Fakt - Opinie Fakt - Opinie
348
BLOG

Krasnodębski: O „miękkiej kolonizacji”

Fakt - Opinie Fakt - Opinie Polityka Obserwuj notkę 50

prof. Zdzisław Krasnodębski, socjolog, politolog, Uniwersytet w Bremie, UKSW

 

Jakiś czas temu w audycji radia niemieckiego na temat kryzysu gospodarczego jeden z dyskutantów zauważył, że w Europie Środkowo-Wschodniej nie ma rodzimego przemysłu, lecz jedynie zachodnioeuropejski, przede wszystkim niemiecki. Wspieranie więc zachodnioeuropejskich przedsiębiorstw i firm nie musi być wcale wyrazem egoizmu narodowego, ale działaniem na rzecz interesu ogólnoeuropejskiego. Na taką realistyczną i szczerą ocenę można sobie pozwolić jedynie w dyskusjach wewnętrznych.

Po 20 latach gospodarka w Europie Środkowo-Wschodniej została całkiem uzależniona od gospodarki bogatych krajów zachodnioeuropejskich. Specjaliści nie są pewni, jaki to model gospodarczy, niektórzy piszą o „liberalnym postkomunistycznym kapitalizmie zależnym”, inni o „mieszanej gospodarce rynku koordynowanego”. Przed II wojną światową kraje naszego regionu kierowały się „nacjonalizmem gospodarczym”, starały się chronić swoje rynki, szczególnie rolnictwo, i rozwijać własny przemysł. Po 1939 roku najpierw zostały włączone w obszar gospodarczy III Rzeszy, potem Związku Sowieckiego. Komunistyczna strategia modernizacyjna okazała się ślepą uliczką. Nic dziwnego, że po 1989 Europa Środkowo-Wschodnia zwróciła się ku Zachodowi. Nadzieje były olbrzymie. Demontaż absurdalnych struktur i mechanizmów komunizmu sprawił, że dość szybko podniósł się poziom życia w tych krajach. Zmieniły one swoją przynależność cywilizacyjną, ponownie się zeuropeizowały.

Ale żadną miarą kraje Europy Środkowo-Wschodnie nie upodobniły się do rozwiniętych krajów zachodnich. Zbudowany w czasach komunistycznych przemysł upadł i nie zastąpiono go nowym. Czy jesteśmy w stanie wskazać jakąś wielką polską inwestycję ostatnich 20 lat? Sprzedaż polskich stoczni podejrzanej firmie zarejestrowanej na Antylach Holenderskich jest symbolicznym wyrazem  słabości tej strategii, jaką wybraliśmy w  III RP.  Europa Środkowo-Wschodnia stała się częścią europejskiego, a dokładnie – niemieckiego, „wielkiego obszaru gospodarczego”. W podziale pracy nie przypadła jej rola centrum innowacyjno-przemysłowego. Nie ma tu liczącego się w świecie uniwersytetu czy laboratorium, nie dokonano w tym obszarze żadnych znaczących odkryć czy wynalazków. Jest ona natomiast rezerwuarem taniej siły roboczej. Dystans w jakości życia w stosunku do Zachodu pozostał.  Jak napisał niedawno we „Frankfurter Allgemeine Zeitung”  znany pisarz słowacki, profesor w jego kraju  zarabia mniej  niż austriacka sprzątaczka, a przeciętna emerytura wynosi kilkaset euro. A Słowację stawia się za wzór innym krajom regionu.

Łotysze byli przekonani, że po wejściu do UE ich poziom życia szybko wzrośnie, że szwedzkie firmy nigdy nie wycofają się z ich kraju. Teraz okazuje się, że im większa zależność od kapitału zagranicznego, im większa otwartość gospodarki, tym głębszy jest kryzys. Polska lepiej sobie radzi niż inne kraje dlatego, że ma własny liczący się rynek wewnętrzny, nie przystąpiła  do strefy euro, nie zależy tak bardzo od kapitału zagranicznego i eksportu, a Polacy nadal wydają dużo na konsumpcję.

Oczywiście kraje rdzenia Europy zainteresowane są dyscypliną gospodarczą w krajach obrzeża. Stąd znane, zawsze te same recepty – zaciskanie pasa, dążenie do wyrównania deficytu budżetowego za wszelką cenę, nawet jeśli będzie to oznaczało recesję. Same  wybrały inną strategię. Media zachodnie codziennie informują o pomocy państwowej dla zagrożonych banków i firm. Wielka Brytania, Niemcy czy Francja nie oglądają się na Unię.  W przemówieniu wygłoszonym w ubiegłym tygodniu przez Sarkozy’ego w Wersalu słowo Europa nie padło ani razu. Oburzyło to Niemców, ale przecież także w ich dyskusjach i zabiegach o uratowanie Opla czy Quelle zabrakło jakichkolwiek odniesień do Unii i partnerów europejskich. O tym, kto dostanie wsparcie, decydują względy polityki wewnętrznej i interesy narodowe. Tak zresztą było zawsze – dawna enerdowska część Niemiec od 20 lat żyje i rozwija się dzięki subwencjom z Niemiec zachodnich. Kraje „starej Europy” nie zamierzają oszczędzać, choć z 16 należących do strefy euro już 10 przekracza wyznaczony poziom deficytu budżetowego oraz zadłużenia.

Komisja Europejska zachowuje się niezwykle powściągliwie w stosunku do najważniejszych państw Unii. Włochy przekraczają kryteria paktu stabilizacyjnego od 2003 roku i dotąd nie spadły na nie żadne poważne kary. Gdyby komisja  rozpoczęła teraz ostrą akcje dyscyplinującą Niemcy lub Francję, Barroso nie miałby żadnych szans na następną kadencję. To największe kraje Unii decydują o polityce Unii, także gospodarczej, a nie „pan Barroso” i jego „komisyjka”, jak w marcowym wywiadzie dla „Deutschlandfunk” wyraził się Martin Schulz, szef frakcji socjaldemokratycznej w PE. Dyscyplinuje się natomiast kraje małe, jak Łotwa i słabe, jak Polska.

Ten kryzys ujawnia, jak bardzo system gospodarczy zbudowany w Europie Środkowo-Wschodnie różni się od tego, który istnieje w krajach „starej Europy”, jak chwiejne są podstawy względnego dobrobytu. Mógłby stać się on szansą na wejście w nową fazę rozwoju. Wymagałoby to jednak zmiany sposobu działania i myślenia, na co nie pozwala pogłębiające się uzależnienie polityczne i kulturowe.

„Miękka kolonizacja” przez Europę Zachodnią umożliwiła nowym elitom Europy Środkowo-Wschodniej życie na poziomie zbliżonym do tego, jakim cieszą się klasy średnie w krajach bogatych. Niestety elity te nie są politycznie i intelektualnie w stanie sprostać tak skomplikowanemu zadaniu, jakim byłoby zbudowanie nowoczesnych, samodzielnych, dobrze prosperujących gospodarek i niezależnych państw narodowych. Po to by one włączyły się jako autonomiczne podmioty we współpracę europejską.  I chyba nie są tym żywotnie zainteresowane. Karmią więc społeczeństwa „jedynymi” cudownymi receptami – a to podatkiem liniowym, a to wstąpieniem do strefy euro, a to kastracją chemiczną pedofilów. Postkomunistyczna popkultura  i ogólny wzrost poziomu życia w rezultacie likwidacji komunizmu stabilizował dotąd sytuację w regionie. Także kraje bogate w czasach koniunktury były bardziej skłonne do dzielenia się bogactwem. Nadchodzi jednak czas, gdy ludzie będą porównywać swój poziom życia, nie z sytuacją przed 20 laty, lecz z tą, jaka panuje w krajach europejskiego centrum.  Gdy okaże się, że „europejskie marzenie” to na razie wielka iluzja,  przyjdzie prawdziwy kryzys, którego obecne załamanie gospodarcze jest tylko zapowiedzią.
 

2 i 3 strona gazety. Zespół Opinii: Anita Sobczak (szef), Sonia Termion, Jakub Biernat, Marcin Herman

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka