Fakt - Opinie Fakt - Opinie
2303
BLOG

Handke: Bronię gimnazjów

Fakt - Opinie Fakt - Opinie Nauka Obserwuj temat Obserwuj notkę 14

Prof. Mirosław Handke, szef MEN w latach 1997-2000 jako kolejny, po prof. Jerzym Marcinkowskim, zabiera głos w debacie Faktu o polskiej edukacji:

 

Zgadzam się z podstawową tezą wypowiedzi prof. Marcinkowskiego, opublikowanej  w minionym tygodniu w Fakcie, że kandydaci na studia są coraz słabsi. Choć zaraz powinno się dodać, że kandydatów na studia, jak i studentów jest teraz znacznie więcej. Obecnie ok. 55 proc. młodzieży w wieku 19-25 lat studiuje, na początku lat 90. studiowało ok. 15 proc.

Czy liczba uzdolnionej młodzieży mogła w tym czasie tak bardzo się zwiększyć? Studia, jak i szkoły kończące się maturą, przestały być elitarne. Studiuje teraz nie tylko młodzież bardzo zdolna i silnie umotywowana do studiów. Ze swojej praktyki profesorskiej (nauki ścisłe) stwierdzam, że liczba studentów wybitnych i bardzo dobrych jest mniej więcej stała, stanowią oni po prostu mniejszy procent studentów. Ale czy to źle, że studiuje więcej młodzieży, nawet słabszej? Upowszechnienia kształcenia na poziomie maturalnym i wyższym było celem reformy rządu prof. Buzka i to celem w dużym stopniu zrealizowanym.

Zupełnie nieprawdziwa jest natomiast diagnoza profesora, że wszystkiemu są winne gimnazja. Widać, że z jakichś nieracjonalnych powodów profesor nie lubi gimnazjum (pewnie i całej reformy roku 1999). Badania PISA, o których wspominał, są prowadzone co trzy lata i ich wyniki można porównywać, ostatnie były przeprowadzone w roku 2006. Z punktu widzenia reformy gimnazjalnej najbardziej znaczące jest porównanie wyników badań PISA z roku 2000 i 2003. Trudno mi uwierzyć, że prof. Marcinkowski ich nie zna. Badania nie są rodzajem egzaminu, sprawdzają one wiedzę i umiejętności młodzieży po przebyciu prawie całej drogi kształcenia obowiązkowego (w wielu krajach obowiązek ten kończy się około 16 roku życia) i to niezależnie od treści tego kształcenia w danym kraju, regionie i szkole. Raport roku 2003 pokazał niezwykły wzrost poziomu kształcenia w Polsce. Np. średni wynik w czytaniu ze zrozumieniem poprawił się o 29 punktów, co stanowi ekwiwalent prawie jednego roku nauki (na świecie jedynie w Korei odnotowano wzrost nieco większy o 31 pkt). A co takiego wydarzyło się w polskiej szkole między rokiem 2000 a rokiem 2003?

Aby udowodnić swoją tezę, że wszystkiemu winne są gimnazja zastosował prof. Marcinkowski zabieg w stylu „co by było gdyby”, a wystarczyło wynotować z raportu PISA 2006 goły fakt, że Polska zredukowała w stosunku do roku 2000 liczbę najsłabszych uczniów o 7,1 proc. i to głównie między rokiem 2000 i 2003 o 6,5 proc. Jeszcze większy postęp zanotowano w Polsce w redukcji różnic w osiągnięciach uczniów między szkołami. Polska stała się już w roku 2003 krajem pod tym względem „skandynawskim” (w Skandynawii notuje się tradycyjnie najmniejsze różnice między szkołami).

Czy te fakty pozwalają na stwierdzenie, że poziom kandydatów na studia pogorszył się gwałtownie, gdy na uczelnie dotarły roczniki podlegające reformie gimnazjalnej? Niestety znacząco mniejszy postęp nastąpił (ale był) w matematyce i naukach ścisłych, ale to nie reforma roku 1999 zniosła obowiązek zdawania matematyki na maturze. Brak matematyki na maturze powoduje mniejszą motywację do jej nauki już w szkole podstawowej, a w jej konsekwencji także mniejsze zainteresowanie naukami ścisłymi. Problem nauk ścisłych i technicznych w polskiej edukacji to temat na odrębną dyskusję, tutaj tylko pozwolę sobie na stwierdzenie, że mamy w Polsce najniższy w Europie procent studentów tych nauk mimo, że poziom badań naukowych w tych dziedzinach w Polsce jest znacznie wyższy niż w naukach społecznych, ekonomicznych i w humanistyce (raport Instytutu Filadelfijskiego).

Zupełnie nieprawdziwy, a szczególnie niesprawiedliwy jest pogląd prof. Marcinkowskiego, że gimnazja demoralizują. Powołuje się tutaj, ironizując, na pogląd swojego studenta, który stwierdził, że w gimnazjum nauczył się tylko palić. Razi u profesora, znakomitego Uniwersytetu, wnioskowanie z błędem „pars pro toto”. Chyba zapomniał profesor także o wpływie uczniów klas 7 i 8 na dzieci z pierwszych klas (swego rodzaju „fala” szkolna), a już zupełnie o tym, jaka była większość zasadniczych szkół zawodowych, do których uczęszczało prawie 50 proc. całej populacji młodzieży (obecnie po reformie ok. 15 proc.).

Bronię gimnazjów, bo w sumie poprawiły, a nie pogorszyły one nasz system edukacji, choć wcale to nie oznacza, że są doskonałe. W zamierzeniach reformy roku 1999 gimnazja miały być zorientowane na szkoły pogimnazjalne, a upowszechnienie kształcenia średniego miało nastąpić w 6–letnich szkołach typu gimnazjum-liceum. Dlatego wprowadziliśmy zakaz łączenia gimnazjów w zespoły szkół ze szkołami podstawowymi, gdyż nie można nakazać ich łączenia z liceami (obowiązek szkolny). Niestety moja następczyni minister Łybacka zniosła ten zakaz, jak również wstrzymała (raczej zepsuła) reformę szkolnictwa pogimanazjalnego, a co było jej największym błędem, wstrzymała nową maturę, wprowadzając potem inną, znacznie gorszą. W obrębie szkolnictwa ponadgimnazjalnego i niestety zepsutej nowej matury należy szukać powodów gorszego (średnio!) przygotowania kandydatów na studia wyższe.

Kończy swoje uwagi prof. Marcinkowski troską o nasze elity i to szczególnie te z nauk technicznych i medycznych. Zapewniam Pana profesora, że regres w poziomie kształcenia na poziomie wyższym dotknął przede wszystkim kierunki ekonomiczne, społeczne i humanistyczne, bo to na nich nastąpiła eksplozja w masowym kształceniu. Ewidentnie w tym przypadku zapłaciliśmy za upowszechnienie obniżeniem jego poziomu, ale czy temu są winne tylko gimnazja?  



 

2 i 3 strona gazety. Zespół Opinii: Anita Sobczak (szef), Sonia Termion, Jakub Biernat, Marcin Herman

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie