Moich dwóch kumpli zamieszkało razem. Nie! Nie! Nie! Nie żadni geje! Każdy z nich po rozwodzie, nieco pokancerowany emocjonalnie. Każdy z nich wychowuje dziecko z poprzedniego związku – najlepiej jak potrafi. Po prostu zamieszkali razem żeby sobie pomóc, zebrać siły i myśli. No i ustalić taktykę działania na kolejne owocne 40 lat życia. Zewnętrznie to para, ups... przepraszam, dwoje, cholera!
Dwóch - przystojnych 40 latków, godnych zainteresowania w najwyższym stopniu. Niemniej te swoje koncepcje nowych szczęśliwych i trwałych związków opracowują bez przekonania, a wdrażają dość niemrawo i jak się zdaje bez wiary w końcowy sukces... Słowem biorą się za to jak pies do jeża, lub jak mówią w moim kole łowieckim, - mają do tego tyle chęci ile zdechły pies do szczekania... :)
No ale ja nie o tym....
Kumple postanowili zaprosić znajomych na wigilię. Po paru latach wznowili tradycję spotykania się w wyselekcjonowanym gronie. A wigilia była urocza. Gwarna, kolorowa, ciepła, dziecięca i piosenkowo – gitarowa. Z choinką , mnóstwem dzieci i setkami zrobionych fotografii... Te gigabajtowe karty pamięci mają w sobie to coś... Było międzynarodowo, a to dzięki Włochowi w rozmiarze poket size (XS), który niczym transformers, w czarodziejski sposób zamienił się w najprawdziwszego Świętego Mikołaja z workiem pełnym pięknych kolorowych prezentów.
Ten Mikołaj sprostał zadaniu w doskonały sposób, rozdając z entuzjazmen paczuszki, animując, zachęcając do powiedzenia wierszyka, zaśpiewania pioseneczki czy zatańczenia prostego układu choreograficznego. A łamana polszczyzna którą się z wdziękiem posługiwał dodawała mu tylko znamienia autentyczności..

Była to wigilia uśmiechów, rozmów, i dobrych nadziei, bo może w przyszłym roku grono powiększy się o kolejne dzieci. To z kolei w sposób szczególny ucieszyło mnie! Te dzieci będą w przyszłości właśnie tymi dobrze wykształconymi i zmotywowanymi do siedzenia w pracy ludźmi, którzy dzięki sprawności ZUS będą opłacali moją sytą ZUS-owską emeryturę.
Jak by nie patrzeć - w nich nasza przyszłość :)
Była to wigilia ciekawych rozmów, pod czas których miałem okazję opowiedzieć z dumą o wszystkim tym co myśliwi robią w lesie na rzecz przyrody i nikt nie skomentował tego imbecylnie: „..bo wy strzelacie do zajączków...”
No i były przepyszne dania! Niewyszukane. Proste można by rzec.
Ale przez to niezwykle smaczne. Pierożki z nadzieniem z soczewicy... Hmmmm... Pycha! Jedne były wyrafinowanie pikantne a inne przymilnie słodkie... Sałatka śledziowa, niby zwykła, ale smakowo była objawieniem. Delikatnie utarty ser, majonez i pyszne ryby... I słodkawe placki – podpłomyki robione przez roześmianego fotografa... Prosto, elegancko i na temat... Tylko w tym całym fajnym przedsięwzięciu, zabrakło mi tylko jednego. Tego... No wiecie....
No tego, tam co ten.....
Nooo?
Mam na czubku języka...
O! Mam!!
Nie było tylko opłatka!
Na samym początku ustalono, że.... nie jest on potrzebny!?!
Nie było też ani jednego słowa, historii, przypowieści czy listu o takim jednym gościu sprzed dwóch tysięcy lat, który chodził w klapkach po wodzie, rozdawał ryby, uzdrawiał ślepych i rozgrzeszał celników.
No a w sumie to na jego cześć ta cała feta była...
Czy może nie?....
No sam już nie wiem....
Zwłaszcza, że przecież ostatnio Chińczycy zrobili takie klapki.
Klapki do chodzenia po wodzie...
Moją pasją jest świadome, spokojne szkolenie, konsekwentna edukacja i poznawanie świata. Moją pasją jest Piękna Trębaczka, konie i magiczna telegrafia....
Moją pasją jest życie....
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości