konarowski24 konarowski24
461
BLOG

Bronisław I Rubaszny

konarowski24 konarowski24 Polityka Obserwuj notkę 7

Dziś mijają trzy lata od zaprzysiężenia Bronisława Komorowskiego na prezydenta Rzeczypospolitej. Z tej okazji – trzylecia jego prezydentury postanowiłem podsumować dotychczasową działalność głowy państwa, a zarazem zarysować portret polityka, który mimo popełniania wielości zasadniczych kompromitujących wpadek, dzięki konsekwentnej, głęboko przemyślanej pod każdym względem autokreacji należy do grona najpopularniejszych, najbardziej zaufanych publicznych aktywistów w naszym kraju. Skąd się bierze siła prezydenta Komorowskiego? Odpowiedź wydaje się prosta - opanowanie do perfekcji gry na pozór oraz demonstracja często iluzorycznej koncyliacyjności.

 

Bronisław Komorowski startował na najwyższy urząd w państwie w przyspieszonych wyborach prezydenckich z pozycji marszałka sejmu oraz wykonującego obowiązki prezydenta RP. Przed katastrofą smoleńską wygrał fasadowe, czysto marketingowe prawybory w Platformie Obywatelskiej, w których nawet współzawodniczący kontrkandydaci zostali wyznaczeni przez centralę (czyt. Tuska), i zgodnie z ich wynikiem miał reprezentować frakcję rządzącą w jesiennej powszechnej elekcji rywalizując z Lechem Kaczyńskim. Przypomnijmy, iż „prawyborczym” przeciwnikiem marszałka był wówczas związany z Grzegorzem Schetyną i Jarosławem Gowinem, szef MSZ - Radosław Sikorski. Komorowski z wielu względów był nominatem dla premiera wręcz idealnym. W przeciwieństwie do ministra spraw zagranicznych wydawał się nadzwyczaj przewidywalny, pozbawiony większych politycznych ambicji, z dużym doświadczeniem w partii -zawsze lojalnym, wiernym przywództwu Tuska, a do tego posiadającym cechy, kulturę bycia (przywiązanie do specyficznie rozumianego tradycjonalizmu – wielokrotne podkreślanie korzeni szlacheckich, zamiłowanie do polowań itd.) przystającą do prezydenckiego „żyrandola”. Ów sarmacki styl miał przysposobić politykowi ten bardziej konserwatywny elektorat, zaś „unicka” przeszłość (Komorowski był w latach 90. prominentnym działaczem UD i UW) otworzyć na liberalne centrum. W podobny sposób kalkulowała zdecydowana większość Platformy przyznając marszałkowi ok. 68,5% głosów poparcia. Tym wynikiem zmiażdżył swojego konkurenta, który zdołał uzyskać ok. 31,5% rezultat.

Po tragedii smoleńskiej, w czerwcowych przedterminowych wyborach prezydenckich, wykonujący obowiązki prezydenta w walce o ten najwyższy urząd w państwie musiał zmierzyć się z Jarosławem Kaczyńskim. Kampanię prowadził pod integrującym i koncyliacyjnym hasłem „Zgoda buduje”, które jak się później okazało stało się naczelnym motywem jego prezydentury. W przeciwieństwie do prezesa PiS, któremu media notorycznie wypominały koniunkturalną przemianę na czas okresu wyborczego, „ dobre wujkowanie” Komorowskiego - autora nie tylko słów: „Jaka wizyta taki zamach”, "Nie trafić z 30 metrów, to trzeba ślepego snajpera", „Szkoda Polski” (po zwycięstwie Prawa i Sprawiedliwości, jeszcze wtedy gdy ugrupowania miały współpracować ze sobą w ramach POPiS-u), ale wielu, wielu innych butnych i aroganckich zachowań, wypowiedzi, jakie niejednokrotnie nie odstępowały od tych wygłaszanych przez Kazimierza Kutza, czy Stefana Niesiołowskiego – zostało najwyraźniej celowo niezauważone.

4 lipca 2010 r., po pełnej wszelakiej maści gaf i wpadek kampanii Bronisław Komorowski zwyciężył elekcję prezydencką ze stosunkowo niewielką przewagą. Już w pierwszych tygodniach prezydent elekt, „sygnatariusz narodowej zgody” rozpoczął destrukcyjny konflikt o obecność „krzyża smoleńskiego” na Krakowskim Przedmieściu. To wydarzenie odsłania faktyczną naturę głowy państwa, której małostkowość syntezowana z wrogą niechęcią wobec śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, poskutkowała najgorszym z możliwych, siłowym rozwiązaniem – brutalnym, bezkompromisowym usunięciem symbolu chrześcijan sygnalizującego pamięć o ofiarach tragicznego lotu, przy jednoczesnym pseudo-porozumieniu za stroną harcerską (inicjatorzy pojawienia się krzyża przed Pałacem od rozmów z Kancelarią zostali odsunięci i do dziś nie mogą pogodzić się z tym, co się wówczas wydarzyło), a także instrumentalnym wykorzystaniem Kościoła, który niestety z własnej woli, choć mam nadzieję bezmyślnie, się w tę polityczną hucpę zaangażował. Nic dziwnego, że skupiony na Krakowskim Przedmieściu przytłoczony traumą smoleńską lud odebrał akcję nowo wybranego, naturalnie pochodzącego z wrogiego obozu politycznego, prezydenta jako zamach na pamięć o swoim wielkim poprzedniku, a przy okazji na wartości, jakie mu od zawsze towarzyszyły. Wyobraźcie sobie Państwo, co by było gdyby w niewielkim miesięcznym odstępie czasu po śmierci księżnej Diany królowa Elżbieta II (negatywny stosunek monarchini dla synowej był dobrze znany) postanowiła zabrać spontanicznie postawiony przez Anglików krzyż przed pałacem Buckingham, by przenieść go w „godniejsze” miejsce. Ten oto stoi w rzeczonym miejscu od 1997 r. do dnia dzisiejszego. Na tle wielkości miłościwie panującej, która mogła przecież czuć się zazdrosna o popularność, sympatię wobec zmarłej, a także tworzący się wokół niej mit, uszanowała wolę narodu i samoistnie nie zdecydowała o zakończeniu żałoby, małość polskiego prezydenta jest nadzwyczaj wyróżniająca. Za to, co wydarzyło się później, słynne dantejskie sceny przed siedzibą głowy państwa - bluźnierstwa, akty pogardy, bezeceństwa, czy inne okropieństwa, jakich nie warto przypominać, niewątpliwie odpowiedzialność ponosi Bronisław Komorowski.

Nowy prezydent powołał zespół doradców, który był jednoznacznie kojarzony z „lewą nogą” Unii Wolności. Twarzami Kancelarii Prezydenta zostali Zbigniew Bujak, Henryk Wujec, Jan Lityński, Roman Józef Kuźniar, Tadeusz Mazowiecki. Niemniej jednak głównym „eksponatem”, wysłannikiem medialnym prezydenta był prof. Tomasz Nałęcz, nazywany żartobliwie wiceprezydentem. Komiczna, oportunistyczna postać, ale na osobną notkę. Taki a nie inny układ personalny od razu zachęcił publicystów do różnego rodzaju dywagacji na temat rzekomych aspiracji Komorowskiego do utworzenia własnego ośrodka politycznego, który mógłby być w konsekwencji alternatywą, konkurencją dla Platformy. Nic bardziej mylnego. Jeśli wnikliwiej przyjrzymy się polityce Belwederu oraz KPRM zauważymy, że ich działania są wobec się komplementarne. Być może akcenty rozkładają się różnie (np.u prezydenta szczególna prorosyjskość), ale analogicznie do stymulacji iluzorycznych konfliktów między dwoma podmiotami władzy wykonawczej, służą tylko i wyłącznie medialnej wrzawie i zaprzeczeniu dominującym, w trakcie kampanii prezydenckiej, zarzutom, jakoby kandydat PO był niesamodzielny i bezmyślnie realizował polecenia lidera partii, szefa rządu Donalda Tuska. Ewentualnie Wszelkie konsultacje społeczne, czasem niezgody pierwszego obywatela na niektóre, te mniej ważne posunięcia rządu (przy kluczowych przedstawiają zawsze identyczne stanowiska), rzekoma „szorstka przyjaźń” jest wytworem sztucznym oraz obopólnie korzystnym, bowiem prezydent uchodzi wówczas za polityka autonomicznego, pozbawionego protektoratu byłego partyjnego szefa (w domyśle w przeciwieństwie do swojego poprzednika), zaś premier szanującego jego konstytucyjną odrębność odpowiedzialnego urzędnika, żeby nie powiedzieć męża stanu. Oczywiście warto również wspomnieć, iż dzięki takiemu a nie innemu układowi mają miejsce również rzeczy pożytecznie i społecznie pożądane, jak np. okrągły stół zwołany przez Komorowskiego w sprawie nauczania historii w szkolnictwie ponadgimnazjalnym oraz wypracowania kompromisu w postaci uznania za obowiązkowy rozdziału „Ojczysty Panteon i ojczyste spory”. Bezsprzecznie jego główną ambicją prezydencką jest utrzymanie prezydentury, uzyskanie poparcia Platformy w wyborach w 2015 r., które po zwycięstwie w 2010 i na dzień dzisiejszy wydaje się niemal pewne, lecz na wszelki wypadek gdyby Donkowi „strzeliło coś do głowy”, mieć ubezpieczenie w postaci kapitału zaufania społecznego, jaki obecnie, to trzeba przyznać, jest imponujący.

Wydawać by się mogło, że seria popełnionych gaf jest tak kompromitująca, iż dyskredytuje głowę państwa w oczach obywateli. Nie mam na myśli tych z czasów kampanii tj. nazwanie kobiet kaszalotami, gaz łupkowy wydobywany metodą odkrywkową, czy pomylenie deficytu budżetowego z długiem publicznym, lecz znacznie bardziej oddziałujących na wyobraźnię, już z czasów prezydentury: mokra głowa Sarkozy'ego, Merkel dyskomfort siadania, polowanie z Obamą i niewierność Obamowej, łączenie się „w bulu i nadzieji”, „Wisława Czymborska”, „Stefan Karol Wyszyński”, „Jan Paweł III”, „BBN z Wikipedii”. Opinia publiczna trochę się pośmiała, jednakże w konsekwencji wpadki stały się nie balastem a rzeczywistym atutem prezydenta. Otóż idealnie wpisywały się w ludzki wizerunek swojskiej głowy państwa. Ten w zupełności niedystyngowany, „misiowaty”, sympatyczny, ludyczny, rubaszny, nieco ciamajdowaty styl, objawiający się również podczas wielu uroczystości nawet o charakterze państwowym np. co dobitnie widać podczas śpiewania patriotycznych pieśni, w którym prezydent nadzwyczaj demonstruje własny udział zabawnie szeroko otwierając usta i akompaniując przy muzyce, jak widać należycie wdarł się do świadomości społecznej i wywindował Komorowskiego na wyżyny rankingów popularności. W klimacie omawianej narracji z inicjatywy Kancelarii Prezydenta RP oraz radiowej Trójki zorganizowano w bieżącym roku kuriozalną akcję „Orzeł może”, odbywającą się z okazji święta flagi państwowej, która w zamierzeniu miała promować tzw. „kolorowy patriotyzm”. Kiczowata impreza będąca rzeczywiście uczczeniem flagi państwowej, ale Barbielandu, okazała się całkowitym fiaskiem.

Przy okazji ostatniego skandalicznego, niedopuszczalnego zaniedbania ze strony BOR, w wyniku którego młody Ukrainiec uderzył prezydenta jajkiem, przyglądając się zachowaniu głowy państwa mogliśmy dojrzeć tę spływający po nim blichtr i wypracowaną sztuczność. Nie ma już Bronisława cynika i aroganta bezwzględnie rozprawiającego się z, jak sam zwykł mawiać, „skrajną prawicą”, lecz dobrego, ciepłego, pełnego otwartości, tolerancji dla innych ojca wielodzietnej rodziny oraz całego narodu polskiego.

O polityce zagranicznej pierwszego urzędnika nawet nie ma co się dłużej rozwodzić. Analogicznie do pozostałych sfer - dla każdego coś miłego, paplanie o tym, o czym spotykający się z Komorowskim dyplomaci chcieliby usłyszeć. Do tego oczywiście naiwny, bezgraniczny, hurraoptymistyczny europeizm oraz silna prorosyjskość wyrażana w osobie prof. Kuźniara, którego poglądy, wypowiedzi sugerują, iż interes Kremla znacznie przedkłada nad dobro Rzeczypospolitej. W polityce odznaczeniowej coraz częściej zaczęli pojawiać się ludzie z showbiznesu tzw. „zasłużeni dla kultury”, choć sądzę, że formuła „zasłużeni dla Platformy” byłaby stokroć bardziej adekwatna. Warto także wspomnieć o medialnych wpływach prezydenta w telewizji publicznej. Do jego ludzi należy administrowanie TVP1, której nazwa przez często przez złośliwych przeinaczana jest na TVPrezydencką. Choć oglądając serwisy informacyjne pozostałych mediów również trudno uciec od wrażenia komisyjnego utrwalania nadpozytywnego wizerunku głowy państwa, co rzecz jasna również ma przełożenie na jego postrzeganie przez Polaków.

Reasumując, prezydent Bronisław Komorowski odczytał faktyczne oczekiwania większości Polaków względem głowy państwa. Realizując politykę „boskiej świeczki i diabelskiego ogarka” (niejako czerpiąc tym samym z przykładu z Aleksandra Kwaśniewskiego), wtłoczył się w ramy, pozwalające mu cieszyć się poparciem zarówno konserwatystów, jak i liberałów. A dzięki tandetnemu wizerunkowi rozchichotanego, sypiącego siermiężnymi żartami oraz nie zawsze okrzesanego, lecz nader dobrotliwego, kochającego wujka, doskonale wpisał się w ich disco-polowe gusta. Komorowski w przeciwieństwie do swojego poprzednika, Lecha Kaczyńskiego, we własnej polityce nie przykłada wagi do wielkich projektów, idei. Podobnie jak działania rządu, charakteryzują ją przewidywalny pragmatyzm oraz (wykorzystując sztuczne wizerunkowo-marketingowe triki) chęć utrzymania stanowiska, władzy za wszelką cenę.

Kiedyś poseł Jacek Żalek (dziś jeden z naczelnych dysydentów w Platformie) w jednym z prasowych wywiadów wygłosił swą tęsknotę za monarchią w Polsce. Powiedział, że takim oto przyszłym królem mógłby być prezydent Bronisław Komorowski. Zastanawiając się nad jego ewentualnym przydomkiem warto wziąć pod uwagę Bronisława Rubasznego, który być może nie w pełni, ale zasadniczo oddaje charakter jego obecnego „panowania”.

Jestem prawicowym republikaninem, a przede wszystkim zagorzałym zwolennikiem, miłośnikiem wolności. Mam poglądy chrześcijańsko - konserwatywne, mocno tradycjonalistyczne w sprawach obyczajowych, zaś umiarkowanie liberalne w kwestiach gospodarczych. Oprócz tego określam się jako skrajnego antykomunistę, przeciwnika "salonu" i obecnej "elyty" rządzącej. Jednym słowem - nonkonformista, idywidualista idący pod prąd politycznej poprawności.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka