Kawaler na swoim blogu pół-satyrycznie polemizuje z dość powszechnym po prawej stronie przekonaniem, że metody "walki z antysemityzmem" stosowane przez "Gazetę Wyborczą" powodują niechęć, która może owocować dystansem do deklarowanego przez organ Agory celu.
Dlaczego? - spyta ktoś, skoro cel ten jest słuszny. Przyjrzyjmy się najgłośniejszym motywom powyższej walki. Poniżej tekst, który napisałem "do szuflady" 31.05.2005, gdy dyskusja o dziele "Sąsiedzi" osiągnęła apogeum:
Polacy a Holocaust
Książka „Sasiedzi” J.T. Grossa wywołała ogólnonarodową dyskusję na temat postaw zajmowanych przez Polaków wobec Holocaustu. Zaskakujące jest pomieszanie pojęć, którymi posługują się polemiści. Najpierw wprowadzono moralną odpowiedzialność zbiorową. W związku z potrzebą jednoznacznej oceny mordu w Jedwabnem ukuto termin „odpowiedzialności narodowej” za zbrodnię. Środowisko „Gazety Wyborczej” porównuje dumę ze zdobycia przez Adama Małysza mistrzostwa świata 2000/01 w skokach narciarskich ze wstydem za Jedwabne. Adam Michnik z przyjaciółmi próbuje nas przekonać, że wstyd ten powinien osiagnąć podobną skalę jak „małyszomania”. W związku z tym gorąco popierają inicjatywę prezydenta dotyczącą „przeprosin” za pogrom. Pomijając kwestię sensu „przepraszania” za zbrodnię – zastanawia tok rozumowania, który prowadzi do wniosku, że przedstawiciel państwa polskiego ma „przepraszać” za zbrodnię dokonaną w okresie, gdy państwo to nie istniało. „Przepraszacze” argumentują, że prezydent – jako wybrany w demokratycznych wyborach powszechnych – jest przedstawicielem całego narodu polskiego. Jest to nieporozumienie. Ustrój demokratyczny posiada państwo będące formą organizacji społeczeństwa – a nie narodu - polskiego. W latach ’40 zeszłego stulecia forma taka nigdzie – w tym również w okolicach Łomży – nie istniała. Oznacza to, że państwo polskie powinno bezwzględnie ścigać wszystkich zbrodniarzy, którzy są jego obywatelami. Twierdzenie o konieczności „zadośćuczynienia” Żydom przez Polskę implikuje traktowanie RP jako prawnego kontynuatora III Rzeszy, w której zbrodnia – przy udziale funkcjonariuszy państwa - miała miejsce. Ciekawe jest to, że osoby prezentujące taką postawę uznają oskarżanie Żydów o bogobójstwo za demagogię. Zwracam uwagę, że Sanheryn był autonomiczną reprezentacją społeczności żydowskiej pod okupacją rzymską. Zdecydowanie nie da się tego powiedzieć o „władzach” Jedwabnego pod hitlerowską okupacją.
Prowadzi to do kolejnej kwestii, którą jest podwójna miara w ocenie zachowań, za które odpowiada „naród”. Przedstawiciele środowisk żydowskich mówią z oburzeniem, że ich rodacy nie są współodpowiedzialni za zbrodnie komunizmu. Twierdzą, że komuniści pochodzenia żydowskiego nie byli religijni. Jestem bardzo ciekawy ilu członków amerykańskiego Światowego Kongresu Żydów jest relijnych... I co ci niereligijni by powiedzieli na wiadomość, że zdaniem przedstawicieli polskich środowisk żydowskich pojęcie „Żydzi” ich nie obejmuje? Jest to absurd, z którym nikt nie próbuje polemizować. Podobnie, jak wcześniej nie kwestionowano mandatu Światowego Kongresu Żydów do roszczeń o spadki po obywatelach polskich żydowskiego pochodzenia, z którymi działacze Kongresu nie są w żaden sposób spokrewnieni. Pomijając kuriozalną kwestię jakichś anonimowych Amerykanów, którzy wbrew wszelkim standardom prawnym ubiegają się o spadki po nieznanych sobie Polakach, posługując się pojęciem „żydowskości” jako wytrychem. Jakoś nie pytają, jaki był światopogląd osób, których majątek ich interesuje. Byle narodowość się zgadzała.
Najpierw próbowano nas przekonać, że serwilistyczny stosunek Żydów do komunistów jest antysemickim mitem. Niestety – jak pisze Norman Davies („Smok wawelski nad Tamizą”) ten sam Gross w 1982 roku wydał w Londynie pracę zawierajacą relacje kresowych Żydów z wejścia Armii Czerwonej. Szczegółowo jest w nich opisany entuzjazm, z jakim witano sowietów, a także wiele oddolnych inicjatyw – np. „lotna brygada” żydowskich komsomolców niszczących katolickie świątynie. Tyle, jeżeli chodzi o „społeczeństwo”. Co do władzy komunistycznej – jest rzeczą ogólnie znaną odsetek osób narodowości żydowskiej w komitetach partyjnych oraz strukturach KBW. Paradoksalnie w tej sytuacji, Żydzi domagają się, by stosować odpowiedzialność indywidualną, twierdząc, że nie mieli z tymi osobnikami nic wspólnego. Wychodzi na to, że nie mieli „nic wspólnego” z widoczną większością Żydów żyjących wówczas na Kresach. Nie przeszkadza im to jednak w wysuwaniu roszczeń dotyczących majątku osób, z którymi faktycznie – w świetle prawa - nie mieli nic wspólnego. Ciekawe jest to, że z wyjątkiem egzotycznych środowisk nikt o tym nie mówi głośno. Nic dziwnego, skoro prof. Tadeusz Strzembosz – historyk, który zakwestionował „warsztat” Grossa zastosowany w „Sąsiadach” - sprowadzający się do tego, że za wiarygodne uznaje się wyłącznie relacje Żydów – został przez „Gazetę Wyborczą” oskarżony o antysemityzm. Mandat „Gazety” w kwestii składania deklaracji w imieniu polskiego narodu też jest dość kontrowersyjny. Wielu jej publicystów zabierających głos w sprawach związanych z polskim antysemityzmem jest Polakami narodowości żydowskiej aktywnie funkcjonującymi w polskich organizacjach skupiających osoby o ich pochodzeniu. W swych artykułach natomiast – z małymi wyjątkami – próbują występować z pozycji „polskiej inteligencji”. Pewne apogeum tego zjawiska stanowi artykuł Michnika dla „New York Timesa”, gdzie próbuje on dokonywać rachunku polskiego sumienia. Narodowość awangardy „Gazety” jest mi obojętna, jednak w tym konkretnym przypadku ma istotne znaczenie. Moralny absolutyzm serwowany przez ten tytuł jest uzurpacją. Dotyczy to wielu sfer i wiele osób o „niesłusznych” poglądach zostało oszkalowanych przez organ Agory. Zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić i tylko z lekkim uśmiechem możemy obecnie w samej „Gazecie” (dzisiejszej) przeczytać informację o wszczęciu – w oparciu o dowody - postępowania przez prokuraturę w sprawie inwigilacji prawicy przez Urząd Ochrony Państwa w czasie urzędowania premier Suchockiej. Ileż to było drwin z „oszołomów chorych na manię prześladowczą”...
Ma to jednak inny ciężar gatunkowy, niż branie na siebie – w imieniu wszystkich Polaków – „moralnej odpowiedzialności” za pogromy dokonane na Żydach. Czym innym jest wewnątrznarodowa dyskusja o granicach odpowiedzialności zbiorowej, a czym innym inicjatywa osób żydowskiego pochodzenia dążąca do zmaksymalizowania odpowiedzialności Polaków, która jest prezentowana jako pomysł „polskiej inteligencji”. Głos tego środowiska, jako jednego z wielu, jest istotny. Pomyłką jest natomiast iluzja, że są to „przedstawiciele” jakichś polskich środowisk. Stosując swoją rasistowską optykę – która uzależnia np. wartość zeznania od narodowości świadka – w tej konkretnej sytuacji reprezentują środowiska żydowskie. Należy to jasno powiedzieć. Teraz możemy polemizować.
(źródło)
Poniżej przypomnienie kolejnego tekstu. Tym razem z 27.12.2006:
Walka o Ogień
W świątecznej "G.W." Michał Cichy przeprosił za ton swych słynnych artykułów o Powstaniu Warszawskim z przełomu lat 1993/94. W jednym z nich znalazło się charakterystyczne zdanie: "AK i NSZ wytłukły mnóstwo niedobitków Getta". W świątecznej krzątaninie ten tekst mi umknął pośród licznych ulotek i wkładek do gazety. Na szczęście w dzisiejszym "Dzienniku" komentuje go Cezary Michalski. Bierze on postawę Cichego za dobrą monetę, ufając że może ona być przejawem porzucania przerysowanych klisz, charakterystycznych dla dyskursu politycznego od kilkunastu lat: socjal-liberalnej ("patriotyzm - prawica - nacjonalizm - faszyzm - nazizm") i skrajnie prawicowej ("żydokomunomasońskispisek").
Niestety, trudno mi się zgodzić z takim optymistycznym podejściem. Odbieram to raczej, jako taktyczne "przegrupowanie". Dyskretne opuszczenie pozycji, które są nie do obrony i umacnianie tych, które wydają się być dobrze ufortyfikowane. Trudno podpisywać się pod zacytowanym zdaniem o AK i NSZ w czasach, gdy Muzeum Powstania Warszawskiego odwiedza milionowy gość, a zespół Lao Che swoim świetnym repertuarem z kultowej już płyty "Powstanie Warszawskie" przyciąga na koncerty tysiące młodzieży interesującej się niezależną (często anarchizującą) sceną rockową, a więc ludzi w zdecydowanej większości niechętnych prawicy. W tym momencie traci sens próba reorientacji debaty publicznej w taki sposób, by odebrać odruchom patriotycznym ich istotę, bo tak naprawdę wynikają one wyłącznie z mitologizacji dotychczasowych bohaterów, którzy w większości (tak rozumiem wymienienie obu formacji, jako całości) nie różnili się od zwykłych bandziorów. Dwanaście lat temu wiele osób nie zgodziło się z takim podejściem, jednak ich protesty zostały potraktowane własnie jako zaściankowa wersja mechanizmu "wyparcia" i chęć kontynuacji "odpustowego patriotyzmu". Dzisiaj to się zmienia... Ale, czy rzeczywiście?
Michał Cichy, "usprawiedliwiając" wirtualne uczynienie z Powstańców bandytów en-bloque, pisze że "zachował się jak lustrator, przekonany że prawda ponad wszystko - ponad pokój i ponad ludzki ból". I już jesteśmy w domu. Cała ta volta od początku do końca jest świetnym przykładem... "Michnikowszczyzny" (sic!). Otóż stwierdzamy, że to było nieładne i przepraszamy, ale dodajemy, że tak naprawdę jednak mieliśmy rację, chociaż zachowaliśmy się, jak... lustrator (! bu!) - słowo wytrych, którym najwyraźniej zastąpiono "inkwizytora". Od takiego łamańca pozostaje już tylko krok do stwierdzenia, że za wcześniejsze odsądzenie Powstańców od czci i wiary odpowiadają... zwolennicy lustracji :). Na dzień dzisiejszy - jak znalazł. (...)
(źródło i całość)
I tak wygląda "zwalczanie antysemityzmu" przez "Gazetę Wyborczą". Prawda, że urocze?
Inne tematy w dziale Polityka