Emanuel Czyzo Emanuel Czyzo
286
BLOG

Wielkie otrzeźwienie i groźne tego skutki

Emanuel Czyzo Emanuel Czyzo Polityka Obserwuj notkę 2

Prof. Zdzisław Krasnodębski
socjolog, Uniwersytet w Bremie

W dniu, w którym Naród, nazwany "ludem smoleńskim", zebrał się w Krakowie, by uczcić drugą rocznicę śmierci pary prezydenckiej, w Pałacu Namiestnikowskim w Warszawie obchodzono hucznie 85. rocznicę urodzin Tadeusza Mazowieckiego, "naszego premiera", jak napisał w "Gazecie Wyborczej" jej redaktor naczelny Adam Michnik. Życzenia przesłał przewodniczący Komisji Europejskiej José Manuel Barroso, który napisał: "Jako premier pierwszego niekomunistycznego rządu w Europie Środkowej i Wschodniej jest Pan niewątpliwie jednym z tych europejskich przywódców, którzy zmienili historię Europy". Nie wiedząc czemu, nawet w tak uroczystej chwili przewodniczący KE musiał poprawiać historię. Jakkolwiek byśmy nie oceniali rządu Tadeusza Mazowieckiego, na pewno nie był on niekomunistyczny, mając w swoim składzie współautorów stanu wojennego - generała Kiszczaka jako ministra obrony narodowej i generała Siwickiego jako ministra obrony - oraz innych komunistycznych ministrów. Zebrani w Pałacu byli w swoim gronie, zupełnie samowystarczalni. Zapomnieli dawne spory, dawną walkę o władzę. Nawet Lech Wałęsa przekazał swoje życzenia. Świat byłby w porządku, wszystko wróciłoby wreszcie do normy - gdyby nie te dochodzące od czasu do czasu groźne pomruki ludu, gdyby nie demonstracje i pikiety. Szacowny jubilat, zatroskany sytuacją, przestrzegał przed "puczem", co natychmiast podchwycili prorządowi publicyści. Parę dni wcześniej premier uderzył w groźne, ostrzegawcze tony.
Pod Wawelem odmówiono "Ojcze nasz" i modlitwę za zmarłych, które całkiem zagłuszały agresywne okrzyki grupki protestujących, przedstawionej potem w mediach jako "kontrdemonstracja". Domagano się uczciwego śledztwa i potępiano rządzących. I tylko jeden z duchownych odprawiających Mszę św. w katedrze na Wawelu dziwił się, nie wiedzieć czemu, dlaczego ludzie spontanicznie śpiewają "Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie". Nikt im nie każe tak śpiewać, prócz potrzeby serca i poczucia obywatelskiego. A parę dni potem, 21 kwietnia, ulicami Warszawy w obronie Telewizji Trwam i wolności słowa przeszedł potężny marsz - największy od 1989 roku.

Już nie uwodzi
Rządzący nie mogą więc spać spokojnie. Ostatnie sondaże pokazują systematyczny spadek poparcia dla PO. Prawo i Sprawiedliwość już prawie się z nią zrównało. W dodatku okazało się, że najgorzej ocenianą osobą w rządzie Donalda Tuska jest sam Donald Tusk, który wyprzedza nawet Bartosza Arłukowicza i Joannę Muchę. Przeprowadzane w Polsce sondaże należy traktować z dużą ostrożnością, ale nie ulega wątpliwości, że Tusk staje się powoli obciążeniem dla swojej partii i dla całego obozu rządzącego. Okazało się nawet, że mniej respondentów wyraża zaufanie do niego niż do systematycznie oczernianego, wyśmiewanego i demonizowanego przez prorządowe media Antoniego Macierewicza.
Tusk nie traci kontenansu. Robi to, co obok kopania piłki potrafi najlepiej - mówi. Ciągle odgrywa równego, uczciwego, otwartego, optymistycznego faceta, który jednocześnie potrafi ostro rozprawiać się z opozycją i roztaczać wizję sukcesu. Ale jego słowa straciły magiczną moc. Brzmią jak drwina z wyborców PO. Zbyt duża jest rozbieżność między tym, co obiecywano podczas kampanii, a tym, co zaczęto mówić i realizować po ponownym objęciu władzy. W czasie kampanii mowa była przede wszystkim o "Polsce w budowie" i kolejnych pieniądzach z Unii. Ciągle stosowano retorykę sukcesu i świetlanej przyszłości, tylko nieco stonowaną. Ale teraz, w roku 2012, kto może jeszcze uwierzyć w takie na przykład słowa, jak te wypowiedziane przez Tuska na konwencji PO w czerwcu 2011 r.: "My nie ściemniamy, nie będziemy opowiadali bajek. Z Platformą jest trochę tak jak z demokracją - ma kupę wad, jest niedoskonała, tylko że nie wynaleziono niczego lepszego. Chcę, żebyście dalej budowali Polskę". W wieczór wyborczy, gdy Platforma popadła w ekstazę po ogłoszeniu wstępnych wyników, przywództwo Tuska wydawało się niekwestionowane. "Chcę powiedzieć, że gdybym nie był o tym przekonany, że jesteśmy w stanie zrobić rzeczy dobre i wielkie dla Polski, to nie zawracałbym Polakom głowy naszą kampanią, ale wierzę, że te następne cztery lata będą lepsze, będą szybsze, będą takie, o jakich marzyliśmy, od kiedy PO powstała". Wkrótce po wyborach okazało się to jednak "ściemnianiem i opowiadaniem bajek", bo te dobre i wielkie rzeczy to tylko drastyczne podniesienie wieku emerytalnego. Żadnych innych dotąd nie widzieliśmy.

Zbiorowa korupcja
Możemy natomiast podziwiać dzieła dotychczasowej platformowej "modernizacji". Gołym okiem widać brakoróbstwo, nadmierne koszty, fałszywe priorytety - brakuje pieniędzy na szkoły, ale nie na boiska. Wszystko to było już wiadomo od lat. I można tylko się zastanawiać, jaka to zbiorowa psychoza sprawiła, że wyborcy zdecydowali się w 2011 r. głosować na PO. Decydujący był, jak się okazuje, mechanizm zbiorowej korupcji. Wyborcy byli skłonni przymykać oczy na ewidentne słabości partii rządzącej i Donalda Tuska, byli nawet gotowi wypierać ze świadomości potworną klęskę państwa polskiego w związku z tragedią smoleńską - jak długo pieniądze płynące z Unii, z dziurawego budżetu i z pożyczek konsumpcyjnych spływały także do ich kieszeni. Rządy PO przejdą do historii jako lata nowego cynizmu i prywaty, wielkich słów i nieudolności, łatwych pieniędzy i korupcji, wulgarności i napuszczania Polaków na prezydenta i opozycję. Ale pieniądze się wyraźnie kończą i jakoś trzeba załatać dziury w budżecie. Dzisiaj nawet przedstawiciele firm budujących autostrady narzekają, że stały się one dla nich "pułapką". Tusk prawdopodobnie przeprowadzi do końca "reformę" emerytalną, nie oglądając się na protesty, z pełną świadomością, że zapłaci za to resztkami popularności, która do niczego nie jest już mu potrzebna. Potem przeniesie się na jakieś stanowisko w organizacji międzynarodowej. Pozycja szefa Komisji Europejskiej, o jakiej się spekuluje, wydaje się jednak za wysoka, zwłaszcza gdyby rosnąca w Polsce fala krytyki i protestów stała się zauważalna na "Zachodzie".
Nie wiadomo, jak zakończy się wielkie otrzeźwienie Polaków. Tak czy inaczej obóz rządzący musi zostać na nowo skonfigurowany, by przeżyć w nowej sytuacji. Zwłaszcza że zbliża się "dateline" - mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Nawet jeśli nie dojdzie - co niestety jest dość prawdopodobne - do żadnej większej katastrofy, nawet jeśli nie zawali się żaden most, żadna trybuna lub dach na stadionie, nawet jeśli na "przejezdnych" autostradach nie dojdzie do masowego karambolu ani do wybuchu paniki lub bójek kibiców w czasie meczów, to potem czeka nas depresja poimprezowa. W dodatku jeśli Janukowycz w porę nie wypuści Tymoszenko, nastąpi bojkot polityczny mistrzostw na Ukrainie. Będę one także doskonałą okazją do protestów polskiego społeczeństwa, których nie będzie można zignorować. Zamiast wzmocnić rząd, mistrzostwa mogą okazać się jego przekleństwem.

Bezideowy establishment
Nic dziwnego, że pracuje się nad alternatywnymi wariantami. Wokół Bronisława Komorowskiego gromadzą się dawni działacze Unii Wolności, jak Henryk Wujec, Jan Lityński, oraz zreformowani, zliberalizowani postkomuniści, jak profesorowie Tomasz Nałęcz i Roman Kuźniar. Bronisław Komorowski po pierwszym okresie, kiedy irytował i śmieszył licznymi wpadkami, wycofał się na z góry upatrzone pozycje, jego niezręczności są starannie tuszowane. Ta taktyka przyniosła rezultaty - prowadzi w rankingach zaufania, co jak najgorzej świadczy o Polakach. Ale we wszystkich najistotniejszych sprawach popiera stanowisko rządu.
Jak pamiętamy, bliskim przyjacielem Komorowskiego jest Palikot, kiedyś czołowy działacz Platformy, po dokonanym "outsourcingu", posiadacz swojego własnego "Ruchu". Wypłynął ponownie na atakach na religię i hasłach permisywnych. Ciągnie się jednak za nim opinia hucpiarza i happenera. Zbyt ryzykownie byłoby stawiać na niego. Gdzieś dalej przyczaił się Grzegorz Schetyna, zbyt mało charyzmatyczny jak na lidera. Jarosław Gowin stał się bardziej widoczny jako lider "konserwatystów" w PO. Gdyby ta się rozpadła, mógłby skupić wokół siebie rozproszone grupki konserwatystów, np. z PJN, i przyciągnąć rozmaitych "metapolityków". Nie widać jednak nikogo, kto rzeczywiście mógłby zastąpić Tuska, by słowem upoić Polaków i spoić różne odłamy obozu rządzącego. Cały jego system opierał się na tej umiejętności. Trudno sobie wyobrazić, by Hanna Gronkiewicz-Waltz mogła mieć podobną umiejętność. Alternatywą mogłaby być "lewica". Niespodziewanie jednak przeszkodą w jej "jednoczeniu" - tego trudnego dzieła podjął się Aleksander Kwaśniewski - staje się dawny beton partyjny z reaktywowanym Leszkiem Millerem. Choć wydawało się to niemożliwe, znowu w grze są nie tylko Miller, ale i Józef Oleksy, Krzysztof Janik czy Włodzimierz Czarzasty. Gdyby "lewica" dorwała się do władzy, choćby w koalicji, mielibyśmy do czynienia z powrotem do dawnego rytmu politycznego III RP.
Establishment III RP jest w gruncie rzeczy jednością. Podziały ideowe są rzeczą zupełnie drugorzędną. Dzisiaj widzimy, że PO nie jest "prawicowa", nie jest "chadecka" ani nawet "liberalna". SLD czy Ruch Palikota nie są "lewicowe" w takim sensie tego słowa, w jakim było ono używane kiedyś w demokracjach zachodnich. Komorowski nie jest "konserwatywny", a Tusk np. "liberalny". To wszystko są tylko nalepki, które nie decydują o tym, co się pod nimi skrywa. A przepływy personalne między partiami tylko to potwierdzają. Przykłady Michała Kamińskiego, Romana Giertycha, Joanny Kluzik-Rostkowskiej czy Kazimierza Marcinkiewicza również pokazują, że w ocenie ludzi nie należy się kierować ich aktualną przynależnością partyjną ani głoszonymi poglądami - mogą się w każdej chwili zmienić.
Czy znaczy to, że w Polsce mamy do czynienia z jakimś nowym podziałem, że zastąpił on ów podział, który kiedyś dzielił ludzie wywodzących się z "Solidarności" i dawnych członków PZPR? Na pewno nie. Podział ten w istocie jest dawnym, bardzo dawnym podziałem. Istniał przez cały okres po 1989 r., ale występował już wcześniej. Jego geneza sięga końca XVIII wieku. Jest wyznaczony stosunkiem do niezależnego bytu politycznego i do polskiej tradycji, stosunkiem do Rzeczypospolitej i jej obywateli.

Dla mnie człowiek, to c+u+d, czyli ciało + umysł + dusza. I o tych sprawach myślę i piszę od czasu do czasu.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka