Fideista Fideista
1764
BLOG

Rozmowy z kotem albo gambit Jarosława

Fideista Fideista PiS Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Znudzony kot prezesa siedział w zaciszu siedziby partii na Nowogrodzkiej i obserwował protesty. Najpierw czarny. Później niebieski. Chwilę za nim zielony. W końcu ten w obronie sądów i demokracji. – O tak, demokracja jest najważniejsza – myślał i uśmiechał się sam do siebie piłując paznokcie. Wsłuchiwał się także, z coraz większym frasunkiem, w głos prezesa.  – Ech, słaba jest ta opozycja – narzekał Kaczyński.  Martwi mnie to straszliwie i smuci – mówił na wpół do siebie na wpół do swojego ulubionego rozmówcy. – Patrzę na Ryszarda, patrzę na Grzegorza, gdzie im do mężów stanu? Ech, żal Polski. I tych, którzy idą za nimi też żal. Nie da się rządzić państwem z taką opozycją. Oni demoralizują Polaków. Oni moich posłów demoralizują. A zamiast pracować, zamiast zająć się naprawą Rzeczypospolitej, siedzą na Twitterze albo występują w telewizjach. Ale najgorsze jest to, że oni mnie, mnie samego, zniechęcają do wysiłku. Przecież ja nic nie muszę robić, żeby rządzić. Wystarczy pokazać ludziom to, co mieliby wówczas, gdyby nie mieliby mnie. Nic mi się przez nich nie chce. A przecież reformy są konieczne. Polska czekać nie może – lamentował prezes.

 

– Hm… Pięknie to rozgrywali kiedyś Rzymianie na Półwyspie Apenińskim… – zamruczał niespodziewanie kot, który miał już dość tego depresyjnego potoku słów. –  Rzymianie? Skąd ci przyszli do głowy – akurat teraz – Rzymianie? – zapytał Jarosław. – Wiesz, to zupełny przypadek jest. Słuchałem ostatnio, że w Rzymie brakuje wody. Przeraziłem się tym trochę, bp przypomniały mi się stare czasy – odpowiedział, już zupełnie wyraźnie, kot, po czym wrócił do obgryzania dorsza. – Co takiego ci się przypomniało? – zagadnął prezes. – Nie będę cię zanudzał szczegółami, to stare dzieje, chyba jeszcze z mojego pierwszego życia. Nie pamiętam zbyt dobrze – kot udawał niezainteresowanego rozmową. – No mówże wreszcie – prezes podniósł głos. – No wiesz, patrzę na ciebie i widzę te twoje zgryzoty i też się martwię. Mam chyba nawet pewien pomysł, jak temu zaradzić. Ale musisz mi zaufać – tu kot delikatnie podniósł głowę, jakby od niechcenia. Oblizał resztki ryby z pyska, spojrzał prosto w oczy prezesa i powiedział: – Zaufanie  to podstawa. Przecież wiesz, że nigdy cię nie zawiodłem. Później bardzo długo rozmawiali. Nikt nie podnosił głosu, nikt nie krzyczał. Obaj rozmówcy wiedzieli, jak ważne jest to, żeby rozmawiać spokojnie i bez emocji.

 

Na drugi dzień prezes Kaczyński wezwał do siebie na Żoliborz całą wierchuszkę obozu władzy. Karnie stawili się wszyscy. Prezesowi się nie odmawia. Pierwsza była premier Szydło, za nią kolejno Mateusz Morawiecki, marszałek Terlecki i minister Ziobro. Przyjechał też, choć mocno spóźniony, Antoni Macierewicz. Był też minister Błaszczak, choć nikt nie wiedział, czy on też przyjechał, czy już był tutaj wcześniej. – Moi kochani – zaczął nietypowo premier Jarosław. – Następne dni przyniosą wam wszystkim dużo stresu. Będą emocje. Tego nie unikniemy. Zachowajcie wewnętrzny spokój, ale na zewnątrz – nie udawajcie swoich uczuć. Mówcie odważnie to, co będzie wam leżało na sercu. Wasze szczere emocje są niezbędne do tego, żeby plan się udał.

 

–  Co to za plan, panie premierze? – zapytała nerwowo premier Szydło. – Stworzymy sobie opozycję – powiedział prezes Jarosław nie owijając w bawełnę. – Stwo-rzy-my – powtórzył mocniej. – Kolejną opozycję? Nie dość nam tej hałaśliwej hałastry, tej hołoty postubeckiej? – emocjonował się Błaszczak. – To żadna opozycja. Zwyczajna banda durniów. I niegroźna. Prawdziwą opozycję wymyślimy sami – powiedział z dumą prezes. – Ale jak? – Morawiecki aż zdjął okulary. – Większość ludzi przychodzących na te wszystkie protesty nie przychodzi na nie dlatego, by bronić tego czy owego – stwierdził prezes. – Bo większość nie wie po co przychodzi – zauważył przytomnie marszałek Terlecki. – Otóż to – kontynuował prezes – gdzieś coś usłyszeli, czegoś od kogoś się dowiedzieli, ale są tam, gdzie są, z jednego prostego powodu. Protestują, bo nienawidzą mnie. To ja ich jednoczę. Przeciwko sobie. Nie jakieś idee, na pewno nie jakieś partie. Zresztą, spójrzcie na przywódców tamtego obozu. To dlatego większość ludzi ma dość aktualnych partii. Ich liderzy nie przyciągają ludzi do siebie, oni ich przyciągają do mnie – prezes stwierdził fakt.

 

– Co więc radzisz? – zapytał Antoni. – Potrzebujemy kogoś, kto jest z naszego obozu i jednocześnie z ich obozu. Taki kot Schrödingera. Jednocześnie jest żywy i zupełnie martwy. Potrzebujemy kogoś, kogo dużo ludzi ceni i szanuje i jednocześnie kogoś, kto nie ma żadnej realnej władzy. To wokół niego skupimy opozycję. Na początku jej część, ale później kto wie, ten obóz będzie wzrastał w siłę… – rozmarzył się prezes. – Przecież nie ma nikogo takiego – odważył się przerwać marszałek Terlecki. – Niestety jest. Ale tego przecież nikt nie kupi. Z niego się śmieje cała opozycja. Oni nazywają go Adrianem  –  wyrwał się Ziobro. Prezes Jarosław tylko się uśmiechnął i kontynuował: – Przestaną. Zaczną widzieć w nim ratunek, bo będą myśleli, że on może zniszczyć mnie. Ale po kolei. Zaczniemy od wielkiej reformy sądów. To będzie ogromna batalia, na szali będzie honor partii, walka będzie się toczyła między III i IV RP, wszędzie w tej układance będzie pełno symboliki. Po jednej stronie my, Polska, naród, po drugiej oni, ubecja, resortowe dzieci, karły moralne. Wiecie, ci sami co zawsze. I wtedy on zada nam cios. Stanie po ich stronie – prezes przerwał by zaczerpnąć tchu.

 

 – A my? Co z nami będzie? – premier Szydło była wyraźnie przestraszona. – My oczywiście będziemy zaskoczeni. No i wściekli – prezes wziął drugi oddech i kontynuował swoją przemowę. – Och, jak my będziemy bardzo wściekli. Będziemy tak wściekli, że doktor Targalski nazwie prezydenta projekcją ubecji. Może nawet Iwona Szafrańska na Twitterze obrazi się na głowę państwa. Przypomnimy wszystkim tę nieszczęsną Unię Wolności. Później jeszcze Bochenek powie, ze być może poszukamy nowego kandydata na prezydenta za trzy lata, a Suski to potwierdzi. – No dobra. A co z sądami? To ważna reforma. Poświęcimy sądy?– zapytał Morawiecki. – Najpierw uspokoimy wszystkich i powiemy, że czekamy na ruch „aktualnego” prezydenta. I wciąż będziemy obrażeni – uśmiechnął się prezes. – A co na to wszystko Andrzej? Przecież on się w życiu nie zgodzi – zauważył  Ziobro. –  Sami go zapytajcie – odpowiedział prezes i odsłonił zasłonę, zza której wyszedł prezydent.

 

– Po co ten cały teatr? Nigdy się nie przyzwyczaję do waszych zabaw – żachnął się Morawiecki. – Teatr jest niezbędny – odpowiedział pewnym głosem Andrzej Duda – Musicie nauczyć się grać. Wasze reakcje będą kluczowe, żeby wszystko się udało. –  Co ma się udać? – zapytał marszałek Terlecki. Prezes tłumaczył spokojnie, wręcz monotonnie, ale na tyle wyraźnie, żeby każdy ze zgromadzonych miał świadomość wagi wypowiadanych słów: – Wszystko będzie się działo bardzo szybko. To musi być błyskawiczny proces. Najpierw zogniskujemy protest wokół reformy sądownictwa. Ludzie staną w obronie sądów i demokracji. Może nawet zorganizują protesty w kilku miastach, jeśli będziemy mieli szczęście to może nawet wyjdą na ulicę. Ważne jest to, żeby podsycać ten spór. Dlatego jedne gazety będą pisać, że wprowadzamy faszyzm, a drugie, że sądów broni Soros ze swoimi ludźmi. My w tym czasie przegłosujemy, że nie będzie tego głupiego referendum w sprawie edukacji. I nowe prawo wodne, nową ustawę o rynku pracy, mieszkanie plus i ustawę o odnawialnych źródłach energii. Załatwimy te wszystkie sprawy, które wymagają załatwienia przed wakacjami. Nikt nie będzie na to zwracał uwagi, bo przecież nie czas żałować róż, gdy płoną lasy. Na koniec z trzech ustaw o sądach prezydent podpiszę tę najważniejszą dla ludzi, a zawetuję te dwie, których najbardziej obawia się opozycja, która sądzi, że my się jej boimy i chcemy fałszować wybory… – prezes się zaśmiał i przerwał, by złapać oddech. – Ale w tym momencie to ja już będę dla was opozycją – zakończył za niego prezydent Duda.


Po kilku minutach zgasło światło. Zgromadzeni w mieszkaniu prezesa na Żoliborzu spiskowcy opuszczali lokal w odstępach piętnastominutowych, po kryjomu. Choć graniczy to z cudem, to wyszli niezauważeni. Może dlatego, że mieli dość dużą wprawę w takich spotkaniach? A może nad wszystkim ktoś czuwał? Ostatni z żoliborskiej willi wyszedł prezes, który pojechał jeszcze na kilka godzin do siedziby partii, na Nowogrodzką. Kiedy robiło się już ciemno, na zewnątrz powoli gęstniał tłum protestujących. W lokalu został już tylko kot. Lekko, jakby od niechcenia, wskoczył na parapet. Przez chwilę przyglądał się dwóm młodym dziewczynom taszczącym prześcieradło z napisem: „Precz z kaczorem dyktatorem”. Uśmiechnął się. Później słuchał jeszcze przez chwilę okrzyków o konstytucji, wolnych sądach, dyktaturze i demokracji. Uwielbiał się w nie wsłuchiwać przed snem. 

Fideista
O mnie Fideista

The truth is you're the weak. And I'm the tyranny of evil men. But I'm tryin', Ringo. I'm tryin' real hard to be a shepherd.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka