Mam jakieś cztery lata, może mniej – nie pamiętam jeszcze siostry z tamtych dni. Wiem na pewno, że jest wpół do czwartej rano. Śpię na pięterku, na dole mieszkają dziadkowie. Jest ciemno w pokoju, więc chyba jest zima. Budzi mnie trzask ciężkich wejściowych drzwi. To babcia gdzieś wychodzi.
Potem wstaje mama, dostaję szklankę mleka i mama wychodzi. Za chwilę babcia wraca. Potem wychodzi dziadek, wraca mama i babcia znowu wychodzi. To się dzieje zawsze raz w tygodniu.
Potem juz wiem – babcia wychodzi do kolejki po mięso, po mniej więcej godzinie zmienia ją mama, babcia wraca i jedzą z dziadkiem śniadanie, to są właściwie zawsze podsmażone kartofle z poprzedniego dnia i herbata ze skórkami z jabłek. Potem dziadek jedzie rowerem do pracy, po drodze staje na chwilę w kolejce – mama biegnie do domu przejąć opieką nade mną, babcia biegnie zmienić dziadka. Po następnej godzinie, dwóch - babcia wraca ze zdobyczą. To są zawsze jakieś kawałki mięsa poprzerastane tłuszczem, z kośćmi, ale babcia umie wybrać. No i jest słonina, surowa.
Zaczyna się rytuał. Wtedy już siedzę na krzesełku w kuchni i patrzę. Mamy nie ma, może jest w pracy? Nie pamiętam. Ale nie, wtedy już nie pracuje – raczej stoi w kolejce, pewnie po chleb. To znaczy, że jednak moja siostra już jest na świecie.
A więc zaczyna się – babcia bardzo uważnie odkrawa każdy najmniejszy kawałeczek mięsa. Z resztek tłustych i ze słoniny będzie smalec – podstawa wyżywienia dorosłych. Z kości będzie rosół na zupy, z reszty kotlety mielone – pyszne!
Raz w tygodniu wszyscy jedzą kotlety na obiad, poza tym kotlet jeszcze może raz dostanie dziadek. I wolno mu wyskrobać i wyssać wszystkie kości z zup. My dziewczynki dostajemy co drugi dzień pół kotleta. I dostajemy plastry mielonego na zimno do chleba, codziennie, potem już w kanapkach do szkoły.
Dziadkowie w niedzielę rano jedzą kartofle z jajecznicą i cebulką – mniam! I piją gorzka kawę zbożową z cykorią, mniam! Ale dzieci nie, dzieci jedzą bułki (!) z mielonym i z białym serem. Ser i mleko jest „od baby”. Całe dzieciństwo jem albo mielone, albo biały ser i dużo kartofli. Babcia codziennie coś albo piecze (drożdżowy goły placek z cynamonem), albo robi pierogi. Z czym? No oczywiście z kartoflami, z serem, albo ruskie. Latem z czereśniami albo jabłkami - z ogrodu. Jeszcze leniwe – też biały ser. Do zup – domowy makaron albo kartofle.
Babcia suszy skórki i resztki chleba, jak jest tego dużo, trzeba to zemleć w maszynce do mięsa – będzie tort chlebowy (mniam).
Do herbaty (ulung śmieciowy) dodaje się skórki z jabłek – jabłko dla wnuczki, skórka do herbaty, tak to działa. Jabłka są z ogrodu, dobrze że mamy ogród – mamy własną marchewkę i pietruszkę i owoce i orzechy – wszystko starannie albo zawekowane, albo ususzone albo inaczej przetworzone na zimę. Mamy własną kiszoną kapustę i własne kiszone ogórki. Dla dzieci są jabłka ukiszone w kapuście. Co wieczór zimą dostajemy po 15 orzechów laskowych z ogrodu(dokładnie pamiętam, bo moja siostra zawsze się awanturuje). Babcia je wyjmuje z takiego dużego płóciennego worka. Oczywiście dorośli nie dostają. Dzieci muszą jeść orzechy, bo to jest „na rozum”. Babcia starannie policzyła orzechy, żeby starczyło - i na święta i dla dzieci.
Całe lato siedzimy w ogródku i jemy prosto z grządki różne warzywa. Ale i tak obydwie mamy krzywicę. Więc trzeba pić obrzydliwy tran.
Potem mama już chodzi do pracy. Ojca nie ma z nami od dawna. Babcia cały czas coś gotuje , przetwarza, piele w ogrodzie, szyje – a zimą robi przepiękne koronkowe serwety i firanki.
Jest trochę więcej pieniędzy, więc czasem jemy żółty ser, a nawet plastry szynki kupowane w Delikatesach – ale rzadko, nie lubię szynki. Za to latem dostaję 50 gr na lody.
A kiedy idę do Komunii Św., to dostaję od babci złote kolczyki i złoty zegarek – jak to uzbierała? A od dziadka złoty medalik.
Babcia ma piękną granatową sukienkę z koronkowym kołnierzem, zawsze ją zakłada na Święta i na swoje Imieniny. W tej sukience będzie pochowana. Na codzień nosi szyte przez siebie sukienki z najtańszej bawełny lub flaneli – zimą. My co roku dostajemy po jednej nowej sukience na lato i jednej na zimę. Mama też. Mamy też poszyte przez babcię sukienki domowe. Patrzę, jak babcia” przekłada” dziadkowi kołnierzyki w koszulach, albo doszywa nowe – pięknie to robi, wszystko ręcznie. Ja też będę w przyszłości wszystko sama szyła. Maszynę do szycia kupi babci dziadek dopiero po wielu latach. I pralkę Franię – co za ulga! I jeszcze zdąży kupić babci telewizor, ale to już dużo później, jak mama zacznie lepiej zarabiać.
Mój dziadek był inżynierem od budowy dróg, skończył studia jeszcze za caratu i po II wojnie pracował w zawodzie. Babcia miała carską maturę i skończyła pomaturalne studia designu – jakbyśmy dziś powiedzieli, nigdy wcześniej nie zajmowała sie ogrodem. Po wojnie nie pracowała, a nawet ukrywała swoje wykształcenie, za to stała się mistrzynią robienia czegoś z niczego. Mama była po politechnice i też pracowała w zawodzie. To była przedwojenna inteligencja.
Dziadek przed wojną zarabiał 1000 zł miesięcznie, oprócz tego mieli piękny dom pełen obrazów, dodatkowo z mieszkaniami na wynajem i forda z szoferem. To było na Wschodzie. Wszystko przepadło.
Po wojnie była bieda, zwykła, powszechna bieda przesiedleńców w latach pięćdziesiątych. Dodatkowo ukrywanie pochodzenia, działalności w AK itd.
A ja pierwszy raz normalny, duży kawałek schabu, taki ładny z kością – kupiłam bez okazji, tzn. nie na Święta - za późnego Gierka. Ale to już temat na następną opowieść.
Inne tematy w dziale Rozmaitości