W 1848r. warszawski wydawca Samuel Orgelbrand opublikował pracę Michała Wiszniewskiego p.t. "Podróż do Włoch, Sycylii i Malty" . Autor to niezwykle interesująca postać, kompletnie dziś zapomniana, choć to "ojciec" polskiej psychologii, a przy tym człowiek wszechstronnie wykształcony i zajmujący poważne miejsce pośród elity europejskiej swojej epoki. W Polsce nie szanujemy dorobku ludzi, którzy w czasach porozbiorowych nie biegali z szablą i karabinem po całej Europie, ale starali się budować inne od militarnych zasoby, a przy tym byli w tych wysiłkach skuteczni. Dlatego o twórczości Michała Wiszniewskiego wiedzą nieliczni, a szkoda, bo owa relacja z podróży do Włoch, to wielce pouczający materiał. Kto wie, czy nie najlepsze przy tym psychologiczne ujęcie tego, czym jest instynkt imperialny, tak przy tym Polakom obcy, a co gorsza też zupełnie u nas niezrozumiany. Przyjrzyjmy się bowiem takim okolicznościom opisanym przez Wiszniewskiego:
"Kapitanem statku naszego był pan Trefiletti, jeden ze szczęśliwych , któremu się wydarzyło być świadkiem jednego z najrzadszych i najpiękniejszych zjawisk natury. Roku 1831 ósmego lipca, płynął statkiem z Malty do Palermo, i zaraz po południu w północno - wschodniej stronie, między wyspą Pentellaria a Siacca miasteczkiem na południowym brzegu Sycylii leżącem, spostrzegł ogromne bałwany morskie gwałtownie się przewracające, gdy w innej stronie morze spokojne było....."
W wyniku erupcji podwodnego wulkanu powstała wyspa, wyraźnie widoczna z sycylijskiego brzegu. 24 lipca z Siacca wyruszyli na jej zbadanie czterej niemieccy naukowcy, a zaraz potem, bo 2 sierpnia pojawił się angielski statek, którego kapitan: "zatknąwszy tu chorągiew angielską wziął ją w posiadanie króla W.Brytanii, i Grahams Island nazwał, o czym wróciwszy do Anglii, oświadczył rządowi". W kilka dni potem, w pobliżu nazwanej już wyspy przepływał statek neapolitański, którego kapitan: "zdziwiony widokiem nowej wyspy, przez lunetę postrzegł na jednym wzgórku powiewającą już chorągiew angielską; wziąwszy więc ze sobą czterech ludzi , wylądował na wyspę; zdarłszy chorągiew angielską , zatknął swoją z herbem obojga Sycylii, i wziął wyspę w posiadanie swojego króla, i nazwał San - Ferdinando".
Od tego momentu rozgorzał zaciekły spór miedzy Wielką Brytanią i Neapolem, Anglicy wyznaczyli już nawet gubernatora, który: "wyprzedawszy się w Anglii, zabrawszy ze sobą dzieci, wypłynął na Morze Śródziemne", ale nie zdążył objąć funkcji, bo w listopadzie wyspa zniknęła w wodzie, co być może zapobiegło wojnie o nią.
Ta krótka relacja, anegdotycznie zawarta we wspomnieniach polskiego podróżnika, to być może najlepsze w naszej literaturze studium istoty imperializmu. W 1831r. Wielka Brytania była jedynym imperium globalnym, choć już zagrożonym przez Rosję i z wolna raczkującą potęgę Stanów Zjednoczonych. Siła tej organizacji opierała się w dużo większym stopniu na zasobach natury prawnej i gospodarczej, niż militarnej. Jeszcze w czasach napoleońskich, gdy Francja była rzeczywistym rywalem Brytyjczyków w walce o światową hegemonię, tempo angielskiej wymiany towarowej było blisko trzykrotnie większe od francuskiego, mimo, że to właśnie napoleońskie cesarstwo miało ponad dwukrotnie więcej ludności i siedemnaście razy większą wartość pozostających w obiegu znaków pieniężnych. Na tej podstawie słynny ówczesny ekonomista Pellegrino Rossi sformułował popularne powiedzenie, że w Anglii większe wrażenie robi zmiana taryfy celnej na bawełnę, niż we Francji zmiana dynastii.
W 1831r. Albion nie miał godnego siebie przeciwnika i właśnie przypadek wulkanicznej wysepki, pokazuje dlaczego. Najważniejszym ówczesnym szlakiem handlowym na świecie, był ten z Wysp Brytyjskich do Indii, ale nie wokół Afryki, tylko przez Morze Śródziemne i potem Czerwone, nawet mimo nie istnienia jeszcze Kanału Sueskiego. To jednak był droga o siedem i pół tysiąca kilometrów krótsza niż ta do Przylądka Dobrej Nadziei i dalej, a przy tym dla żeglugi bezpieczniejsza. Wymagała jednak kontrolowania punktów kluczowych, a jednym z nich była Malta. Dlatego, gdy w pobliżu Malty erupcja wulkanu stworzyła wysepkę, Brytyjczycy natychmiast uznali ją za swoją własność.
W Polsce nie rozumiemy tej imperialnej mentalności, żyjąc pod wciąż niezwalczoną dyktaturą frazesu i pustosłowia, podczas gdy inni robią interesy. U nas poetyckie opowieści o "lawie" programowały całe pokolenia nie umiejących liczyć, podczas gdy dla Anglików lawa, ta prawdziwa - wulkaniczna, była tylko instrumentem w polityce. Erupcja wulkanu stworzyła wysepkę na naszym głównym szlaku handlowym? - to wysepka jest nasza - lądujemy, wbijamy flagę, wyznaczamy gubernatora, a jak się komuś nie podoba i przypłynie z jakimś "roszczeniowym" pergaminem, to mamy na niego armaty swojej floty, przeciwko którym sam Napoleon nie mógł nic zwojować. Co ważne - to jest jak widzimy w relacji Wiszniewskiego myślenie instynktowne. Kapitan angielskiego statku działa przecież bez żadnych instrukcji, spontanicznie i autonomicznie. Na tym tle reakcja Włochów - pokrzyczeli i ponarzekali oraz Niemców - wysłali naukowców do zbadania zjawiska, wygląda śmiesznie. Nie wiem jak zachowaliby się w tej sytuacji Polacy, ale się domyślam.
Co się zmieniło od 1831r.? Niewiele, być może najwięcej w zakresie przesunięcia geograficznego instynktu imperialnego. Za ocean. Brytyjczycy chyba jednak odpadli z wielkiej gry, choć ich tradycję dziedziczą Amerykanie. My w każdym razie pozostajemy na swoim miejscu, czyli w oczekiwaniu nie na wybuchy wulkanów, tworzące nowe terytoria do zajęcia, tylko na to co spadnie z imperialnych stołów.
Inne tematy w dziale Kultura