Miś Malinowy Miś Malinowy
1039
BLOG

Nowa Fantastyka – moje 26 lat.

Miś Malinowy Miś Malinowy Fantastyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 18

A zaczęło się tak.

Nie cierpiałem czytać.

Męczyłem nudne szkolne czytanki marząc jedynie o tym by wyrwać się na podwórko lub oglądać telewizję. Nie docierały do mnie namowy, rekomendacje i napomnienia. Moja mama nie dawała za wygraną, kupiła mi na gwiazdkę moją pierwszą książkę - „Przygody szyszkowego dziadka”. No i zaczęła się katorga. W każdą niedzielę po kościele siadałem na dwadzieścia minut przy stole i dukałem kolejne rozdziały. Trwało to kilka tygodni i najwyraźniej rodzice stwierdzili, że mam problem. Podeszli mnie sposobem. Oto pewnego dnia mama wraca z miasta i jak zwykle wypowiada sakramentalne i wyczekiwane przez nas „Mam coś dla was”. 

Tym „czymś” dla mnie okazały się dwa komiksy – bajecznie kolorowy Kajko i Kokosz i jeden z zeszytów Kapitana Klossa „Operacja Liść dębu” jeśli się nie mylę. Połknąłem haczyk. Od tamtego momentu każdy wyjazd do miasta skutkował zakupem kolejnego komiksu. Powiedzmy szczerze, moja mama pojęcia zielonego nie miała o komiksach więc kupowała wszystko jak leci. Tym sposobem oprócz twórczości Jana Christy, oprócz „Kapitana Klossa”, „Pilota śmigłowca” trafił mi się uwielbiany przeze mnie Thorgal, Yans i....prawdziwa bomba, pierwsze polskie wydanie „Szninkla” z 1988.

Wkrótce potem w kioskach zaczęła się inwazja zachodnich wydawnictw. Wkroczył „Punisher” i „Spiderman”, potem „Batman” i „X – Men”. Jednak po kilku latach początkowy zachwyt ustąpił miejsca znużeniu. Bohaterowie w trykotach ganiali za superłotrami po amerykańskich metropoliach i nic z tego nie wynikało. Postanowiłem wrócić do tego co już znałem i lubiłem, do Thorgala i do magazynu Komiks-Fantastyka gdzie publikowano serię „Yans”.

Był październik 1992 roku, znudzony bezowocnym poszukiwaniem postanowiłem w końcu kupić pismo Nowa Fantastyka. Przy czym obiecująco wyglądało jedynie słowo „fantastyka” napisane czcionką znaną mi z okładki „Yansa”. Niestety, przeżyłem totalne rozczarowanie. Komiksu było zaledwie kilka czarno - białych stron, resztę pisma stanowiły pisane drobnym druczkiem dyskusje, recenzje i opowiadania. Próbowałem to czytać znęcony kolorowymi zdjęciami z filmów, ale nie dałem rady. Do tego ta dziwna okładka - baba z suszarką na tle schiozfrenicznie kolorowych wieżowców. O co tu chodzi? Nic nie rozumiałem.

Traf chciał, że jakiś czas później widziałem program w TV poświęcony właśnie Nowej Fantastyce – że największa, że tyle lat, że kultowa itd. Przy tym prezentowane w programie okładki pisma naprawdę intrygowały i cieszyły oko. Postanowiłem podejść do tematu raz jeszcze, kupiłem numer listopadowy z 1993 roku.

I wpadłem. Opowiadanie „Robale” powaliło mnie na łopatki. Przeczytałem ten numer od deski do deski, a potem rozedrgany rzuciłem się na ten mój pierwszy egzemplarz z 1992 roku. Olśnienie. Jak mogłem przegapić opowiadanie „Ja i mój cień”? To było dobre. Więcej, to było lepsze niż jakikolwiek komiks o „Yansie”. To była furtka do światów znanych do tej pory z filmów video – do mrocznych światów Terminatora, do rozległych galaktyk Gwiezdnych Wojen, do spalonych słońcem pustkowi Mad Maxa.

Od tamtej pory kupuję NF co miesiąc. Nawet gdy wyjechałem znajoma kioskarka odkłada dla mnie jeden numer, przywożę je później i czytam hurtem. Ilość posiadanych egzemplarzy zajmuje kilka ładnych pudeł. Trzymam wszystkie i nie pozwalam wyrzucić.

Bo powiem szczerze bez NF nie byłbym tym kim jestem. Nigdy nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że fantastyka to TYLKO lasery, bajery, wybuchy i baby w złotym bikini. Że jest to zamknięte getto dla wiecznych chłopców.

Przeciwnie, to właśnie czytając opowiadania i felietony w NF zacząłem dociekać kim jest ten „wielki brat”, o co chodzi z tym całym Januszem Zajdlem, co takiego szczególnego napisał ten cały Lem, co to za jakaś „fantastyka socjologiczna”. Mnożyły się pytania o historię, politykę, technikę, świat i ludzkość, o kondycję człowieka i jego miejsce w świecie. To właśnie lektura fantastycznych autorów pchnęła mnie do klasyków i innych gatunków literackich.

Oczywiście przez te wszystkie lata pismo nieustannie się zmieniało, zniknęła „galeria”, skurczył się dział publicystyki, przychodzili i odchodzili nowi ludzie. Ale nie zmieniło się jedno: NF nadal przenosi mnie w nieograniczone światy wyobraźni. I zawsze jest o krok przed rzeczywistością za oknem, zawsze prowokuje do myślenia i zadawania pytań.

Czego tam nie ma – alternatywne światy, kosmiczne floty, koszmar apokalipsy, stechnicyzowane miasta przyszłości, demony ludzkiego szaleństwa, upadli bogowie, niezwykłe wynalazki....I niezmiennie człowiek, dwunożny poczciwy homo sapiens pośrodku tego wszystkiego.

Właśnie mija kolejna rocznica powstania pisma. To już 36 lat.

Pomimo tego, że stuknęła mi już czterdziestka na kolejne wydania czekam z taką samą niecierpliwością jak wtedy gdy miałem 15 lat.


 Daleko od domu

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura