Notką nieniejszą chciałbym wywołać głebszą refleksję wsród wszystkich tych , którzy twierdzą, ze piloci nie ponoszą odpowiedzialnosci za decyzje w sprawie lądowania w cieżkich warunkach a cała odpowiedzialnosć za podjęcie decyzji o lądowaniu w takich okolicznosciach ,spada na obsługę lądową.
W jednym z odcinkow podrozniczego serialu " Boso...coś tam." W.Cejrowskiego , autor zaprezentował telewidzom opustoszałe i zapomniane przez cywilizację lotnisko , gdzieś w najdalszym zakątku trzeciego świata.Może Haiti , może jakaś Afrykę albo jakieś ubogie wyspy nieopodal , w tej chwili prosze wybaczyc , nie pamietam. Lotnisko było w zasadzie klepiskiem z prymitywnym pasem startowym oraz niewielką szopą krytą strzechą , słuzącą za halę odlotów ,odpraw i palarnię fajek jednocześnie.Obsługę "portu" stanowiło kilku czarnoskorych tubulców o wyglądzie handlarzy starymi rowerami, względnie haszyszu a kasą była mała metalowa skrzynka zamykana na kluczyk.Za poczekalnie słuzyła niewielka drewniana i obskubana ławeczka umieszczona pod gołym niebem tuż przy szopie ,a pejzażu dopełniały plątające się pomiedzy nogami garstki podrożnych kurki.Krotko pisząc , typowa zapadła dziura, będaca pewnie dość czestym elementem krajobrazu krajow trzeciego swiata.
Patrząc na te obrazy , trudno było nie dostrzec podobienstwa miedzy lotniskiem zaprezentowanym w filmie Cejrowskiego a wojskowym lotniskiem pod Smolenskiem.Zaplecze technologiczne obu określiłbym jako rownie niedoskonałe.I teraz.Wyobraźmy sobie ,ze samolot z prezydentem obcego państwa, nie naszego ,zeby nie wywoływac zbędnych emocji kierujących dyskusje na niepotrzebne tory, podrozuje sobie nad tym lotniskiem z serialu Cejrowskiego a załoga transportująca tego szefa panstwa, niech to bedzie dajmy na to Pani Merkel, trafia na obfitą mgłę i na bardzo trudne warunki pogodowe. A w planach mają lądowanie na tym zapomnianym przez Boga skrawku ziemi, otoczonym wysokimi i niebezpiecznymi górami. Wyobraźmy to sobie na chwilę. Okazuje się przy tym ,ze na tym prymitwnym , afrykanskim czy haitanskim lotnisku, nie ma systemu ILS a samolot wiozący Panią Kanclerz , rownież nie jest zaopatrzony w system pozwalający bezpiecznie podejśc do lądowania w tak trudnych warunkach. Załozmy do tego ,ze owa przypominająca sprzedawców rowerow lub haszyszu załoga lotniska z kurami , zwraca się do niemieckich pilotów z komunikatem , że choć warunki przedymane i jest cieżko , to jeśli Niemce chcą , mogą sobie na upartego probować... I co w takiej sytuacji? Jaka powinna byc w związku z tym reakcja czlonków załogi niemieckiego Air Force One w takim wypadku? Czy prawidłową reakcją niemieckich pilotów byłoby podjecie proby schodzenia z ryzykiem pierdyknięcia w glebę , czy roztropniej z perpseptywy bezpieczenstwa osob konwojujących najważniejszego pasażera w kraju , byłoby zdecydować się odlecieć na inne , sugerowane im wcześniej przez tubylczą załogę zapasowe lotnisko? Czy zatem cała odpowiedzialnosć za ewentualną tragedię , w przypadku kiedy jednak samolot z Panią Kanclerz podczas próby podejscia do lądowania rozwaliłby się o haitanskie skały spadałaby tylko i wyłacznie na niezbyt ogarnietą obsługę przypominajacą sprzedawców używanych rowerów, czy możnaby miec rownież zastrzezenia co do zachowania opiekującej się Panią Kanclerz załogi niemieckiego Air Force One ? Od pilotów odpowiadających za bezpieczenstwo głowy państwa , powinnismy chyba oczekiwać inicjatywy bardziej wymagającej , niż poleganie na intuicji facetow przypominajacych sprzedawców haszyszu.
Inne tematy w dziale Polityka