Jednym z ważniejszych dla mnie tematów okazał się problem stawiania granicy najbliższym. Ile mogę dać się nagiąć? Ile dać się dzieciom naciągać, a kiedy powiedzieć dość? W jaki sposób powiedzieć "dość" i "basta", żeby nie było wrednie, nieprzyjemnie, z krzykiem..? Czemu to aż takie trudne?!
Czy kiedyś moich granic nie respektowano, że dzisiaj mam z tym kłopot? Dzieciom stawiam granicę dopiero wtedy, kiedy "już nie mogę". Z tego powodu wchodzą mi na głowę, a ja nie wiem, jak się zregenerować. Cała rodzina na tym cierpi. Na początku dzieci to takie maleńkie i słodkie bobasy, tak się im chce nieba przychylić. Ani się człowiek nie zdąży zorientować, a tu już dzieci potrafią "zarządzać". Bez przesady, tragedii nie ma ani wojny domowej, ale zmęczenie rośnie, a sytuacja wokół wcale nie będzie łatwiejsza.
Coś by z tymi granicami zrobić, poustawiać.
Jak się to w państwie robi? Pilnowanie granic raczej jest ważnym tematem, wręcz wojskowym ;)
Jak tu być ciepłą mamą, wyrozumiałą, ale jednocześnie z dobrze strzeżonymi granicami..?