Praktycznie każda większa wichura skutkuje zrywaniem napowietrznych powodów energetycznych i przerwami w dostawach prądu.
Praktycznie każda większa wichura skutkuje zrywaniem napowietrznych powodów energetycznych i przerwami w dostawach prądu.

Słupy energetyczne przejdą do lamusa?

Redakcja Redakcja Energetyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 32

Choć pogodę mamy niezimową, to jesteśmy właśnie w środku zimy i coraz częściej wzdychamy do wiosny. Ale dla energetyków ta pora roku oznacza wytężoną pracę, której może zapobiec zakopywanie kabli w ziemi. 

Jedną z czynności, jakie energetycy muszą dokonywać wiosną, jest przycinanie drzew, aby uniknąć awarii linii energetycznych wywołanych dotknięciem przewodu przez gałąź. Na dodatek na wiosnę zaczyna się sezon burz. Silniejsze powiewy wiatru często wywracają drzewa, które z kolei zrywają linie energetyczne. Praktycznie każda większa wichura skutkuje zrywaniem napowietrznych powodów energetycznych i przerwami w dostawach prądu. Czasem, kiedy pogoda daje się nam mocniej we znaki, liczba gospodarstw domowych pozbawionych prądu liczona jest w setkach tysięcy.  

Najlepszą receptą na zmniejszenie ryzyka wyłączenia prądu wskutek burz czy wichur jest zdjęcie przewodów ze słupów i zakopanie ich pod ziemią. Inne kraje robią to od lat. Poziom tak zwanego okablowania – czyli to, jaka cześć wszystkich linii energetycznych została poprowadzona pod ziemią, przy użyciu izolowanych przewodów – w UE wynosi ok. 75 proc. w sieciach średnich napięć i ok. 65 proc. przy niskich napięciach. W Polsce ten odsetek to zaledwie 1/3 poziomu unijnego w przypadku sieci średnich napięć (ok. 25 proc. polskiej sieci przebiega pod ziemią) i 1/2 w przypadku linii przewodzących niskie napięcia (33 proc. sieci).

Powodem, dla którego poziom okablowania sieci w Polsce jest niższy w niż w UE, są pieniądze. Puszczenie instalacji pod ziemią jest po prostu znacznie droższe. Jeśli jednak wziąć pod uwagę coraz częstsze awarie, wywołane warunkami pogodowymi, oraz wynikające z nich straty związane z przerwami w dostawach prądu, to okablowanie sieci staje się koniecznością.

Firmy energetyczne zdają sobie sprawę. Praktycznie każdy dystrybutor energii w Polsce realizuje program, którego celem jest sprowadzenie linii pod ziemię.

linie energetyczne
Praktycznie każdy dystrybutor energii w Polsce realizuje program, którego celem jest sprowadzenie linii pod ziemię.

PGE Dystrybucja miała na koniec 2018 roku 22 tys. km linii przebiegających pod ziemią. W roku ubiegłym na inwestycje w infrastrukturę energetyczną przeznaczyła ponad 2,2 mld złotych. Pozwoliło to na budowę 1200 km linii SN i nN, 830 stacji SN/nN i modernizację ponad 2600 km linii SN i nN, ponad 1400 stacji SN/nN. Na rok 2020 PGE Dystrybucja zaplanowała budowę 2100 km linii podziemnych za ponad 600 mln zł. Łącznie w latach 2019-2023 spółka wyda aż 3,4 mld zł na okablowanie swojej sieci, dzięki czemu ma powstać aż 11 tys. kilometrów linii podziemnych.

- Istotnym elementem działań inwestycyjnych PGE Dystrybucji w 2019 była realizacja wieloletniego Programu Kablowania. Program ma na celu zmianę struktury sieci SN polegającej na zwiększeniu udziału linii kablowych do min. 30 proc. do końca 2023 roku. W 2019 roku w tej technologii wykonanych zostało blisko 950 km podziemnych linii SN za kwotę blisko 340 mln złotych - powiedział Wojciech Lutek, prezes zarządu PGE Dystrybucja.

Inwestycje te pozwolą na wzrost zdolności przyłączeniowej sieci dystrybucji także dla źródeł OZE, poprawę wskaźników przerw w dostawie energii elektrycznej oraz dalsze ograniczanie strat sieciowych, zwiększając tym samym efektywność sieci i podnosząc bezpieczeństwo dostaw energii dla klientów.

Z kolei Energa Operator ma obecnie 13,6 tys. kilometrów linii podziemnych. Jak wynika ze strategii firmy, w lata 2016-2025 chce ona wymienić ponad 3 tys. kilometrów napowietrznych linii wysokiego napięcia na podziemne.

Enea Operator, która posiada 12,3 tys. km linii kablowych, również inwestuje w ich rozbudowę. W roku 2018 wydała blisko 1 mld zł na inwestycję we własne sieci, w tym w ich kablowanie.

Tyle że te liczone w miliardach inwestycje to tak naprawdę kropla w morzu potrzeb. Mimo tak dużych nakładów, jakie zaplanowały na najbliższe lata PGE Dystrybucja i Energa Operator, odsetek sieci kablowych średniego napięcia w całości sieci tych firm ma sięgnąć 30 proc. (przypomnijmy – w UE to jest obecnie 75 proc.).

A potrzeby są ogromne – PGE Dystrybucja ma obecnie łącznie 90,5 tys. km linii napowietrznych, Energa Operator – 55,2 tys. kilometrów, w posiadaniu Tauronu Dystrybucja jest 40,5 tys. km linii poprowadzonych na słupach, zaś Enea Operator ma ich 33,5 tys. kilometrów. Łącznie to jest 220 tys. kilometrów linii energetycznych. To więcej niż połowa odległości Księżyca od Ziemi (pełna odległość to 384 tys. km). Jak wyliczyli energetycy, skablowanie tylko części z tych linii tak, aby nasz kraj osiągnął średni poziom unijny, to koszt przekraczający 46 mld zł.

Najbardziej pilne jednak jest wkopanie w ziemię tych linii, które przebiegają w lasach. To tam bowiem napowietrzne przewody są najbardziej narażone na zniszczenie i tam dochodzi do najczęstszych awarii w razie wichur. Przez lasy w Polsce przebiega aż 41 tys. linii napowietrznych średniego napięcia. Zabezpieczenie ich przed zerwaniem poprzez ich okablowanie to jednak aż 11 mld zł.

Zgodnie z zapowiedziami, także państwo chce się włączyć do prac nad kablowaniem linii energetycznych w Polsce. W Polityce Energetycznej Polski do 2040 roku pojawiła się zapowiedź stworzenia Krajowego Planu Skablowania Sieci Średnich Napięć. Nie udało się go stworzyć w roku ubiegłym, ale jest szansa, że powstanie w roku 2020. Konieczne nakłady na kablowanie są tak duże, że mile widziane jest każde wsparcie, choćby na poziomie procedur związanych z planowaniem i budową.

 BG

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka