eska eska
2737
BLOG

4 czerwca roku pamiętnego...

eska eska Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 66




     To, że wybory czerwcowe były „ustawką”, co bystrzejsi wiedzieli już od momentu aresztowania Kornela Morawieckiego, czyli od jesieni 1988 roku. Wiadomo było w tamtym czasie, że formuła tzw. podziemia „S” właściwie się rozsypała, że jedyną naprawdę silną i liczącą się organizacją jest Solidarność Walcząca, a ta jest przeciw układom z komuną, bowiem twierdzi, że system się wali i nie ma sensu ratować bankruta.
Pamiętam, bo słyszałam na własne uszy,  jak Geremek w 1987 roku przekonywał, że nie wolno naruszać socjalizmu, możliwa jest tylko pewna demokratyzacja systemu.  A Kornel Morawiecki kazał czekać i spokojnie przygotowywać się na objęcie władzy, bo lada miesiąc sama nam wpadnie w łapy – tak było, to też słyszałam na własne uszy.
      Aby zapobiec tego typu „niespodziankom” zaaresztowano Kornela i wywalono z kraju, a potem rozpoczęło się owo demokratyzowanie socjalizmu, czego efektem był podział miejsc w sejmie. Nota bene obrady Okrągłego Stołu miały ciekawe momenty, kiedy to chociażby komuniści proponowali dalej idące zmiany np. w gospodarce niż tzw. „nasi”. W ogóle nasza ekipa składała się głównie z szacownych, ale naiwnych frajerów, kierowanych przez ekipę Geremka. Natomiast Mazowiecki kontestował, ponieważ wstępnie Jaruzel miał się podzielić władzą z zasłużonymi dla PRL działaczami katolickimi. Niestety, wygrała frakcja Kwaśniewski- Michnik i wyglądało na to, że panowie z różnych Znaków i KiK-ów obejdą się smakiem.

I tak stanęliśmy przed perspektywą wyborów i głosowaniem na „ludzi Wałęsy”. Co było robić – trzeba było zakasać rękawy i przyłożyć komunie na tyle, na ile się da, licząc na to, że może takie zwycięstwo naruszy zawarte układy.
      Pamiętam te wybory dokładnie, bo harowałam jak głupia w Komitecie Obywatelskim. Byłam odpowiedzialna za stronę informacyjną -  jak potem policzyłam, w ciągu miesiąca przerzuciłam osobiście trzy tony plakatów, ulotek itp. Cała ta masa pojawiła się dość późno, uznałam, ze „wyrzucimy” to na miasto jednego dnia i tak się stało. Na kilka dni przed wyborami ekipy plakatujące poszły nocą "w teren"  i do dziś pamiętam ten dzień – jak zwykle rano leciałam na piechotę do siedziby KO, a tu dosłownie wszędzie, z murów, słupów, witryn sklepowych krzyczało jedno słowo > SOLIDARNOŚĆ.
Szłam i dosłownie łzy mi ciekły po twarzy – po tylu latach upokorzeń, więzień, nieszczęść, a nawet mordów, prześladowań za byle ulotkę, ba, za opornik w klapie – Solidarność zmartwychwstała w przestrzeni, znowu opanowała ulice i nasze miasto. Dla tego jednego dnia, a może tej jednej godziny warto było znieść wszystkie te poprzednie lata.
Mimo dość młodego wieku nie byłam tak naiwna, żeby wierzyć, że teraz wszystko będzie cudownie. Miałam za sobą różne doświadczenia, zwłaszcza więzienne, widziałam, jak ludzie się zmieniali pod wpływem różnych okoliczności, nie żywiłam  wielkich złudzeń. Ale dla tego jednego dnia, dla tej porannej godziny – warto było!
      Potem była druga taka godzina, wieczorem 4 czerwca, kiedy przyszły wyniki z pierwszych komisji, tak się złożyło, że były to szpitale – jak zobaczyłam, że wygraliśmy wszystko, co było do wzięcia, a komuna prawie nic, zrozumiałam, że właśnie skończyła się komuna, nie tylko u nas, że oto jestem świadkiem i uczestnikiem zdarzenia, w które jeszcze prawie nikt nie wierzył, a które właśnie się stawało na moich oczach.
Tak, właśnie wtedy rozwaliliśmy komunizm ostatecznie.
Natomiast to, co z tym zrobiły zaraz potem tzw. „elity solidarnościowe”, czyli de facto ekipa Geremka z Wałęsą wystawionym dla narodu jak w tym dowcipie, gdzie rodzina wystawia martwego dziadka do okna jako świadectwo dla listonosza niosącego emeryturę, to już zupełnie inna opowieść na inną notkę.

eska
O mnie eska

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (66)

Inne tematy w dziale Kultura