dyrwin dyrwin
816
BLOG

Demony kapitalizmu: "Grona gniewu" Steinbecka

dyrwin dyrwin Kultura Obserwuj notkę 1

 

Próbuję czasami układać listy filmów czy książek, których lekturę uważam za obowiązek każdego z nas. Nie dobieram ich według kryterium doskonałości artystycznej (choć często i to kryterium spełniają), bo jasnym jest, że nie każdy z nas jest literaturoznawcą – dobieram je ze względu na walory edukacyjne, poznawcze, przede wszystkim pod kątem tego, czy uczą czytelnika poszanowania godności drugiego człowieka, czy budują w nim poczucie i potrzebę sprawiedliwości, uczciwości i słuszności. Wśród filmów takimi dziełami jest dla mnie na przykład 12 gniewnych ludzi Lumeta, czy Utracona cześć Katarzyny Blum Schlondorffa. Wśród książek pierwsza powieść, jaka mi się w tym przypadku nasuwa, to Grona gniewu Johna Steinbecka.
 
Ileż dyskusji i protestów wywołało to dzieło w chwili premiery! Z jednej strony błyskawicznie stało się bestsellerem – od połowy marca do końca kwietnia 1939 roku sprzedawała się w liczbie 2500 egzemplarzy na dzień, by do końca roku osiągnąć imponującą ilość niemal pół miliona sprzedanych kopii. Z drugiej strony, książka wzbudziła masę kontrowersji, zwłaszcza wśród właścicieli ziemskich, sprzeciwiających się surowej krytyce, jakiej poddał ich Steinbeck w swoim dziele. Książka była zakazana, palona publicznie, ale lawina ruszyła – dzisiaj jest jednym z najznamienitszych dokonań nie tylko samego autora, ale i całej literatury amerykańskiej. Wrażliwość na ludzką krzywdę stawia Steinbecka pośród najważniejszych artystów XX wieku.
 
Grona gniewu od strony artystycznej są oczywiście powieścią bardzo dobrą, choć ten akurat aspekt w dniu premiery krytykom chyba umykał (szczególnie ciekawe są: symbolika chrześcijańska postaci pastora Pacy’ego, oraz stopniowe przejście z patriarchalnego kształtu rodziny Toadów w stronę matriarchatu, a w finale powieści wytworzenie wśród bohaterów grupowej świadomości) – książka Steinbecka będzie jednak przede wszystkim (zasłużenie) pamiętana ze względu na siłę społecznej diagnozy. Nie jest ona dziką krytyką kapitalizmu, jak mogłoby się wydawać. Steinbeck był pisarzem o wyraźnie lewicowych poglądach, jednak oskarżenia o komunizm, jakie niechętni krytycy w swoim czasie przeciw niemu wystosowali, były niesłuszne i krzywdzące. Steinbeck punktuje słabe strony kapitalizmu w tej postaci, jaką zastał w latach 30-tych. W czasie I wojny światowej amerykańscy farmerzy trafili na okres swego rodzaju prosperity – rynki europejskie podupadły, dzięki czemu płody rolne osiągały wysokie ceny; korzystając z dobrej koniunktury, rolnicy zaciągali kredyty w bankach. Po wojnie sytuacja zaczęła się odwracać, aż przyszła Wielka Depresja, której konsekwencje widzimy w powieści. Sam Steinbeck wskazuje banki jako jeden z symboli krwiożerczego systemu, niszczącego Joadów i inne rodziny obecne w książce.
 
Pisarz oczywiście nie daje recepty na poprawę zastanej sytuacji. Nie próbuje stworzyć sztucznego panaceum na problemy kapitalizmu, jak próbowało wielu lewicowych autorów. Owszem, wskazuje on wady systemu, wskazuje, w których miejscach system toczy choroba, ale nie bawi się w teoretyzowanie – świadom jest, że we współczesnej ekonomii nie ma miejsca na proste rozwiązania. Z tego między innymi powodu Grona gniewu są wciąż aktualne. Sytuacja społeczna i gospodarcza przez 70 lat od wydania powieści zmieniła się, ale czy nie dostrzegamy wokół siebie zalążków tych samych problemów, które widział Steinbeck?
 
Gdy czytałem Grona gniewu po raz pierwszy, w pamięci utkwiła mi przede wszystkim jedna scena. Dowiadujemy się z niej, że kalifornijscy potentaci sztucznie zaniżają płacę – w rezultacie stają się one tak niskie, iż w normalnych warunkach w ogóle nie kalkukowałoby się podjąć oferowanej pracy. Jednak na miejsce tego, kto odmówi, znajdzie się dziesięciu takich, których rodziny są w sytuacji jeszcze gorszej. Za pieniądze, które dostaną, nie ocalą wszystkich swoich bliskich – ocalą może jedno dziecko, może dwójkę. Może żadnego. Ich desperacja jest tak wielka, że podejmują nawet daremny trud. Nie odchodzą, by położyć się na uboczu drogi i powoli umrzeć.
 
Echa Gron gniewu często widzę w otaczającym nas świecie. Dopiero co czytałem o raporcie z Francji na temat niepokojących prób wkraczania pracodawców w życie prywatne swoich pracowników. Jeszcze parę lat temu bito u nas na alarm w związku z wyzyskiem, jakiego dopuszczały się supermarkety. Silniejsi dyktują reguły i mimo wszystkich zabezpieczeń, jakie stwarza prawo, nie zawsze możemy im się przeciwstawić. Ich omnipotencja wciąż może być problemem, jak to wskazywał Steinbeck. Z drugiej strony patologie ujawniają się też w sferze pomocy socjalnej, której to beneficjenci niejednokrotnie nadużywają państwowego wsparcia i nie realizują się zawodowo. I pomyśleć, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu ludzie niemalże zabijali się o posady za marne centy.
 
Po książkę Steinbecka błyskawicznie sięgnął zawsze nieco lewicujący, wrażliwy na niepokoje społeczne Hollywood – już w 1940 roku ekranizację nakręcił sam John Ford, z Henrym Fondą w roli głównej. Solidny film, choć nieco akademicki, wierny książce, próbujący raczej dotrzeć ze steinbeckowskim przekazem do szerokiej widowni, aniżeli realizujący ambicje artystyczne swych twórców. Warto jednak obejrzeć, bowiem nakręcony w tamtych czasach, wizualizuje dramatyczne warunki, które dla współczesnego czytelnika zdają się nie do wyobrażenia.
 
Traktuję więc osobiście Grona gniewu jako lekturę obowiązkową. Nie ma prostych recept na rozwiązanie problemów wskazanych przez Steinbecka, nie mam dość kompetencji, by próbować je rozwikłać. Powieść uczy mnie jednak czegoś innego. Uczy mnie wrażliwości na ludzką niedolę, wzmaga we mnie poczucie sprawiedliwości, przypomina iż każdemu przysługuje minimum praw, o które należy bez względu na okoliczności zawsze walczyć. Abstrahując od idei lewicowych bądź prawicowych, rdzeń książki pozostaje aktualny niezależnie od czasów i warunków, w jakich przyszło nam żyć.

 

dyrwin
O mnie dyrwin

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Kultura