euromir euromir
325
BLOG

TOMAS TRANSTRÖMER, PROZA, WSPOMNIENIA, WOJNA

euromir euromir Kultura Obserwuj notkę 2

 

 

Rok 1940. Byłem szczupłym, chudym dziewięciolatkiem pochylonym nad gazetą, gdzie na mapie frontu kierunek ofensywy niemieckich dywizji pancernych wyrysowano czarnymi strzałkami. Strzałki  wbijajały się we Francję, ale  żyły  jak pasożyty również w naszych ciałach. W ciałach wrogów Hitlera, do których i ja przecie się zaliczałem.

Nigdy nie byłem tak serdecznie jak wówczas zaangażowany w politykę!

Pisać o politycznym zaangażowaniu dziewięciolatka zakrawa oczywicie na kpinę. W tym wypadku nie szło jednakże o politykę, w  ścisłym tego słowa znaczeniu, ale o moje uczestnictwo w wojnie.

O kwestiach społecznych,  klasach, związkach zawodowych, ekonomi, podziale dóbr, walce socjalizmu z kapitalizmem itd. nie miałem zielonego pojęcia. „Komunista” był w moim pojęciu osobą, która trzymała strone Rosji. Zaś „prawica” była trochę podejrzana, gdyż niektóre z tworzących ją partii popierały Niemcy. Poza tym rozumiałem, że na prawicę głosowali ludzie bogaci.

 Ale… co oznaczało, być bogatym?

 Kilka razy byliśmy zaproszeni na obiad do rodziny, o której mówiono, że jest zamożna. Nasi gospodarze mieszkali w Äppelviken. Pan domu był hurtownikiem. Mieli dużą willę i  służbę ubraną na czarnobiało. Pamiętam, że syn gospodarzy, mój rówieśnik, posiadał wielki samochód-zabawkę, wóz strażacki, rzecz wielce pożądaną.

Co trzeba zrobić, aby mieć taki samochód?

W jakiś sposób czułem, że rodzina hurtownika należała do innej aniżeli moja klasy społecznej. To wspomnienie z  niczym się nie łączy, nie jest też specjalnie ważne, tak jakby wyrwane z kontekstu.

Inna reminiscencja: podczas wizyty w domu u szkolnego kolegi zdziwiło mnie, że w jego mieszkaniu nie było WC i trzeba było chodzić do wygódki znajdującej się na podwórzu, podobnej do tej, jaką i my mieliśmy za naszym domem na wsi. Sikało się tam do starego garnka, a mocz mama wylewała do zlewu w kuchni. Taki malowniczy detal.

Poza tym nie zastanawiałem, czy tej rodzinie czegoś brakowało. Willa w Äppelvik nie wydawała mi się godna jakiejś szczególnej uwagi. Nie posiadałem tej umiejętności, którą wielu posiada już od dzieciństwa, ażeby jednym spojrzeniem ocenić przynależność klasową i ekonomię. Wiele dzieci to potrafiło, ja nie.

Moje „polityczne” zainteresowania w całości skierowane  były na wojnę. Sądziłem, że można być tylko nazistą, albo antynazistą. Kompletnie nie rozumiałem tej jakże charakterystycznej dla Szwecji, obowiązującej również wtedy, letniości poglądów i oportunizmu. Ten ostatni tłumaczyłem na dwa sposoby,  albo jako niezadeklarowane poparcie dla aliantów, albo jako utajony nazizm. Jeśli zdarzyło się, że ktoś, kogo lubiłem, okazywał się „przyjazny Niemcom”, natychmiast opanowywał mnie straszny ból piersi. Wszystko stawało się zepsute, zniszczone. Czułem, że nigdy nie może być między nami nici porozumienia.

Od bliskich oczekiwałem bezwarunkowego poparcia. Tymczasem któregoś wieczoru, gdy byliśmy u wuja Elofa i ciotki Agdy, po wiadomościach, usłyszałem jak wuj powiedział: „Anglicy wycofują się z powodzeniem”. Powiedział to z żalem, ja wszakże zauważyłem coś ironicznego w tym komentarzu (a przecie ironia była mu kompletnie obca) i oczywiście natychmiast poczułem ogromny ból w piersiach. Historii pisanej przez aliantów pod żadnym pozorem nie wolno było poddawać w wątpliwość. Patrzyłem ponuro na lampę na suficie, gdyż można było odnaleźć w niej pociechę. Oto formą przypominała hełm angielski, nadzwyczaj podobny do głębokiego talerza.

W niedziele często chodziliśmy na obiady do mojej drugiej ciotki i jej rodziny mieszkającej w Enskede. Dla mojej mamy była dużą podporą bezpośrednio po jej rozwodzie. Do rytuału należało tam słuchanie programów po szwedzku nadawanych przez BBC. Nigdy nie zapomnę ich radiowej sygnaturki, mówiono, że to: „Trumpet Voluntary av Purcell”  (a w rzeczy samej była to obrzękła aranżacja  koncertu cymbałowego Jeremiaha Clarke) i spokojnego głos speakera,  który z leciusieńkim  akcentem zwracał się wprost do mnie, ze świata pełnego uprzejmych bohaterów, prowadzących interesy mimo huku spadających wokół bomb.

Kiedy siedzieliśmy w kolejce dojazdowej do Enskede, chciałem zawsze, żeby mama, nieznosząca by zwracano na nią uwagę, demonstracyjnie czytała w przedziale propagandową gazetę WIADOMOŚCI Z WIELKIEJ BRYTANII, i w ten sposób okazywała publicznie naszą przynależność. Mama spełniała prawie wszystko moje zachcianki, również tę.

Tatę spotykałem rzadko w czasie wojny. Któregoś dnia przyszedł i zabrał mnie na przyjęcie wydane przez któregoś z jego kolegów dziennikarzy. Na stole stały kieliszki, był hałas, dużo śmiechu i dymu papierosowego. Chodziłem dookoła, witałem się i odpowiadałem na pytania. Było wesoło i można było robić, co się tylko chciało. Poszedłem do biblioteki. Na półce stała nowowydana książka, MĘCZEŃSTWO POLSKI. Dokument. Usiadłem na podłodze i przeczytałem ją od deski do deski. Ta straszna książka, której już nigdy więcej nie widziałem, zawierała jednocześnie to wszystko czego się bałem i czego oczekiwałem. Występujący w niej naziści byli nieludzcy ponad wszelkie wyobrażenie. Czytałem zafascynowany. W miare lektury rosło we mnie poczucie tryumfu: tak, miałem rację! Wszystko zostało napisane i udowodnione. Poczekajcie tylko! Pewnego dnia prawda ulegnie wreszcie odkryciu, wtedy zostanie rzucona w twarz  tym, którzy wątpili. Poczekajcie tylko! I tak się też stało.

 

Kriget, Dikter och prosa 1954-2004, Bonniers Förlag, Stockholm, 2011

 

(przekład:euromir)

euromir
O mnie euromir

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Kultura