważania. 

 

don_samael
O mnie don_samael

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka