
Dziś rano, pierwszy raz w sezonie założyłem biegówki. Śnieg sypki, 15-20 cm. Słońce mocne. Mróz stosunkowo niewielki, może 5-6 stopni.
Sunąc wzdłuż brzegu, starą ścieżką po północnej stronie jeziora z radością przyglądałem się nieskazitelnie białej, wpół zamarzniętej tafli.
Z kontemplacji wyrwał mnie niespodziany atak kilku małych, krzepkich syjonistów sprytnie zaczajonych w gęstym tataraku obrastającym stary, na w pół przegniły rybacki pomost. Szybkim biegiem, klucząc i przypadając cio chwila w zaspach, usunąłem się z pola ostrzału. Zziajany, z czołem zroszonym kroplami zimnego potu przystanąłem dopiero za przesiekiem, tam gdzie zaczyna się wołkowyska szosa.
Oparty o strzelistą brzozę długo łapałem oddech. Serce biło jak oszalałe. Nie mogłem dojść do siebie. Po jakimś czasie tętno opadło. Oddech spowolniał. I tylko w mózgu wirowały wstrętne, gwałtowne myśli.
Jedna była szczególnie natarczywa! Oto, jak na niemym filmie pojawiał mi się Grzegorz Braun strzelający do dziennikarzy Wyborczej. Obraz czarno bialy, z profilu. Zaś po nim Breivik. Zdjęcie z gazety. Na końcu biblijny Barbur - siedział okrakiem na przerażającej gwieździe śmierci i buławą feldmarszałka Milcha rozwalał czaszki żydowskim dziennikarzom New York Timesa …
– Jak to jest, myślałem podniecony, co za potęgę ma w sobie polactwo, że morderczym myśleniem zatruwa nie tylko siebie, ale nawet egzotyczne, daleko od Polski zamieszkałe narody?
Inne tematy w dziale Kultura