... do władzy doszedł, w drodze zamachu stanu Augusto Pinochet. Nie wiadomo dlaczego, ale prawicowa konserwa, która dostaje biało-czerwonej gorączki na sam widok pysku Che Guevary, zwykła czcić tego gościa jako swojego małego bożka. Czy jest za co?
Moim zdaniem nie bardzo. Konserwa przypisuje mu wielkie zasługi: uchronił kraj przed reżimem komunistycznym, który byłby stokroć bardziej krwawy. Jest to zasługa bardzo wątpliwa. Allende nie był żadnym brodatym rewolucjonistą. Był politykiem, który długie lata spędził w parlamencie. Dodatkowo, w dzień puczu wojskowego ogłosić miał termin plebiscytu, który miał przesądzić kwestię tego czy ma dalej rządzić czy nie. Nie pozwolono mu na to.
Wprowadzono krwawy i okrutny reżim. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi było torturowanych (w tym kobiety i dzieci) a ponad trzy tysiące zostało zamordowanych. Setki tysięcy uciekło z kraju. Torturowano nie tylko przeciwników politycznych (co nie może być i tak usprawiedliwieniem), ale również osoby, które nie prowadziły żadnej działalności politycznej. Chodziło o to by sterroryzować społeczeństwo, wedle "najlepszych" metod jakie z powodzeniem wprowadzali wcześniej bolszewicy.
Pinochet był też narkotykowym baronem, niewiele różniącym się od tych z kolumbijskich dżungli. Różnił się tym że używał państwowych służb do handlu prochami. Między rokiem 1986 a 1987 do Europy miało trafić dzięki niemu 12 ton kokainy. A nie handlował przecież przez jeden rok.
No, ale przecież podniósł w Chile gospodarkę a ludziom żyło się dostatniej? Nie bardzo. W roku 1974 PKB na główkę wynosił $5050 dolców. W 1989 roku, kiedy oddawał władzę (zostawiając sobie nieważną fuchę, która zagwarantowała mu bezkarność) dochód na głowę wynosił $6377. PKB na głowę powiększył się o jakieś 26%. Powiększał się o 1.57% rocznie. Tak żałosne wyniki są fetowane do dziś jako dowód na supergigahiperskuteczność paleoliberalizmu. Cóż, kiedy w takim tempie rozwija się państwo, które nie jest na wskroś liberalne, media donoszą o "chorym człowieku czegośtam" i cofaniu się w rozwoju.ozwój ten nie był udziałem całego społeczeństwa, lecz najbogatszych.
Robotnicy harowali za głodowe stawki, których mogli nie zobaczyć na oczy. Za protesty należało się od państwa solidne porachowanie kości. A na miejsce jednego zwolnionego, w liberalnym raju, ustawiało się w kolejce dziesięciu podobnych biedaków.
Byli jednak ludzie, których reżim generała Pinocheta potrafił wziąć w opiekę. To bankierzy. Podczas kryzysu w latach osiemdziesiątych, kiedy prywatne banki stanęły na skraju bankructwa to interwencja rządu je uratowała. Chilijczycy przez lata będą spłacać długi zaciągnięte dla ratowania bankierów.
I jak można kochać/lubić/szanować takiego dupka? Skąd się biorą zastępy gloryfikujących go zaślepieńców? Cholera wie.