eif eif
631
BLOG

Kara.1975-1977.

eif eif Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

 

 
           Leżące nad rzeką Regą, na Pomorzu Zachodnim Płoty, były małą, senną mieściną, ktόrej pensjonariusze Aresztu Wojskowego stanowili zapewne niemały procent jej mieszkańcόw. Areszt usytuowany był na obrzeżach miasteczka. Znałem te okolice dość dobrze, leżały bowiem na szlaku moich wcześniejszych turystycznych włόczęg. Nigdy nie zapomnę pieszej wędrόwki wzdłuż morskiego brzegu, jaką odbyłem z Mamą latem 1967 roku. Wypłynęliśmy ze Szczecina do Świnoujścia statkiem “Lilla Veneda”, aby nazajutrz, wraz ze wschodem słońca ruszyć w drogę. Rozpoczęta w Świnoujściu, dwudniowa wędrόwka zakończyła się ok. 30 km. na pόłnoc od Płot, w kąpielisku morskim Niechorze. Pόźniej przemierzałem Ziemię Szczecińską wzdłuż i wszerz jeszcze kilkakrotnie. Dodając do tego fakt, że urodziłem się w Szczecinie, można by powiedzieć, że byłem tu niejako “u siebie”. Wcale nie poprawiało to jednak mojego samopoczucia. Przeciwnie – dość szybko zacząłem myśleć o ucieczce. Muszę w tym miejscu zaznaczyć, ze byłem wtedy – co nie pozostało bez znaczenia – pod dużym wpływem epoki Romantyzmu. Ludwik Mierosławski czy Felice Orsini, te postacie były mi bardzo bliskie. Dlatego spisek, powstanie, uwięzienie i ucieczka wreszcie, były dla mnie czymś zupełnie naturalnym, czymś co człowiekowi czasem się przytrafia…Takie podejście do sytuacji, w ktόrej się znalazłem, niewątpliwie ułatwiało mi wtedy przetrwać ten trudny dla mnie czas. Pewnego październikowego wieczoru rozeszła się wśrόd nas wieść, że zbiegł ktoś z grupy pracującej poza murami aresztu. Myśl o ucieczce ciągle nie dawała mi spokoju. Właściwie decyzję o niej już wtedy podjąłem: zrobię to przy najbliższej, nadarzającej się okazji. Był jednak pewien problem: pracowałem w grupie, ktόra nigdy nie przekraczała murόw zakładu karnego. Złożyłem więc, prośbę do naczelnika aresztu o przeniesienie mnie do grupy pracującej poza terenem więzienia. Wkrόtce wezwany zostałem na rozmowę do kierownika ochrony, ktόrą przeszedłem pomyślnie i jeszcze tego samego dnia rozkazem wieczornym przeniesiony zostałem do grupy pracującej pod Trzebiatowem. Drzwi do ucieczki zostały uchylone…
 W tych dniach miał miejsce mecz piłkarski pomiędzy drużynami Bayern Monachium a Dynamo Kijow, ktόry transmitowała telewizja. Oglądałem go w dość dużej grupie skazanych. Ci, do niedawna jeszcze żołnierze Ludowego Wojska Polskiego, wchodzącego w skład armi Układu Warszawskiego wyraźnie faworyzowali drużynę… zachodnioniemiecką, z nieukrywaną wrogością odnosząc się do drużyny radzieckiej. Zadawało to kłam wszechobecnej w PRL
propagandzie. Propagandzie o “bratnich narodach” i “bratnich armiach”, ktόra miała się jednak nijak do prawdy...A ta, wyrażana spontanicznie – ktόrą mogłem obserwować podczas meczu Bayern’u z Dynamem – sprawiła mi nie małą przyjemność...
Była połowa października i zbliżał się wyznaczony przeze mnie termin ucieczki. Wcześniej, na wyciętej z jakiegoś czasopisma mapie Wybrzeża Zachodniego nanoszę strzałkami dokładną trasę ucieczki, aż do Szczecina i… chowam ją pomiędzy papierami w mojej szafce. Po mojej ucieczce znajdą ją zapewne funkcjonariusze Służby Więziennej. I o to właśnie mi chodziło. Zamierzałem bowiem uciekać dokładnie w odwrotnym kierunku. Wszystko zaczęło się jednak pechowo: gdy nadszedł wreszcie wyznaczony przeze mnie dzień ucieczki, nasza grupa z powodu braku konwoju… nie pojechała do pracy. Pozostaliśmy więc w areszcie, zaś na domiar złego wieczorem dowiedziałem się, że właśnie tego dnia miała miejsce kolejna ucieczka z grupy, co mogło też wzmocnić czujność strażnikόw w nadchodzących dniach. Pόźniej okaże się, że moje obawy nie były, na szczęście uzasadnione. Nazajutrz, już bez niespodzianek, udajemy się, pod eskortą do pracy na budowie koło Trzebiatowa. Kilka godzin pόźniej wykorzystując nieuwagę strażnikόw więziennych, wyskoczyłem z okna pierwszego piętra budynku, w ktόrym pracowałem. Skok nie należał do udanych: przy zderzeniu z ziemią tracę rόwnowagę, przewracam się, uderzając przy tym boleśnie tyłem głowy w ścianę budynku. W tym momencie po raz pierwszy zrozumiałem, co naprawdę oznacza popularne określenie – “zobaczyć wszystkie gwiazdy”. Cόż…nie każdego dnia skacze się przecież z pierwszego piętra…Szybko jednak oprzytomniałem, podniosłem się i z ulgą stwierdziłem, że ciągle jeszcze nikt nic nie zauważył. Przebiegłem na drugą stronę drogi i wpadłem do znajdującego się tutaj sadu. Biegnąc ile sił w nogach przez sad, podświadomie czekałem tylko na chwilę, w ktόrej usłyszę okrzyk: stόj bo strzelam! Ale na szczęście nic takiego nie nastąpiło. Pomyślalem wtedy, że mogli jeszcze ciągle nie zauważyc mojej ucieczki, co trochę mnie uspokoiło i dodało mi sił. Za sadem, na wysokim nasypie biegła linia kolejowa do pobliskiego Trzebiatowa. Wykorzystując ten nasyp jako naturalną osłonę dość szybko dotarłem do miasta. Na drodze wylotowej z Trzebiatowa bez trudu udało mi się zatrzymać samochόd, ktόrego kierowca zgodził się zabrać mnie do Kołobrzegu. Dopiero tu, w Kołobrzegu poczułem się już bezpieczniej: na tyle nawet, że nie odmόwiłem sobie przyjemności spaceru po molo, gdzie przez krόtką chwilę napawałem się widokiem bezkresnego morza, co zawsze mnie bardzo uspakajało…
Następnymi etapami mojej ucieczki były: Koszalin, ktόry opuściłem tak szybko, jak było to tylko możliwe oraz Piła. W Pile zmuszony byłem dość długo czekać na jakikolwiek samochόd, ktόry jechałby w odpowiednim dla mnie kierunku. Było już ciemno, gdy nareszcie udało mi się taki zatrzymać. Dotarłem nim do Chodzieży. Tutaj, po krόtkiej chwili zatrzymałem osobową “Nysę”, ktόrej kierowca – jadący po profesorόw z Akademii Gόrniczo-Hutniczej w Krakowie, ktorzy mieli oczekiwać go na poznańskim dworcu głόwnym PKP – chętnie zgodził się zabrać mnie do Poznania. Zdrowy rozsądek zabrania ludziom ściganym przez prawo pobytu na dworcach lub w ich pobliżu. Wiedziałem o tym. Jednak łatwość z jaką pokonywałem kolejne zaplanowane przeze mnie etapy ucieczki, znacznie osłabiła moją czujność wobec niebezpieczeństwa jakie mi zagrażało: chciałem szybko posuwać się naprzόd w nadziei, że nazajutrz będę już w Kielcach, gdzie w tym czasie przebywał człowiek, od ktόrego mogłem oczekiwać pomocy…I to był błąd, ktόry zadecydować miał o niepowodzeniu mojej ucieczki. Gdy samochόd zatrzymał się przed dworcem głόwnym w Poznaniu, ujrzałem kilka stojących tu wozόw MO i WSW. Poczułem się trochę nieswojo, jednak, jak gdyby nigdy nic podziękowałem kierowcy, pożegnałem się i wysiadłem z samochodu. Następnie zdecydowanym krokiem skierowałem się  na pobliski plac Kopernika, skąd tramwajem zamierzałem jak najszybciej opuścić centrum miasta. Byłem już w tym momencie głodny i zmęczony. Z zazdrością spoglądałem na przytulnie oświetlone okna hotelu “Merkury”. Ale tę noc spędzić miałem niestety w troche mniej luksusowych warunkach, bo... na podłodze celi poznańskiego Aresztu Garnizonowego. Bowiem w chwili gdy prόbowałem wsiąść do tramwaju, ktόry właśnie nadjechał, zostałem zatrzymany nagle przez funkcjonariuszy MO oraz ORMO. Wkrόtce też milicja przekazała mnie w ręce WSW. Tak zakończyła się moja krόtkotrwała ucieczka, ktόra kosztować mnie miała dodatkowe sześć miesięcy pozbawienia wolności. Czy była to więc decyzja do końca przemyślana? Na to pytanie odpowiedź może być tylko jedna: nie! Ale kierowały mną wtedy emocje. Czy wreszcie w państwie policyjnym jakim była PRL, taka ucieczka mogła się udać? Zapewne tak. Ale musiałaby być wcześniej dobrze przygotowana. I najlepiej z pomocą z zewnątrz. W moim przypadku wszystko było jedną, wielką improwizacją. Trudno się więc dziwić, że tak właśnie się skończyło. Musiałem jednak wtedy to zrobić, bez wcześniejszych kalkulacji: uda się, czy też nie? Po prostu musiałem…to było silniejsze ode mnie… Na drugi dzień przewieziony zostałem do Aresztu Śledczego na ulicy Młyńskiej, znanego z tego, że został on zdobyty przez manifestantόw podczas pamiętnych zajść w Poznaniu, w czerwcu 1956 roku. Podczas odbywania całej kary przebywałem w ośmiu więzieniach i właśnie warunki panujące w poznańskim areszcie wspominam jako najbardziej znośne. Panował tu, prawie niespotykany w pozostałych więzieniach, spokόj. Tak było jeszcze tylko w Kamieniu Pomorskim, ale był to prawdopodobnie areszt pokazowy – idealnie czysty i skanalizowany: z zimną i ciepłą wodą w celach (!). Rzecz w peerelowskich więzieniach właściwie niespotykana…Było jeszcze coś, co wyrόżniało poznański areszt od innych: nie brakowało w nim jedzenia. Nigdy nie czułem się tu głodny. Pobytu w więzieniu nie można raczej okreslić jako miły, ale muszę przyznać, że pobyt w poznańskim areszcie wspominam miło. A stało się tak, za sprawą mego wspόłtowarzysza niedoli, z ktόrym przebywałem podczas całego pobytu w Poznaniu, w jednej czteroosobowej celi nr.33, na oddziale II (pow. 4x2 m.). Był to pan Wojciech Sz. z Poznania, człowiek o wysokiej kulturze osobistej i dużej wiedzy. Wspominał, że wrobiono go w jakieś malwersacje. Mieszkał wcześniej przez jakiś czas w Kopenhadze, skąd odbył podrόż do Afryki Zachodniej. Umiał cudownie opowiadać. Wiele godzin spędziliśmy na rόżnorakich dysputach. Czytałem wόwczas “Drogę przez mękę” Aleksieja Tołstoja, ktόrą bodajże właśnie on mi polecił. Powieść wywarła na mnie duże wrażenie: sporo rozmawialiśmy na temat rewolucji bolszewickiej, o komunizmie i Związku Radzieckim. Muszę przyznać, że były to rozmowy dość odważne jak na miejsce, w ktόrym były prowadzone. Dyskutowaliśmy także o systemach politycznych, republice i monarchii: bowiem nadeszła wtedy wiadomość o śmierci generała Franco i Hiszpania na powrόt stać się miała monarchią. Czule opowiadał też o swojej żonie, ktόrą bardzo kochał, i ktora tę miłość zapewne odwzajemniała, bo odwiedzała go w areszcie regularnie każdego tygodnia. Zawsze po takim spotkaniu wracał do celi z paczką. Pamiętam, że raz przyniόsł w takiej paczce pieczoną kaczkę i mieliśmy wspaniałą ucztę, jakiej nie miałem już nigdy do końca pobytu w więzieniu. Zżyliśmy się bardzo przez te 25 spędzonych razem dni…Dał mi swόj adres i prosił, abym koniecznie kiedyś go odwiedził. Obiecałem mu to, ale do naszego spotkania nigdy już niestety nie doszło: życie przynosi bowiem często własne rozwiązania, ktόrych nie jesteśmy w stanie wcześniej przewidzieć. Sierpień’80, Solidarność, wreszcie stan wojenny sprawiły, że zacząłem żyć bardziej intensywnie i najzwyczajniej brakło czasu. Pόźniej zaś emigracja…W mojej pamięci pan Wojciech pozostał jednak na zawsze, jako człowiek niezwykły, ktόrego raczej nie powinienem spotkać w miejscu, w ktόrym go poznałem. Pewnego dnia wprowadzono do naszej celi starszego człowieka. Nie pamiętam już za co go zamknęli. Być może zresztą wcale nam o tym nie mόwił: był z początku małomόwny i nieufny. Spędził z nami tylko kilka dni, ale przysłuchując się naszym rozmowom, po pewnym czasie sam nabrał odwagi i zaczął nam o sobie opowiadać. Typowy polski los pokolenia wojennego, a więc nieprzypadkowo jego opowieść była jak gdyby kontynuacją naszych wcześniejszych dyskusji na tematy wschodnie, ktόre prowadziliśmy z panem Wojciechem. Po wrześniu 1939 roku będąc w strefie okupacji rosyjskiej, trafia do obozu pracy. Już po agresji Niemiec na Związek Radziecki i po polsko – radzieckiej umowie wojskowej z sierpnia 1941 roku, ktόra otworzyła drogę do utworzenia na terenie ZSRR polskiej armi, zwolniony z obozu wstępuje do oddziałόw Berlinga. Walcząc w ich szeregach u boku Armi Czerwonej przeciwko Niemcom, latem 1944 roku znalazł się na przedpolach ogarniętej powstaniem Warszawy. Stąd zaś, za udział w buncie grupy żołnierzy nie rozumiejących polityki Stalina, wobec całkowitej bierności dowόdztwa radzieckiego, ktόre ze spokojem przyglądało się jak Niemcy tłumią powstanie, a następnie burzą stolicę, został wywieziony do obozu w Workucie na Uralu za kręgiem polarnym. Koło historii jego “sowieckiej przygody” zamknęło się. W łagrze, w Workucie spędził kilka lat, dobrze zapamiętał nieludzkie warunki panujące w obozie. Jak sam to określił, “przeżył tylko cudem”. Tysiące pozostało tam na zawsze. Starszy człowiek, ktόry opowiedział nam tę historię, był zbyt prostym człowiekiem, aby – posługując się tyloma historycznymi faktami – mogł łgać. Jego twarz widziałem pόźniej, czytając “Inny świat” Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. To on był narratorem. Więzienie rownież może być dobrą szkołą…Gorzka to jednak nauka…
 10 listopada 1975 roku kończy się mόj pobyt w Poznaniu. Wyprowadzają mnie z celi i prowadzą na dόl, na dziedziniec gdzie czekała już ciemnogranatowa, więzienna “Nysa”. Transport do Szczecina. Wraz ze mną jechał tylko jeszcze jeden więzień i całą drogę – nie rozumiałem dlaczego - trząsł się ze strachu. Konwojujący nas strażnicy więzienni pili w drodze tanie wina i bawili się przy tym swoimi pistoletami, co budziło duży niepokόj mego towarzysza podrόży. Na pewno nie był to widok przyjemny, ale żeby aż tak się bać…Jadąc przez Gorzόw Wielkopolski dotarliśmy wieczorem do szczecińskiego Aresztu Śledczego przy ul. Kaszubskiej. Dopiero tutaj zrozumiałem, że starch mego towarzysza podrόży nie był bezpodstawny: gdy tylko wyprowadzono nas z samochodu na więzienny dziedziniec został on mocno pobity przez oficera dyżurnego służby więziennej. Nie znałem powodu, z jakiego go pobito. Ale taki wcale nie musiał przecież istnieć. Mnie nie ruszano: być może chronił mnie fakt podlegania jurysdykcji wojskowej. Zostałem tylko ostrzyżony do gołej skόry i umieszczony w celi. Następnego dnia zastępca naczelnika szczecińskiego aresztu ukarał mnie 14-to dniowym pobytem na tzw. “twardym łożu”, gdzie dodatkową „atrakcją” były szczury. Areszt był w tym czasie bardzo przepełniony: w celach przeznaczonych dla 22 więźniόw tłoczyło się aż 50 osόb, a w celach dla 16 więźniόw, 27 osόb. Ale takie przeludnienie zakładόw karnych było raczej nieuniknione w panstwie policyjnym. Po jakimś czasie przewieziono mnie do więzienia mieszczącego się w poniemieckim stalagu w Stargardzie Szczecińskim, gdzie odbyłem całą karę. To będąc już tutaj, na początku stycznia 1976 roku dowiedziałem się z listu od Matki o śmierci mojej babki, Bronisławy z Gutόw Odorowej. To podczas mego pobytu w Stargardzie Szczecińskim doszło do dramatycznych wydarzeń w Radomiu i Ursusie,  a w Krakowie zamordowano Stanisława Pyjasa. Po jego śmierci doszło w Krakowie do spontanicznej manifestacji studenckiej. I w takiej niespokojnej atmosferze w kraju, zbliżał się koniec mojej kary. 30 maja 1977 roku, po odbyciu całej kary, dwόch lat pozbawienia wolności, opusciłem więzienne mury. 
 
 

 

 

 

eif
O mnie eif

Edward I. Fialkowski Utwórz swoją wizytówkę Edward Ireneusz Fiałkowski, ur. 25 OI 1952 w Szczecinie. W wieku szesnastu lat rozpoczyna swoja walke z komunizmem. W wieku siedemnastu lat zalozyciel mlodziezowego sprzysiezenia antykomunistycznego; jako porucznik Horyn pisal i rozpowszechnial z przyjaciolmi antykomunistyczne ulotki w Olkuszu. W styczniu 1975 zatrzymany przez milicje w trakcie niszczenia tablicy z haslem 30-lecia PRL. Nie ulega wowczas szantazowi, ktoremu zostaje poddany w celu zmuszenia go do wspolpracy z SB. Kilkanascie tygodni pozniej, powolany do odbycia sluzby wojskowej, odmawia jej, za co zostaje skazany na kare wiezienia przez Wojskowy Sad Garnizonowy w Krakowie. Ucieka z Aresztu Wojskowego na Pomorzu, zatrzymany w Poznaniu przez milicje zostaje przetransportowany do wiezienia w Stargardzie Szczecinskim, gdzie odbywa calosc kary, dwoch lat pozbawienia wolnosci. Po opuszczeniu wiezienia, pozbawiony przez dluzszy czas mozliwosci zatrudnienia, jest jednoczesnie szykanowany za to przez milicje. W pazdzierniku 1980 zalozyciel "Solidarnosci" w olkuskim oddziale Wojewodzkiego Przedsiebiorstwa Wodociagow i Kanalizacji, ktory byl pierwszym wolnym zwiazkiem powstalym wowczas przy WPWiK w wojewodztwie katowickim. W 1981 redaktor dwutygodnika MKK NSZZ "S" Ziemia Olkuska, "Nasz Glos". Po 13 grudnia, unikajac aresztowania wspolorganizator podziemnych struktur "S" w Olkuszu. Jako czlonek kierownictwa podziemnych struktur olkuskiej "S", nalezy do tzw.szostki (obok Mariana Barczyka, Stanislawa Gila, Adama Giery, Kazimierz Grzanki oraz Jozefa Strojnego). Wspolpracuje z podziemnym pismem "Solidarnosc Olkuska". Wielokrotnie zatrzymywany, przesluchiwany, pobity przez milicje; w mieszkaniu rewizje. Uczestnik wielu antykomunistycznych demonstracji na terenie calego kraju (m.in. Gdansk, Warszawa, Krakow, Katowice). Po jednej z nich (VI 1982) zatrzymany przez milicje, skazany przez Kolegium ds. Wykroczen na kare wysokiej grzywny. W 1987 brutalnie pobity przez oficera ZOMO w Gdansku, w dniu wizyty Jana Pawla II w tym miescie. Od 1988 na emigracji w USA. Pozostaje aktywnym dzialaczem wsrod Polonii. W 1989 czlonek Nowojorskiego Komitetu Wyborczego Solidarnosci; w trakcie wyborow czerwcowych w konsulacie, maz zaufania "S" w Nowym Jorku z ramienia Komitetu Obywatelskiego Solidarnosc. W 1990 przewodniczacy Komitetu Kampanii Prezydenckiej Lecha Walesy w Nowym Jorku. W wyborach parlamentarnych 1991 reprezentuje w Nowym Jorku Porozumienie Centrum. W 1992, kiedy prezydent L.Walesa aktywnie zaczal zwalczac tendencje dekomunizacyjne, w porozumieniu z pozostalymi bylymi mezami zaufania Walesy na Wschodnim Wybrzezu, wydal oswiadczenie, w ktorym domagal sie jego ustąpienia oraz rozpisania nowych, przyspieszonych wyborow prezydenckich. Czlonek Instytutu Jozefa Pilsudskiego w Ameryce. W latach1989-1996 wspolpracownik polonijnych gazet w Stanach Zjednoczonych. Autor wspomnien z okresu PRL, "Ojczyzno ma...". Obecnie mieszka w okolicach Denver w Kolorado, USA.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Kultura