Trystero w bardzo ciekawym poście popiera ideę demokratycznego głosowania nad zakresem restrykcyjności przepisów antyaborcyjnych. Argumentuje taki pogląd na trzy sposoby:
1. Z jakichś powodów państwo uznało, że istnieją okoliczności, w których zabijanie innych ludzi jest dozwolone. Kodeks Karny pozwala na mordowanie jeśli leży to w interesie Polski, służy obronie jej granic lub niepodległości.(...)
Moje pytanie brzmi: skoro zgodziliśmy się, że można mordować w obronie granic Polski to dlaczego nie możemy się zgodzić na mordowanie w interesie szczęścia życiowego Pani Kowalskiej?
Na to odpowiedź mam krótką - wszystkie kwestie dot. "mordowania w interesie Polski" dotyczą dorosłych ludzi. Zarówno w sferze ustawodawców, jak i sędziów, zabójców, jak i - co najważniejsze - zabijanych. Jest to nieporównywalne. I jeszcze to w interesie SZCZĘŚCIA ŻYCIOWEGO Pani Kowalskiej...
Sorry, ale szkoda słów.
2. Z jakiegoś powodu uznaliśmy, że społeczeństwo ma prawo decydowania kiedy wywodzący się z prawa naturalnego zakaz zabijania innych ludzi może przestać obowiązywać.
To akurat jest poważna kwestia. Generalnie składają się na nią dwie sprawy. Po pierwsze, jest to test faktycznego przywiązania do demokracji. Demokrata nie ma opcji - MUSI się zgodzić z tą argumentacją. Nie ukrywam, że mam z tym pewien problem. Bliska jest mi anegdota często przytaczana kiedyś na łamach "Najwyższego Czasu!", że wyborów bezpośrednich w kwartale (na ulicy) zamieszkałym przez prostytutki nigdy nie wygra profesor uniwersytetu. Raczej alfons. Z drugiej strony reguły demokratyczne (mimo korporacyjno-multimedialnej degeneracji tego ustroju) są jednym z coraz mniej licznych spoiw społecznych, co do których panuje umiarkowany consensus.
3. Otóż wielu prawicowych polityków i blogerów nie jest w stanie wyobrazić sobie życia w kraju, w którym aborcja jest prawnie dozwolona. Świetnie natomiast czują sie w państwie, w którym mimo zakazu aborcji, co roku zabija się kilkadziesiąt tysięcy nienarodzonych dzieci.
Celny strzał. No więc jako konserwatywny LIBERAŁ, mogę sobie wyobrazić takie życie. Zwłaszcza po własnych doświadczeniach. Gdy, przed ślubem z zaangażowaną rzymską katoliczką (ja: agnostyk - biskupia dyspensa na ślub kościelny) doświadczałem (to chyba odpowiednie słowo) tzw. nauk przedmałżeńskich - byliśmy z aktualną już Żoną jedynymi osobami, będącymi twardo przeciw aborcji. W grupie ponad 20 zdeklarowanych katolików.
Rzecz jest w głowie (a może i "sercu", jakby to bardziej emocjonalne duchy określiły), a nie w paragrafie.
Wszelkie siłowe próby narzucania własnych przekonań kończą się zwykle odruchowym sprzeciwem społecznym. Mogę więc napisać tyle - zawsze będę na "NIE" i sprawa dla mnie jest oczywista. Nie potrzebuję do tego żadnego dekretu. Zwłaszcza, że nie wpływa on na decyzję osób w swoim przekonaniu zmuszonych do aborcji. Nie mam w tym miejscu na myśli "szczęścia życiowego"...
Natomiast irytuje mnie w całych tych "światopoglądowych" dyskusjach pomijanie bardzo istotnej sprawy. Zawsze będę na "TAK", jeżeli chodzi o rozbudowaną opiekę lekarską dla kobiet ciężarnych. O metodach diagnostyki np. powinni decydować rodzice, a nie ustawodawca. Proste.
PS A w referendum nie bylibyśmy bez szans. Badania społeczne wskazują, że w ciągu ostatniej dekady postawy Polaków stały się znacznie bardziej konserwatywne, niż wcześniej. Zawsze lepiej walczyć o swoje zgodnie z zasadami, niż chować głowę w piasek i czekać, aż wiatr nawieje piachu w kuper.
Nawet, jeżeli wiem, że cała sprawa jest spiralą, po której LiD spływa w niebyt... W sprawach fundamentalnych nie nalezy unikać sporu, ani próbować narzucać przy pomocy sztuczek własnego punktu widzenia zdecydowanej większości na siłę (pozdrowienia dla Marka Jurka). Rzecz jest prosta - jeżeli trzeba walczyć - walczmy. Zgodnie z zasadami. Trudne?
* cokolwiek by to miało znaczyć ;)
Inne tematy w dziale Polityka