Timothy Tindal-Robertson pisarz, publicysta
Kiedy przypominam sobie tę nieprawdopodobną ścieżkę, jaką doszedłem do Kościoła katolickiego, z pokorą uznaję tajemnice niemożliwych do przewidzenia dróg Bożej Opatrzności, które doprowadziły do autentycznego punktu zwrotnego w moim życiu.
Jestem jedynakiem, urodziłem się w marcu 1940 r., w tym samym roku zostałem ochrzczony w Kościele anglikańskim. Mój ojciec był adwokatem, pracował w departamencie własności Rady Hrabstwa Londyn, gdzie odpowiadał za decyzje kupna i sprzedaży ogromnej liczby włości należących do miasta. Byłem z nim bardzo związany. Ojciec był niezwykle zacnym, prostolinijnym i uczciwym człowiekiem, chociaż prawie nigdy nie chodził do kościoła. Był również zaangażowanym masonem, miał 4. stopień wtajemniczenia Royal Arch (Królewskie Sklepienie) w Wielkiej Loży Anglii, tak jak zresztą jego najdalsi przodkowie.
Prawda o masonerii
Około roku 1960, kiedy studiowałem historię na protestanckim Uniwersytecie Irlandii (Trinity College) w Dublinie, ojciec podsunął mi książkę na temat rewolucji francuskiej. Ponieważ temat ten omawialiśmy na studiach, polecił mi, żebym ją przeczytał. W tamtym czasie zarówno on, jak i ja wybuchlibyśmy śmiechem, gdyby ktoś zasugerował, że lektura tej książki skłoni mnie w późniejszym czasie do przestudiowania, a później całkowitego przyjęcia przekonania katolików, że to właśnie katolicyzm jest jedyną prawdziwą religią ustanowioną przez Chrystusa.
Z zupełnie nieznanych mi powodów ojciec kupił właśnie tę książkę po raz pierwszy wydaną tuż po I wojnie światowej, kiedy on sam był jeszcze studentem w Trinity College (Cambridge). Ku mojemu zdumieniu (nie było o tym żadnej wzmianki w podręczniku, który czytałem), autor twierdził, że masońska loża Wielkiego Wschodu była otwarcie zaangażowana w rewolucję francuską. Co więcej, nie był to absolutnie żaden wymysł chorej wyobraźni, ale fakt solidnie i rzetelnie udokumentowany na podstawie oryginalnych źródeł, które autor odnalazł w paryskiej Bibliotece Narodowej. We Francji masoni otwarcie chlubili się rolą, jaką odegrali w rewolucji! Sam też sięgnąłem do niektórych oryginalnych francuskich tekstów dostępnych w mojej bibliotece uniwersyteckiej.
Całkowicie wsiąkłem w ten temat i niebawem odkryłem, że najbardziej wiarygodnym autorytetem w dziedzinie masonerii, tymi, którzy najszerzej orientowali się w tej tematyce i którzy przedstawiali ją w sposób najbardziej dokładny i dogłębny, kierując się przy tym autentycznym pragnieniem obiektywnej prawdy, byli katoliccy księża! A więc ta szczególna kategoria ludzi, których w toku wychowania rodzice nauczyli mnie traktować z lekceważeniem, drwiną, a nawet pogardą.
Do tego czasu akceptowałem cyniczną postawę ojca względem chrześcijaństwa w ogólności, a wzgardę wobec katolicyzmu w szczególności. Po przeczytaniu kilku naukowych tekstów autorstwa katolickich księży na temat antychrześcijańskiej działalności masonerii zacząłem się zastanawiać nad przyczynami odrzucania przeze mnie chrześcijaństwa i nad błędami Kościoła katolickiego, jakie rodzice i ogólnie społeczeństwo mi wpajali.
W dalszej kolejności zacząłem sprawdzać, czy twierdzenia Kościoła katolickiego były rzeczywiście prawdą, a nie jej wypaczeniem - jak chcieli tego moi rodzice i wielu ich anglikańskich przyjaciół.
Była to niesamowita łaska i radość, kiedy odkryłem, że twierdzenia te są faktycznie prawdą i że każdy, kto je sprawdzi, szczerze szukając prawdy, znajdzie ją. A wraz z nią, jak obiecuje Chrystus (J 8, 32) - odnajdzie także wolność od iluzji tego świata, od ciała i szatana. Cudownie jest odkryć, że Anglia stała się swego czasu ziemią świętych poprzez tę samą żywą ofiarę Eucharystii, która od wieków aż po dziś dzień składana jest nieprzerwanie na ołtarzach Kościoła i w której Chrystus staje się prawdziwie obecny - ze swoim Ciałem, Krwią, Duszą i Bóstwem. Przekracza w ten sposób owo zwyczajne, pozbawione ducha ofiary anglikańskie wspomnienie Ostatniej Wieczerzy, do czego zresztą - podobnie jak moi anglikańscy znajomi - byłem raczej słabo przekonany.
Czas cierpliwości
Jednocześnie pierwsze lata mojego nowego życia w Chrystusie były naznaczone krzyżem boleści. Mój ojciec przeżył prawdziwy szok, kiedy dowiedział się, że jego jedyny syn przyjął tę fałszywą - jak uważał - wiarę, spod której jarzma Anglia została szczęśliwie uwolniona za sprawą reformacji. Wskutek mojego nawrócenia między nami powstała przepaść. Zarówno dla niego, jak i dla mnie było to bardzo bolesne. Dlaczego musiało się to stać w taki sposób? Dlaczego nie potrafił dostrzec, że to jego ręka wprowadziła mnie na ścieżkę wiodącą do Rzymu?
Blisko cztery lata po tym, jak pomógł mi wejść na tę drogę, wreszcie zostałem przyjęty do Kościoła katolickiego; był listopad 1964 r., miałem 24 lata. Siedem lat później, kiedy 8 maja 1971 r. mieliśmy wziąć z moją narzeczoną Andreą ślub w kościele Brompton Oratory w South Kensington, dopiero w noc poprzedzającą uroczystość mój ojciec w końcu zgodził się w niej uczestniczyć. Do tego stopnia żywił niechęć do Kościoła katolickiego.
Przez pierwsze lata w Kościele byłem pochłonięty próbami zrozumienia i pełnego przeżywania tajemnicy Chrystusa w Najświętszej Ofierze Mszy Świętej i Kościoła. Jednocześnie usilnie walczyłem o to, by poradzić sobie z nieznanym mi dotąd problemem cierpienia, jakim było swego rodzaju prześladowanie i odrzucenie. Doświadczałem tego od moich rodziców. Jako anglikanin jedyne, co wiedziałem o Najświętszej Maryi Pannie, to fakt, że była Matką Chrystusa. Dopiero ok. roku 1968 po raz pierwszy rzeczywiście doświadczyłem znaczącego spotkania z Maryją. Byłem już wtedy katolikiem i uczestniczyłem w tygodniowej pieszej pielgrzymce z Londynu do narodowego sanktuarium maryjnego w Walsingham. Jej organizatorem było Bractwo Matki Bożej Odkupienia, a trasa przebiegała tym samym szlakiem, jakim podążali pielgrzymi w czasach poprzedzających reformację w Anglii. Później, rok albo dwa lata po naszym ślubie, oboje przeczytaliśmy "Przedziwny sekret Różańca Świętego" Ludwika Marii Grignion de Montfort. Te pełne mocy świadectwa świętego zawarte w jego dziele zachęciły nas do podjęcia regularnej modlitwy różańcowej. Każdego wieczoru udawaliśmy się do pokoju naszych dzieci i razem z nimi przed obrazem Najświętszego Serca odmawialiśmy Różaniec.
Nieprzejednani
W pierwszych latach naszego małżeństwa w zasadzie w ogóle nie udało nam się przekonać moich rodziców, by zaakceptowali naszą wiarę. Podobnie zresztą było z zaakceptowaniem pięciorga dzieci, jakimi Bóg pobłogosławił nasze małżeństwo. Stanowisko mojego ojca było następujące: to jego decyzja, więc musi nauczyć się z nią żyć. Przyjmując, że "stracił" swojego jedynego syna dla świata, który był mu całkowicie obcy, mimo że było to bolesne, nie zamierzał niczego ze mną robić. Brał nawet pod uwagę możliwość wydziedziczenia mnie.
Moja matka natomiast sądziła chyba, że jej niemal świętym obowiązkiem jest przekonać mnie, bym zarzucił chodzenie na Mszę św., ilekroć ich odwiedzałem. - Nie musisz chodzić na Mszę co niedziela, wypocznij - przekonywała. Jako dziecko wzrastała w nad wyraz surowej, niemalże purytańskiej dyscyplinie w Kolumbii Brytyjskiej - kanadyjskiej prowincji. We wczesnych latach naszego małżeństwa powiedziała nam, nerwowo marszcząc brwi, że jeśli będziemy mieć więcej dzieci, to zginiemy!
Ale nagle wydarzyło się coś niesłychanego, coś, z czego wówczas ledwo zdawaliśmy sobie sprawę. Spoglądając w przeszłość, widzimy, że im dłużej modliliśmy się rodzinnie na różańcu - zawsze włączając do naszych intencji moich rodziców, stopniowo relacje z nimi zaczynały się polepszać. Po jakimś czasie coraz rzadziej dochodziło między nami do sprzeczek, a zamiast sarkazmu, zawziętości i krytycyzmu pojawiły się akceptacja i pokój.
Mimo tej wyczekiwanej poprawy nie było jednak żadnych oznak zmiany w ich podejściu do chrześcijaństwa i katolicyzmu. Na krótko przed śmiercią mój ojciec, który pozostał masonem aż do końca, w dalszym ciągu otwarcie zaprzeczał Boskiej naturze Chrystusa i gardził Kościołem katolickim. Jak przy takich zapatrywaniach jego dusza mogła zostać zbawiona? I to właśnie wtedy, w tych okolicznościach, Najświętsza Maryja Panna łaskawie dała nam udział w poruszającym doświadczeniu cudownej mocy Różańca.
Krzyż i Różaniec
Anglikanka odpowiedzialna za budynek, w którym mieszkali moi rodzice, zadzwoniła do mnie w noc poprzedzającą śmierć mojego ojca, by powiedzieć mi, że chyba nie dożyje on do rana. Poprosiłem ją, żeby zadzwoniła do mnie, jak tylko będą jakieś nowe wiadomości. W uroczystość Zwiastowania Pańskiego, 25 marca 1981 roku, prawie 10 lat po naszym ślubie, zatelefonowała o godz. 7.00, by powiedzieć, że ojciec właśnie umarł; że kiedy odchodził, poczuła, iż musi zmówić w jego intencji "Zdrowaś Maryjo". Powiedziała też, że w tym czasie panowała tam tak niesamowita atmosfera pokoju, iż nie chciała, żeby to doświadczenie dobiegło końca. Później wyjaśniła mi, że jako anglikanka chodziła do katolickiej szkoły prowadzonej przez siostry i że nigdy nie zapomniała cudownych majowych procesji maryjnych, w których dziewczynki szły pięknie ubrane i śpiewały "Zdrowaś Maryjo"!
Po całej udręce rozłąki i odrzucenia, które wycierpiałem ze strony moich rodziców, okoliczności śmierci mojego ukochanego ojca były niesamowicie pocieszającym znakiem od Matki Bożej, że przyszła, by zabrać jego duszę - w odpowiedzi na nasze Różańce odmawiane w jego intencji. Mój ojciec surowo zabronił mi przynoszenia jakichkolwiek przedmiotów wyrażających wiarę katolicką. Nie pozwolił mi też nigdy zaprosić księdza. Posłuchałem go. Ale nie powstrzymał mnie przed potajemnym odmawianiem Różańca w jego intencji, kiedy przebywałem w jego pokoju gościnnym. W kieszeni, czego nie było widać, przesuwałem paciorki różańca. "W godzinę jego śmierci" wszystkie szkodliwe antykatolickie wpływy masonerii były niczym wobec Niepokalanej Maryi Panny i Jej Różańca.
Kilka dni później na prośbę mojej matki pierwszy raz w życiu przejrzałem biurko mojego ojca. Ku mojemu zdumieniu pod jakimiś masońskimi dokumentami znalazłem długi, solidnie wykonany różaniec - taki, jaki zakonnicy noszą przy habicie. Znalazłem też prosty drewniany krucyfiks. W tym życiu nigdy się nie dowiem, jak te przedmioty znalazły się u mojego ojca. Musiałem nawet zaprotestować, tłumacząc mojej matce, że to nie był żaden katolicki spisek, za który miałem ponosić odpowiedzialność.
Zdarzyło się więc tak - mimo że sami się tego nie spodziewaliśmy - że to mój własny ojciec mason przyczynił się do mojego nawrócenia. A później to modlitwa różańcowa całej naszej rodziny sprawiła, że miał piękną śmierć - w uroczystość Zwiastowania Pańskiego. Chwała za to Jezusowi i Maryi!
Fatimski bestseller
Druga część tej opowieści dotyczy mojej matki, jej pięknego odejścia w wigilię uroczystości Świętej Bożej Rodzicielki Maryi. Dotyczy także Różańca i rozwoju mojej osobistej relacji z Matką Bożą.
Mniej więcej wtedy, kiedy się pobraliśmy, założyłem niewielkie katolickie wydawnictwo - Augustine Publishing Company. W tamtym czasie dość trudno było znaleźć dobre katolickie książki, z których można byłoby się dowiedzieć czegoś na temat wiary. Postanowiłem więc coś w tym względzie zrobić. Z początku było bardzo trudno, zaledwie 5 milionów ludzi w Anglii deklarowało katolicyzm, a już i tak słabe zainteresowanie wiarą ulegało dalszemu spadkowi wynikającemu z zamieszania, jakie powstało po Soborze Watykańskim II. Był rok 1979, mieliśmy już trzech synów - Charlesa, Michaela i Jamesa, gdy na świat przyszła nasza pierwsza córka. W tym samym roku Francis Johnston, znany katolicki pisarz, zapytał mnie, czy nie opublikowałbym jego nowej książki opatrzonej imprimatur biskupa Fatimy pt. "Fatima the great sign" ("Fatima - wielki znak"). Wydaliśmy ją 25 marca 1980 roku. John Haffert z Błękitnej Armii Naszej Pani z Fatimy, bliski przyjaciel Francisa Johnstona, zgodził się zakupić 5 tys. egzemplarzy pierwszego wydania, stąd też byliśmy w stanie zaoferować tę książkę po korzystnej cenie. Momentalnie tytuł stał się bestsellerem. W samej Anglii w ciągu paru lat zdołaliśmy sprzedać 30 tys. egzemplarzy w sześciu nakładach.
Pierwsza moja podróż do Fatimy w 1983 r. była tak głębokim duchowym doświadczeniem, że mogę je opisać jedynie jako coś na wzór drugiego nawrócenia; nawrócenia, które w pewnym sensie w porównaniu z tym pierwszym było nawet głębsze, bardziej osobiste, płynące rzeczywiście z głębi serca. Byłem urzeczony pięknem, czystością, pokorą Naszej Pani oraz Jej cudowną macierzyńską troską o dusze wszystkich Jej dzieci rozproszonych po świecie.
Wszystkie te cechy zdają się jaśnieć niebywałym światłem w Fatimie i w przesłaniu Naszej Pani. Doświadczenia, które stały się moim udziałem, odkąd za sprawą ojca wszedłem na tę szczególną ścieżkę, jaką nadal podążam, uwidoczniły się wówczas i nabrały pełnego znaczenia. Pani Fatimska - jak nam przekazała - jest "Panią Różańca Świętego", jednego z sakramentaliów, który odkryliśmy ok. 10 lat wcześniej, a który rok po publikacji książki Francisa zapewnił mojemu ojcu tak piękne okoliczności śmierci. Co więcej, zaznajamiając się z cudownymi objawieniami Niepokalanego Serca Naszej Pani, zdałem sobie sprawę, że w 1971 r. pobraliśmy się w miejscu poświęconym Jej Niepokalanemu Sercu - kościół Brompton Oratory jest pod tym właśnie wezwaniem! W tamtym czasie nie byliśmy tego świadomi, w ogóle niewiele wówczas wiedzieliśmy o Naszej Pani i nie słyszeliśmy o Fatimie!
Dłoń na Cudownym Medaliku
Przez kilka lat po śmierci mojego ojca relacje z moją matką były dość napięte, szczególnie gdy chodziło o kwestię rodzinnego majątku i moich oczekiwań co do spadku. Stopniowo jednak zaczęła się do nas zbliżać. W 1988 r. nastąpił niespodziewany zwrot w naszych relacjach. Charles, nasz najstarszy syn, skończył 16 lat. Gdy miał już za sobą wszystkie ważne egzaminy, zabrałem go na wakacje do Portugalii. Przez tydzień zwiedzaliśmy święte miejsca i byliśmy u naszych przyjaciół w Fatimie. Prosiliśmy Matkę Bożą w naszych intencjach i pojechaliśmy też do Coimbry. Kilka tygodni po powrocie zadzwoniła do mnie moja matka: - Postanowiłam zmienić moją wolę - oświadczyła.
Co miało to oznaczać? Czy miałem zostać całkowicie skreślony, tak jak planował to mój ojciec przed śmiercią? - Postanowiłam uczynić cię moim wyłącznym wykonawcą testamentu - obwieściła. Taka zmiana serca mogła nastąpić jedynie jako odpowiedź na nasze modlitwy. W praktyce oznaczało to, że uwzględniła mnie w swoim testamencie zamiast przyjaciela ojca, który był masonem. Znaczyło to również, że w chwili kiedy rok po śmierci mojej matki nasze wydawnictwo zaczęło podupadać, a ja z uwagi na wiek nie mogłem już znaleźć innego zatrudnienia, mieliśmy zabezpieczenie, które pozwoliło nam przetrwać i wesprzeć nasze dzieci w trakcie studiów.
W ostatnich latach życia moja matka przeprowadziła się do świetnie prowadzonego domu opieki. W końcu złagodniała w stosunku do nas i mniej więcej rok przed śmiercią zgodziła się nosić na piersi Cudowny Medalik poświęcony przez proboszcza. Mimo że niemal zupełnie nie wierzyła w Boga, umarła w atmosferze niezwykłego pokoju o godz. 9.45 31 grudnia 1991 r., w wigilię uroczystości Świętej Bożej Rodzicielki Maryi. W pokoju była anglikańska pielęgniarka. Kiedy w chwili śmierci mojej matce osunęła się głowa na poduszce, kobieta ta chwyciła jej dłoń i położyła ją na Cudownym Medaliku. Powiedziała mi później, że sama nosi Medalik z Matką Bożą, bo to Ona uzdrowiła jej córkę z choroby nowotworowej.
Nietrudno sobie wyobrazić moją wdzięczność Matce Bożej. Mój ojciec umarł, odrzucając Chrystusa i Kościół. Moja matka prawie w ogóle nie miała wiary i np. nie chciała uczestniczyć w anglikańskich nabożeństwach ani przyjmować Komunii. Jak więc było to możliwe, żeby uprosić ich ocalenie?
Dyskusje czy jakiekolwiek argumenty za wiarą w Chrystusa czy Kościół nic by nie dały. Jedyną rzeczą, jakiej potrzebowali, była nasza modlitwa różańcowa i ufne złożenie troski o ich zbawienie w ręce Naszej Pani. Innymi słowy, to, czego nam potrzeba, to żyć fatimskim przesłaniem, odmawiać każdego dnia Różaniec, podejmować wyrzeczenia, czynić pokutę w duchu wynagrodzenia za nasze grzechy i w intencji wszystkich tych bliźnich, niestety dzisiaj bardzo licznych, którzy według słów Anioła wypowiedzianych podczas pierwszego objawienia w Fatimie, "w Boga nie wierzą, którzy Go nie uwielbiają, którzy Mu nie ufają i którzy Go nie kochają".
Sekwencja cudownych zdarzeń
W 1992 r. przypadała 75. rocznica objawień Naszej Pani w Fatimie. 25 grudnia 1991 r. Michaił Gorbaczow, były pierwszy sekretarz Związku Sowieckiego, obwieścił jego rozpad. Zredagowałem i opublikowałem sprawozdanie ukazujące sekwencję pewnych nadnaturalnych zdarzeń. Tekst dokumentował to, w jaki sposób poświęcenie Rosji dokonane przez Papieża Jana Pawła II przed Bazyliką św. Piotra 25 marca 1984 r. doprowadziło do upadku Związku Sowieckiego. Mowa tu o książce "Fatima, Rosja i Jan Paweł II. W jaki sposób Maryja przyczyniła się do wyzwolenia Rosji spod marksistowskiego ateizmu. 13 maja 1981 - 25 grudnia 1991".
Zabrałem tę książkę do Fatimy na majowe obchody 75. rocznicy objawień. Miałem okazję wręczyć jeden egzemplarz papieskiemu legatowi ks. kard. Angelo Sodano, by przekazał go Janowi Pawłowi II. Dane mi było spotkać tam również polskiego kapłana z warszawskiego Zgromadzenia Księży Marianów od Niepokalanego Poczęcia NMP, który do tego stopnia docenił moją książkę, że ostatecznie w 1994 r. Wydawnictwo Księży Marianów opublikowało jej tłumaczenie na język polski. Ojciec Święty otrzymał je podczas prywatnej audiencji, stąd też mam piękne kolorowe zdjęcie przedstawiające Papieża przyjmującego tę książkę z rąk o. Jana Rokosza MIC, ówczesnego prowincjała Polskiej Prowincji Zgromadzenia Księży Marianów. Jan Paweł II powiedział wtedy parę ciepłych słów o książce. W Polsce sprzedano blisko 50 tys. egzemplarzy.
Obecnie kończę nowe opracowanie na temat Fatimy przedstawiające w skrócie historię rozwoju fatimskiego przesłania w Kościele. Książka będzie nosić tytuł: "Message of Fatima. In the Life of the Church and Teaching of the Popes, 1917-2010" ("Fatimskie przesłanie. W życiu Kościoła i w papieskim nauczaniu w latach 1917-2010"). Moją nadzieją i zamiarem jest to, by praca, którą włożyłem w napisanie tej książki, przyczyniła się do szerszego przyjęcia przesłania Matki Bożej - szczególnie przez księży i biskupów. Wierzę, że tak się stanie, kiedy ludzie zobaczą, że kolejni Papieże, począwszy od Piusa XII, przyjmowali je z rosnącą akceptacją i poparciem; że przesłanie to - jak w swoim nauczaniu dowodził błogosławiony Jan Paweł II - łączy się i dostarcza potężnego i skutecznego duchowego remedium na problemy, którym dzisiejszy Kościół musi stawiać czoła.
Poprzez te wszystkie doświadczenia nauczyłem się, że jeśli w sposób bezwarunkowy człowiek powierzy swoje intencje w ręce Maryi, to, co dla niego niemożliwe, dzięki Jej wstawiennictwu może stać się możliwe. Cieszę się, że mogę złożyć świadectwo mojego życia, począwszy od chwili nawrócenia, na chwałę Naszej Błogosławionej Pani, dziękując Jej za cudowne łaski i błogosławieństwa, które uprosiła dla całej mojej rodziny. Mam nadzieję, że w ten sposób więcej katolików otworzy swoje serca dla Maryi jako naszej Niepokalanej Matki w Niebie, a przede wszystkim, że każdego dnia będzie odmawiać Różaniec - tak jak Maryja prosiła o to usilnie w Fatimie i tak jak bł. Jan Paweł II przynaglał nas do tego w poruszającym liście apostolskim "Rosarium Virginis Mariae".
Jeśli to nastąpi, poszczególni ludzie i całe społeczeństwa będą świadkami nowych cudów Naszej Pani. Było tak np. wtedy, kiedy na skutek odmawiania modlitwy różańcowej wiele lat po objawieniach z 1917 r. nastąpiło zdumiewające odrodzenie się Kościoła w Portugalii. Albo kiedy katolicka Austria została ocalona przed okupacją Armii Czerwonej po II wojnie światowej 13 maja 1955 roku.
Nawiązując do słów obietnicy, jaką Maryja złożyła s. Łucji 13 czerwca 1917 roku - Niepokalane Serce Maryi, bądź naszą ucieczką i drogą, która poprowadzi nas do Boga.
Timothy Tindal-Robertson, z wykształcenia historyk, absolwent elitarnych szkół brytyjskich, syn jednego z ważniejszych masonów, jest przewodniczącym Światowego Apostolatu Fatimskiego na Wielką Brytanię i Walię. Autor licznych artykułów publikowanych w prasie angielskiej i amerykańskiej, a także kilku znaczących pozycji, w tym wydanej w Polsce książki "Fatima, Rosja i Jan Paweł II". W naszej Ojczyźnie znany również jako współtwórca książek "Fatima, Kościół i Trzecie Tysiąclecie" oraz "Fatima dziś" przygotowanych wraz z Sekretariatem Fatimskim w Zakopanem.
Dla mnie człowiek, to c+u+d, czyli ciało + umysł + dusza. I o tych sprawach myślę i piszę od czasu do czasu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura