W objętym kryzysem świecie Zachodu toczy się dyskusja o przyczynach zapaści gospodarczej, prawie wyłącznie w kontekście rachunku ekonomicznego gospodarki. Zaś marginesem dyskusji jest zjawisko rachunku społecznego, jako czynnika współodpowiedzialnego za problemy gospodarcze.
W podmiotach gospodarczych warianty rachunku ekonomicznego mogą być różne, jednak ich praktyczny efekt sprowadza się zawsze do wyników wykazanych w rachunku zysków i strat. Jeżeli straty przewyższają zyski, to znak, że podmiot gospodarczy jest nieefektywny i potrzebna jest analiza dotycząca sensu jego dalszego funkcjonowania.
Rachunek społeczny jest bardziej skomplikowany, bo obejmuje trudne problemy współzależności społecznego bytu od efektów sprawności ekonomicznej gospodarki.
I tym właśnie zajmują się politycy, których obowiązkiem jest rozważne kierowanie i zarządzanie tą współzależnością. Jest to zadanie niezwykle trudne i odpowiedzialne ze względu na konieczność zachowania równowagi pomiędzy materialnymi efektami gospodarczymi i ich społeczną dystrybucją.
Menadżerowie gospodarki liczą efekty ekonomicznych wyników roku gospodarczego i na ich podstawie oceniają zdolność przedsiębiorstwa do dalszej formy jego funkcjonowania z możliwością ewentualnego rozwoju lub tylko trwania w oczekiwaniu na poprawę koniunktury gospodarczej.
Politycy generalnie odstąpili od takiego rozumowania i zawsze inicjują rozwój społeczno-gospodarczy, bądź to z zasobów uzyskanych dobrymi efektami gospodarczymi (gdy są), bądź z zaciąganych kredytów (gdy zasobów własnych nie starcza).
Jeżeli kredytowanie nie jest oparte na dodatniej stopie zwrotu wydatku (inwestycji), to pożyczone pieniądze zamiast pobudzać rozwój, mnożą długi, które z czasem przewyższają możliwości spłaty i nieuchronnie prowadzą do bankructwa.
To właśnie ma miejsce w Grecji i do tego zbliża się Portugalia, Hiszpania i Włochy.
W bilansie społecznym w/w państw największą pozycją pochłaniającą kredyty i powodującą długi są wydatki publiczne, wykorzystane na sztuczne generowanie społecznego dobrobytu. Winni temu zjawisku są politycy, którzy nieodpowiedzialnie (czytaj populistycznie) kredytem windowali w górę stopę życiową społeczeństwa, bez trzeźwej oceny realnej możliwości spłaty pożyczek (długu).
Ponieważ wdzięczność społeczeństwa – niczym łaska pańska – na pstrym koniu jeździ, więc niepomne wcześniejszej „dobroci” polityków społeczeństwo, obecnie mocno przeciwko nim protestuje i straszy, że prędzej będzie rewolucja niż rezygnacja z dobrobytu.
W tej sytuacji politycy w obawie o siebie znowu obiecują, tym razem w sprawie łagodzenia trudów społecznego „zaciskania pasa” ukazując zbuntowanym tłumom kolejne źródło pokrycia wcześniej przejedzonych pieniędzy przez wyższe opodatkowanie bogatych. Politycy kluczą więc w swoim postępowaniu, byle tylko uchronić swoją pozycje i trwać przy władzy, bo przecież wiadomo, że wzrost dochodów budżetu z takich podatków jest kroplą w morzu finansowych potrzeb bankrutujących państw.
Podatek taki – choć dobrowolnie przez niektórych miliarderów deklarowany – mocno uderzy w zwykłych, przeciętnych kapitalistów, którzy są podstawą gospodarki rynkowej. Ponadto dodatkowo rodzi nieufność społeczną do prywatnego biznesu.
Ten pomysł nie uwzględnia rachunku społecznego obejmującego przecież miliony stanowisk pracy poddanych przez tę operację próbie przetrwania. W razie nie przetrwania, konsekwencje poniosą pracobiorcy utrzymujących rodziny z zatrudnienia na tych właśnie stanowiskach pracy, w tych przeciętnych, kapitalistycznych przedsiębiorstwach.
Populistyczna postawa polityków boi się otwarcie przyznać do błędów polityki socjalnej praktykowanej przez całe lata i oznajmić społeczeństwu koniec ery rozdawnictwa socjalnego i początek nadrabiania strat katastrofalnych skutków owego rozdawnictwa.
A odrabiać można tylko tam gdzie jest praca i potrzebne do niej ręce, czyli zatrudnienie. To zatrudnienie zapewniają przedsiębiorcy, do których tak chętnie zniechęcają obecnie politycy, zamiast ich stawiać za wzór.
Henryka Bochniarz (prezydent Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych), tak wyjaśnia powód tego negatywnego zjawiska (GW z 20 września):
„Bo większość od najważniejszych polityków różnych partii po urzędników w urzędzie skarbowym – uznaje przedsiębiorców za wyzyskiwaczy, którym zależy tylko na robieniu pieniędzy. W powszechnym odczuciu to nie są ludzie zasługujący na szacunek.”
Te gorzkie słowa powinni sobie wziąć mocno do serca politycy i środowiska opiniotwórcze, których zadaniem jest uzmysłowić opinii publicznej prawdę, że najpierw trzeba pracą wytworzyć produkt dodatni, z którego następnie można generować pożytki przeznaczone do dystrybucji społecznej jako czynnik tworzący dobrobyt społeczny.
Przecież innej możliwości nie ma.
Tymczasem w trwającej obecnie polskiej kampanii wyborczej w ogóle nie słyszymy argumentów mobilizujących do wzrostu efektywności pracy, za to pełno jest obietnic rozdawniczych z kasy państwowej (piramidalnie zadłużonej !) z iluzją zapełnienia jej z podatków ludzi bogatych.
Taka postawa polityków nie rokuje zmian metod rządzenia z populistycznych na racjonalne.
Przy urnach wyborczych pozostało nam więc wybierać jedynie mniejsze zło, czyli tych, których populizm jest mniejszy i mieć nadzieję, że stosowany wyłącznie taktycznie dla pozytywnego (zwycięskiego) wyniku wyborczego. Rządzić zaś będą według racjonalnych reguł praw rynku i niedopuszczenia do niewypłacalności państwa.
Jestem absolwentem Politechniki Poznańskiej (inżynier elektryk - budowa maszyn elektrycznych). Staż pracy: 20 lat w przemyśle i 20 lat w administracji państwowej szczebla wojewódzkiego - transformacja gospodarki z socjalistycznej na rynkową.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka