Franek Migaszewski Franek Migaszewski
5477
BLOG

Czy Polska za bardzo "postawiła na Trumpa"?

Franek Migaszewski Franek Migaszewski Polityka zagraniczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 110

W związku z ostatnią strategiczną woltą Stanów Zjednoczonych, na której jednoznacznie mogą ucierpieć interesy Polski i całego regionu, pojawiło się w przestrzeni publicznej szereg sformułowań i opinii, z którymi warto się zmierzyć. 

Zacznijmy jednak od zdefiniowania, na czym właściwie ta strategiczna wolta USA polega.

Pivot na Pacyfik rozpoczął się za Obamy. Za Trumpa Chiny zostały już jednoznacznie zdefiniowane jako rywal nr 1. Ale Trump wierzył, że USA są dostatecznie silne, żeby dać sobie radę i z rywalem nr 1 (Chiny), i z rywalem nr 2 (Rosja), i z rywalami pośledniejszymi (Iran, Korea Północna) i jeszcze dodatkowo dyscyplinować sojuszników w Europie, którzy w dziedzinie bezpieczeństwa uprawiali jazdę na gapę (tak to przynajmniej oceniał Donald Trump).

Joe Biden najwyraźniej uznał, że 100% zasobów wewnętrznych i zewnętrznych Stanów Zjednoczonych musi być skupionych na rywalizacji z Chinami. W efekcie wszystkie państwa, tak sojusznicze i wrogie, zostały podzielone na trzy kategorie:

1. wartościowe aktywa w walce z Chinami

2. trouble-makerzy drugiej kategorii, których należy tanim kosztem uspokoić, żeby nie przeszkadzali w rywalizacji z Chinami (a tym bardziej nie pomagali Chinom)

3. całą resztę

Do pierwszej kategorii należą przede wszystkim sojusznicy azjatyccy. To było widać bardzo wyraźnie po pierwszych spotkaniach i telefonach Bidena. Japonia, Korea, Australia i inni azjatyccy gracze. Do tej kategorii trafiły też Niemcy. Nie jako "europejski sojusznik", tylko jako wartościowe aktywo do wykorzystania w grze z Chinami. Wszystkie państwa świata zostały ocenione pod kątem przydatności lub zagrożeń w rozgrywce z Chinami. 

Do drugiej kategorii trafiła Rosja i Bliski Wschód en masse. 

Do trzeciej kategorii trafiła cała reszta, w tym Polska. 

Strategia Bidena jest klarowna. Skupić wokół siebie sojuszników przydatnych w rywalizacji z Chinami, co może wymagać zapłacenia odpowiedniej ceny (np. NS2). Uspokoić trouble-makerów, żeby nie przeszkadzali i nie angażowali sił USA, co również może wymagać zapłacenia odpowiedniej ceny (np. NS2, Ukraina, Białoruś, Syria, Afganistan). Nie tracić czasu i energii na całą resztę. 

Nie jest moim celem tutaj oceniać, czy ta strategia spełni oczekiwania Amerykanów. Chciałbym przede wszystkim wrócić do kilku obiegowych opinii odnośnie polskiej polityki zagranicznej po 2015. Wyliczmy je:

1. PiS za bardzo "postawił na Trumpa"

2. PiS nie utrzymywał kontaktu z demokratami

3. prezydent Duda za późno wysłał gratulacje Bidenowi, czym zraził do siebie władcę imperium

Są to rytualne "mądrości" powtarzane zarówno przez "ekspertów" jak i osoby umiarkowanie zainteresowane polityką międzynarodową, ale niechętne obecnej władzy. 

PiS za bardzo postawił na Trumpa.

Przede wszystkim to nie "PiS postawił na Trumpa", tylko amerykańscy wyborcy postawili na Trumpa. W 2016 Trump wygrał wybory i został legalnie wybranym prezydentem. Polska nie miała żadnego wpływu ani na to, kto te wybory wygra, ani na to, z jakim przyjdzie programem. Jedyne, co mogła zrobić, to dostosować się do sytuacji i ugrać tyle, ile się da. I to Polska zrobiła. W odróżnieniu od kilku państw, które obraziły się na rzeczywistość i na amerykańskich wyborców i postanowiły prowadzić politykę w kontrze do nowowybranego prezydenta.

Czy taka postawa jest poważna? Czy tego oczekiwaliby od polskich władz polscy wyborcy? Czy to by było w polskim interesie? Obrażanie się na rzeczywistość i na ludzi, którzy dokonują swoich własnych, demokratycznych wyborów, brzmi raczej jak opis niedojrzałości emocjonalnej, a nie racjonalnej, zimnokrwistej polityki. 

Przypomnijmy przy tym, że prawica w Polsce wcale specjalnie nie kibicowała Trumpowi. Wybór między Trumpem i Hillary Clinton był raczej wyborem między złem i złem. Trump był powszechnie przedstawiany jako polityk proputinowski, a do tego z silnymi tendencjami izolacjonistycznymi. Niewielu spodziewało się po nim czegoś dobrego dla Polski. Stawiano wręcz pytania, czy np. nie cofnie decyzji Baracka Obamy o relokacji grupy batalionowej US Army do Polski.  

Fakt, że polska dyplomacja potrafiła z jego prezydentury tyle dla Polski wycisnąć, jest raczej świadectwem jej dużej sprawności. A przypomnijmy, że czas prezydentury Trumpa to dalsze zwiększanie amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce, ustanowienie dowództwa korpusu US Army w Poznaniu (prawdopodobnei nawet ważniejsze, niż dodatkowy tysiąc żołnierzy), wsparcie dla Trójmorza (czyli pierwszej autorskiej polskiej inicjatywy geopolitycznej tak gdzieś od XVII wieku), znaczące wsparcie wysiłków w zakresie dywersyfikacji dostaw gazu i wreszcie sankcje na NS2. Lepiej było się obrazić na Trumpa i tego wszystkiego nie uzyskać? To by była odpowiedzialna, profesjonalna, realistyczna polityka? 

Można by też zadać inne pytanie. Czy gdyby "PiS nie postawił na Trumpa" uzyskałby coś więcej np. od Niemiec, z którymi Trump był bardzo skonfliktowany. Czy Niemcy jakoś zapłaciliby Polsce za taką "europejską lojalność antytrumpowską"? Czy zrezygnowaliby z NS2? Czy wykazaliby większą elastyczność w sprawach polityki klimatycznej? Czy wsparliby Polskę w sporze z Francją na tle dyrektywy o pracownikach delegowanych? Czy wsparliby Polskę w sporach z KE na tle tzw. "praworządności"? Myślę, że te pytania mają charakter retoryczny. 


PiS nie utrzymywał kontaktu z demokratami

Przede wszystkim przypomnijmy, że dyplomacja każdego państwa utrzymuje kontakt przede wszystkim z przedstawicielami władzy obcych państw. Trudno, żeby było inaczej. A w czasie rządów Trumpa to republikanie kontrolowali i egzekutywę i kongres. Utrzymywanie równie intensywnych kontaktów z opozycją w państwie demokratycznym byłoby zupełnie niecodzienne. Tak się robi czasem (a i to rzadko) w przypadku relacji z państwami autokratycznymi, szczególnie jeśli ich władcy słabną i popadają w głęboką izolację (przykładem jest obecnie Białoruś). Ale nigdy w przypadku państw demokratycznych.

Mam też wrażenie, że takie wnioski formułują ludzie, którzy nawet nie wiedzą, kto jest ambasadorem RP w Waszyngtonie. A tak się składa, że ambasador Wilczek jest uznawany za wybitnego dyplomatę nawet przez analityków bardzo niechętnych prawicy. Zakładam też, że autorzy tych teorii zupełnie nie znają grafiku spotkań ambasadora Wilczka ani jego podłwadnych i po prostu nie wiedzą, z kim się oni spotykają. 

Przeanalizujmy jednak politykę demokratów wobec najważniejszych punktów agendy polsko-amerykańskiej w latach 2016-2021. Czy demokraci popierali relokację wojsk amerykańskich na wschodnią flankę? Popierali. Czy demokracji popierali amerykańskie wsparcie dla inicjatywy Trójmorza? Popierali. Czy popierali sankcje na NS2? Popierali. W sferze realnej demokraci sprzyjali Polsce we wszystkich kluczowych kwestiach. 

Zadajmy sobie jednak inne pytanie. Czy gdyby Polska utrzymywała intensywniejsze relacje z demokratami, miałoby to obecnie jakiekolwiek znaczenie? Czy gdyby ambasador Wilczek spędzał każdy wieczór sącząc whisky na spotkaniach bonzów partii demokratycznej, prezydent Biden konsultowałby swoją politykę z Warszawą i uwzględniał nasz punkt widzenia? 

Przyjrzyjmy się faktom. Do grupy trzeciej, czyli państw nieważnych, z którymi nie ma potrzeby uzgadniać polityki, administracja Joe Bidena nie zaliczyła przecież tylko Polski. Zaliczyła do niej dokładnie wszystkie państwa Europy Środkowej - Czechy, Słowację, Litwę, Łotwę, Estonię, Węgry, Rumunię, Bułgarię, Ukrainę. Czy wszystkie te państwa "za bardzo stawiały na Trumpa"? Czy wszystkie te państwa "nie utrzymywały stosunków z demokratami"? Czy wszystkie zatrudniają wyłącznie "nieudolnych dyplomatołków"? Czy prezydenci wszystkich tych państw "za późno wysłali depeszę gratulacyjną"? 

Ten ostatni wątek jest ciekawy. W Polsce jest wielu pozornie poważnych ludzi, którzy uważają, że imperium dokonało radykalnej zmiany swojej strategii dlatego, że prezydent RP za późno wysłał depeszę gratulacyjną. Serio, ci ludzie tak myślą. 


Czy to oznacza jednak, że Polska nie popełniła żadnego błędu?

Niestety na to pytanie nie możemy odpowiedzieć pozytywnie. Polska popełniła błąd zakładając, że Stany Zjednoczone są stabilnym, wiarygodnym i rzetelnym sojusznikiem.  

Tymczasem Stany Zjednoczone są takim samym państwem, jak każde inne. Państwem gotowym zmienić swoją strategię w każdej chwili. Państwem gotowym dotrzymać tylko tych zobowiązań, których się opłaca dotrzymać. Państwem coraz bardziej skłóconym wewnętrznie, a przez to nieprzewidywalnym i niestabilnym. I przede wszystkim państwem coraz słabszym, co wymusza na nim coraz bardziej precyzyjne określanie priorytetów i rezygnację z celów drugoplanowych, a takim okazało się powstrzymywanie neoimperialnych zapędów Rosji w Europie Środkowej.

W wypowiedziach przedstawicieli polskich władz można wyczuć daleko idące zaskoczenie. Z całą pewnością wszyscy spodziewali się ochłodzenia stosunków i rytualnych połajanek wyższościowych w stylu Baracka Obamy plotącego o "autorytaryzmie". Ale zapewne nie spodziewano się aż tak radykalnej zmiany strategii. Bo przypomnijmy - USA Joe Bidena nie ignoruje Polski. Ignoruje cały region, także tych, którzy nie "stawiali na Trumpa", "utrzymywali kontakty z demokratami", nie oddali dyplomacji "dyplomatołkom" i wysłali entuzjastyczną depeszę na czas. 


Fascynuje mnie polityka. To gra, w której naprawdę o coś chodzi. Żadna inna nie skupia w sobie wszystkich dobrych i złych stron ludzkiej duszy. A poza tym to Hala Madrid!!! Moj mail: fmigaszewski (at) gmail . com

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka