Poprzedni rok (2022) okazał się bardzo niewdzięczny dla rzeszy fanów muzyki elektronicznej
Ewangelos Odiseas Papathanasiu, znany światu jako Vangelis, odszedł w maju 2022 roku. Miesiąc wcześniej, w swoją ostatnią drogę wyruszył Klaus Schulze. Może gdzieś tam, poza czasem, ich drogi się przetną.
O Schulze ktoś napisał, że był „jednym z największych muzyków, którego nikt nie znał”, ja w pełni się z tym zgadzam. Choć tworzył przez ponad pięć dekad, jego nazwisko wciąż często budziło pytania... Kto to taki!?.
W czasach, gdy dostęp do muzyki nie był oczywisty, poznałem go dzięki audycjom Jerzego Kordowicza. To było coś więcej niż słuchanie – Schulze wymagał głębszego zanurzenia, cierpliwości. Godzina!? To za mało. Dwie? To zaledwie początek. Czasem cztery – późno w nocy, kiedy świat cichnie, a muzyka staje się niemal fizyczną obecnością.
Jego wczesne związki z Tangerine Dream pokazują, jak wiele go z nimi łączyło – ale też jak szybko poszedł własną drogą. Zarówno TD, jak i Schulze, mają niezmierzoną ilość wydanych płyt – choć próbuję się w tym odnaleźć, przy Schulze zawsze zaczynam od nowa. Bo jego muzyka nie mieści się w katalogu – to jaby osobna i zawsze na nowo odkrywana oprzestrzeń.
Nie znajdziemy u niego krótkich, radiowych utworów, raczej dzieła długie, ajkby hipnotyczne pejzaże. Gdy zaczynam słuchać o 20:00, kończę nad ranem. I nadal mi mało.
Wielu mówi, że dzisiejsza muzyka elektroniczna powtarza Schulze – mniej lub bardziej świadomie. Trudno się nie zgodzić. Już w latach 70. kroczył samotnie po własnych muzycznych bezdrożach, bez oglądania się na trendy. Tworzył bardzo hojnie – zarówno solo, jak i z innymi outsiderami, artystami podobnie jak on, kroczącymi bezdrożami.
Jak wiele było tego spełnienia możemy sprawdzić tu, a było tego całkiem sporo
To była muzyka dla tych, którzy naprawdę słuchają. Dla tych, którzy odłożyli uprzedzenia, dali się emocji poprowadzić. Schulze oferował nie tyle utwory, co przestrzeń do przeżycia – każdemu inną, i każdemu jego własną, osobistą.
Dla mnie był legendą. Czuję, że żył wyłącznie dla muzyki. Obcy był mu komercyjny blichtr, za to pełen był twórczej pasji. Wpływ, jaki wywarł, nie został jeszcze w pełni dostrzeżony – ani przez media, ani przez szeroką publiczność. Ale dla tych, którzy słuchali – robił wszystko właśnie dla nas. Żałuję tylko, że nie zawsze możemy wyrazić naszą wdzięczność. Pozostaje mieć nadzieję, że to wszystko przybliżyło go do muzycznego spełnienia.
Przez lata pojawiały się próby etykietowania jego twórczości – jako ojca chrzestnego techno, ambientu, chilloutu i innych podgatunków. To chybione i chyba zbyt proste. Schulze nigdy nie próbował nikim być – po prostu był sobą. I właśnie dlatego zyskał fanów na całym świecie.
W lipcu 1983 roku, wraz z Rainerem Blossem, dał serię koncertów w Polsce – Kraków, Katowice, Wrocław, Kalisz, Poznań, Łódź, Warszawa, Gdańsk… Owocem tej trasy był album Dziękuję Poland, wydany jeszcze w tym samym roku. Mam go do dziś. I miałem szczęście być na większości tych koncertów.
Mogę tylko skromnie podziękować Panu, Panie KS.
Być może obaj natkną się na siebie
---
oleandro@dżon
Rozgość się, ale nie licz na... taryfę ulgową.
Gdy cisza sprzyja wygodzie, mój głos zawsze powoduje niepokój. Głos budzacy niepokój, to często głos, który przypomina o sumieniu. Jeśli komuś jest niewygodny... a tak może być, to zwykle jest prawdziwy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo