Dziś w polityce zagranicznej mówi się o dwóch koncepcjach – jagiellońskiej i piastowskiej. Pierwsza jest zrozumiała, mamy dążyć do integracji państw byłego ZSRR z Zachodem, mamy być adwokatami i reprezentantami tych państw w NATO i UE, jak to miało miejsce podczas wojny w Gruzji, kiedy Lech Kaczyński wcielił się w rolę lidera regionu, który interweniował w interesie wszystkich państw zagrożonych rosyjską dominacją. Rosyjska agresja zostaje w sposób jednoznaczny potępiona, Abchazja i Osetia nie zostały uznane, a my możemy mówić, że zdecydowaliśmy o stanowisku NATO i UE i powtarzać za Gruzinami, że uratowaliśmy Tbilisi. Wszystkim krajom regionu pokazaliśmy, że NATO i UE to my, że nasz głos jest ważny i może być decydujący, jeżeli sprawa dotyczy wolności krajów położonych za naszą wschodnią granicą. Lech Kaczyński nie czekał na wynik rozmów Putin – Sarkozy, tylko odważnym przemówieniem przekonał, że Gruzja nie może być przedmiotem pertraktacji z Putinem, że NATO i UE muszą dać jasno Rosjanom do zrozumienia, że żądają zachowania integralności terytorialnej Gruzji. Byłem zdumiony, kiedy krótko potem minister sprawiedliwości w rządzie PO Andrzej Czuma, w czasie, kiedy poseł PO Palikot urządzał wściekłe ataki na Prezydenta, w TVP Info potrafił stwierdzić, że Prezydent Lech Kaczyński na nowo zdefiniował polską rację stanu. Czuma, to jeden z nielicznych polityków, który wychodzi ze słusznego założenia, że są sfery działalności politycznej, które ze względu na interes państwa muszą podlegać uczciwej ocenie, niezależenie od aktualnych podziałów. Później swoją uczciwość potwierdził jako przewodniczący komisji ds. nacisków. Główne cele polityki według koncepcji jagiellońskiej, to uniezależnienie energetyczne od Rosji, powstrzymanie neoimperialnej polityki rosyjskiej i wzrost znaczenia Polski. Mieliśmy w czasie rządów PiS i prezydentury Lecha Kaczyńskiego całą serię spotkań z przywódcami byłych republik radzieckich, były konkretne decyzje odnośnie budowy rurociągu z Azerbejdżanu i w perspektywie z Kazachstanu. Po kilkunastu latach biadolenia o dywersyfikacji dostaw zdecydowano o budowie gazo-portu. Jednocześnie usilnie dążono do instalacji tarczy antyrakietowej w Polsce celem przypieczętowania ścisłego sojuszu z USA.
Przed 2005 r. nieustannie słyszeliśmy o konieczności ciągłości polityki zagranicznej. Później słowo to zniknęło, jakby ktoś wykreślił je ze słownika, a Tusk zmienił politykę dosłownie o 180 stopni. Wykpiono rzekome, śmieszne mocarstwowe aspiracje i ogłoszono koncepcję polityki piastowskiej, czyli nie angażowania się na Wschodzie, gdzie byliśmy zaangażowani za Jagiellonów, a nie za Piastów. Miała dzięki temu nastąpić poprawa stosunków z Rosją, w Unii mieliśmy być w głównym nurcie polityki. A co jest głównym nurtem? To już pytanie nie do nas, bo to zależy od decyzji, jakie będą zapadać w Berlinie i Paryżu, bo nie jest wszak głównym nurtem to o czym mówi się w Sztokholmie, Pradze, o Budapeszcie nie wspominając. Społeczeństwo dostało sygnał, że będziemy teraz siedzieć cicho, to znaczy, przepraszam, prowadzić dialog, dzięki czemu będzie spokój, bo nie będziemy drażnić Niemiec i Rosji. Zwyciężyła doktryna spokoju za wszelką cenę i nie wiem czy był to efekt populizmu, chęci dyskredytacji PiS – u jako partii, której rządy prowadzą do destabilizacji, bo grożą konfliktami z wielkimi potęgami czy efekt poddania się obcym wpływom celem uzyskania ich poparcia. Wiele wskazuje na to, że obie te przyczyny miały wpływ na przekierunkowanie polskiej polityki po 2007 r. Przed 10 IV media nadawały, że Lech Kaczyński pcha się do Katynia bez zaproszenia. Przekaz był taki, że z jednej strony Donald Tusk pojechał prowadzić ważne rozmowy z Putinem, a po nim nie wiadomo po co jedzie jeszcze Lech Kaczyński, który nagabywany odpowiadał z ironią, że ma nadzieję, że dostanie wizę. Później dowiedzieliśmy się, że wizyta 10 IV była zaplanowana wcześniej niż wizyta Tuska. Słynne „rozdzielenie wizyt” było jednym z wielu przykładów, najkrócej i najdelikatniej mówiąc, upartyjnienia polityki zagranicznej. Wsparcia przeciw PiS rząd nie szuka tylko w Rosji. Wypowiedź Sikorskiego na forum niemieckim, że Niemcy mogą i muszą przewodzić UE, bo Polacy nie staną już na przeszkodzie, gdyż „nie jesteśmy już nacjonalistami”, była skrajnie skandaliczna i całkowicie kompromitująca. Sikorski jako minister spraw zagranicznych chyba nie ma prawa zakładać, że dorżnie watahę i że ci „nacjonaliści” już do władzy nie dojdą? Po tym wystąpieniu był marsz zorganizowany przez PiS i silna krytyka przemówienia, angielska prasa pisała o wskrzeszeniu IV Rzeszy, ale ten nieudacznik(lub ignorant i cynik) nadal się kreuje na wielką postać. Teraz znowu tłumaczył w Monachium, że musimy wejść do strefy Euro, żeby być w centrum decyzyjnym. Czy on sobie zdaje sprawę co mówi? Decyzje dotyczące całej Unii mają zapadać w gronie krajów strefy, dlatego musimy przyjąć Euro, żeby mieć w Unii coś do powiedzenia. Z Londynu czy Sztokholmu powinny do nas napływać noty protestacyjne, gdyby w tych krajach ktokolwiek miał jeszcze złudzenia, że jesteśmy państwem niezależnym. Kiedy Jarosław Kaczyński mówił 13 grudnia o sprzedawaniu niepodległości, miał chyba na myśli sprzedaż za klepnięcie w plecy, po to żeby to klepnięcie wykorzystać populistycznie przeciw PiS. O wpływach rosyjskich powinniśmy się dowiedzieć gdyby w tym kraju był jakikolwiek kontrwywiad. Kiedyś zdobywało się miasta w wojnach, dzisiaj zdobywa się gazety. Ale mniejsza z tym, bo nie chodziło mi tu o krytykę polityczną Sikorskiego i Tuska, a o ich klęskach na forum międzynarodowym trzeba by sporo pisać. O sile wpływów obcych możemy się domyślać, kiedy słyszymy, że Gruzini chcieli zdobyć Moskwę, a psychopaci chcą udowodnić zamach na Lecha Kaczyńskiego, żeby uzasadnić jego pochówek na Wawelu.
Jarosław Kaczyński, żeby odpowiednio podsumować politykę zagraniczną PO, użył słusznie terminu „mikromania”. Ponieważ jednak znaczna część społeczeństwa wychodzi z założenia, że jesteśmy za słabi na megalomanię i w relacjach z Rosją i Niemcami konieczna jest wyjątkowa delikatność, że nie ma sensu machać szabelką, a wystarczy nam elokwentny dialog w wykonaniu Tuska, więc trzeba klarownie wytłumaczyć, jaka polityka ma stanowić przeciwieństwo tej mikromanii. Nie może być tak, że rezygnujemy z rozmów, których celem jest niezależność energetyczna, z Ukrainą, Gruzją, Litwą, czy Azerbejdżanem, ponieważ zagrażają one rosyjskiemu monopolowi na dostawę surowców. W efekcie mamy dyktat cenowy i płacimy za gaz bodajże trzy razy tyle co Niemcy(!). Nie stać nas na to i Rosjanie powinni to po prostu zrozumieć. Rosjanie powinni zrozumieć, że władają nad największym państwem świata i nie jest im do szczęścia potrzebna możliwość szantażu energetycznego Gruzji, Ukrainy czy Białorusi, że dążąc do stworzenia strefy wpływów poprzez uzależnienie od surowców tkwią mentalnie w XIX wieku, a ich zyski z tego tytułu są wątpliwe. To, że są wątpliwe można uzasadniać, ale co to nas obchodzi. My mamy prawo kupować ropę od Azerów, bo żyjemy w wolnym świecie, a Rosjanie zamiast tworzyć kolejne żelazne kurtyny, powinni wychodzić z założenia, że ropę i tak sprzedadzą, bo skoro Azerowie sprzedali nam, to nie sprzedali gdzie indziej i trudno, że sprzedadzą taniej, bo większy popyt, jaki dzięki temu nastąpi w Polsce i Azerbejdżanie może zwiększy rosyjski eksport do tych krajów. Rosyjskie towary ze względu na bliskość sąsiednich państw mogą być bardziej konkurencyjne cenowo od towarów zachodnich czy chińskich, o ile tylko w Moskwie skupią się na rozwoju zróżnicowanej produkcji zamiast bazować na monopolu handlu surowcami. ZSRR upadł głównie wskutek załamania cen ropy i gazu w połowie lat osiemdziesiątych. Tak więc musimy mieć prawo do robienia interesów z kim nam się podoba i nic nas nie powinny obchodzić żadne względy na Rosję, Niemcy, Francję, czy USA. Natomiast każdemu kto kpi z mocarstwowych ambicji, mimo że o mocarstwowości otwarcie nikt w Polsce nie mówi od r. 1939, powinniśmy odpowiadać, że przez kilka wieków funkcjonowało kiedyś mocarstwo znacznie mniejsze od Polski. Było nawet mniejsze od obecnej Warszawy, a prowadziło skuteczne wojny z państwem niewiele mniejszym niż obecna Rosja. Starożytne Ateny były potęgą, ponieważ były powiązane wspólnymi interesami ekonomicznymi i dotyczącymi bezpieczeństwa z miastami - państwami świata śródziemnomorskiego, Azji Mniejszej, po Morze Czarne. Oparli się imperializmowi Persji, a ulegli Macedonii, która trzydzieści lat wcześniej była uzależnionym od Aten marionetkowym państewkiem. Nam jednak nie grozi żaden konflikt militarny z Filipem II Macedońskim XXI wieku.
A propos ostatniego zdania, dużo się mówi o naszym bezpieczeństwie, o tym czy inwestować w marynarkę czy lotnictwo, dlaczego kupiliśmy takie, a nie inne karabinki, a nawet czy nie powinniśmy w przyszłości dysponować bronią jądrową. Wydaje się, że w pierwszej kolejności powinniśmy inwestować w umocnienia na linii wzdłuż obwodu kaliningradzkiego, a w dalszej kolejności wzdłuż granicy z Białorusią. Poza tym cały czas musimy zabiegać o obecność sił amerykańskich na naszym terenie czy to będą instalacje tarczy czy bazy wojskowe w ramach NATO.
„zrządzeniem losu dzieje się tak, iż w ostatnich dwudziestu latach rzeczpospolita nie miała wroga, który jednocześnie i mnie nie wypowiedziałby wojny.” ______________Marek Tulliusz Cyceron ________ Nie sposób wypowiedzieć bardziej patetycznego zdania.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka