Zrealizowałem fajne dwudniowe szkolenie dla handlowców pewnej firmy, w pięknym, odwiecznie Polskim, ba! Nawet piastowskim Olsztynie. Nocowałem w pięknym starym hoteliku w samym centrum miasta. Co dziwne, na belkach tego starego hoteliku były różne symbole (foto.)

Pytałem przemiłą obsługę hotelu o te symbole i nie dostałem odpowiedzi. Jedna z Pań nawet zapatrzyła się w górę i powiedziała – a faktycznie coś tam jest napisane. Pan myśli że to coś znaczy? A czy Pani myśli, że to nic nie znaczy?

Zadziwiające jak to ludzie się nie interesują swoim otoczeniem (sic!) Można by tam wyryć symbole okultystyczne, i nikt by się tym nie zainteresował.... Później dowiedziałem się że w tym hoteliku przed wojną mieszkał mason. Niemiec.
Ale ja nie o tym. Otóż po szkoleniu właściciel firmy zaprosił mnie na kolację. Lubię włoską kuchnię, on też, więc poszliśmy do kameralnej włoskiej restauracyjki żeby pogadać, podsumować szkolenie, poplotkować trochę... Słowem żeby zastanowić się co dalej... Firmę prowadzi inteligentny młody człowiek o jasno ustawionych priorytetach i wielkiej ciekawości życia. Każde z nim spotkanie jest przyjemnością, gdyż człowiek ten łączy w harmonijny sposób bezpośredniość i wysoką kulturę osobistą. Otóż opowiedział mi o swojej rowerowej wyprawie do Mongolii i związanych z tym przygodach. Ja opowiedziałem mu tym jak to mając lat 13,14 podróżowałem motorowerem (motorynką) po Polsce. Pamiętam jak dziś: rodzice jedli obiad w kuchni a ja już byłem spakowany. Przy czym nie miałem goreteksów, GPS-a, telefonu komórkowego. Wtedy gdy się kogoś szukało, to w radiu leciały komunikaty: Rodzina Państwa Malinowskich, podróżująca po Polsce bordowym Fiatem 125p, proszona jest o kontakt z domem w Otwocku w ważnej sprawie rodzinnej. Wiem coś o tym, bo gdy byliśmy na urlopie, to mój dziadek dostał wylewu.
No więc „spakowany” znaczyło że mam: dwie nowe świece zapłonowe Iskra 95, dwa kondensatory, zapasowy przerywacz, dwie zapasowe żarówki, zapasową linkę do gazu i do sprzęgła (grubsza), zapasowe oczko do łańcucha, pompkę i łatki do dętek i 250 zł. Co miało siłę nabywczą dzisiejszych 250 PLN z tym, że benzyna kiedyś była tańsza a jedzenie było za grosze. To było moje „spakowanie się”. Sam umiałem naprawić w motorynce prawie wszystko.
Wszedłem nieśmiało do kuchni, i mówię:
Ja: To ja jadę...
Mama: Daleko?
Ja: Kawałek...
Mama: Kiedy wrócisz?
Ja: Jak wrócę to będę (?)...
Ojciec: Masz pieniądze na benzynę?
Ja: Mam, Babcia mi dała..
Mama: No o uważaj na siebie...
Ja: No to klawo! Uciekam....
I byłem tylko ja i moja motorynka, a że ważyłem wtedy mniej niż 50 kg. to popylałem na tej motorynce jak na Harleyu. Nie wiem ile bo Motorynka nie miała licznika. Jak była ulewa, to stałem na przystanku. Spanie było u Babci lub w stodole. Ten dźwięk silnika motorynki był jak narkotyk... Bez kasku, bez okularów, bez czapki, bez rękawic... A co? Wszak było lato.... Raz wróciłem po tygodniu ogorzały i wygłodniały jak śmietnikowy kot... Cały szczęśliwy....
Zaczęliśmy z kolegą przypominać sobie coraz to wcześniejsze sprawy aż mój rozmówca powiedział jaka to trudna logistyka sprawnie porozwozić dzieci do szkoły. A kiedyś było inaczej bo my sami chodziliśmy do szkoły.... No właśnie, ja chodziłem do szkoły podstawowej w Lubsku im Chrobrego... Do szkoły miałem 2 -2,5 kilometra, zależy jaką drogą się szło. Poszedłem do szkoły w wieku lat 6 bo już płynnie czytałem, pisałem i liczyłem do 100. Pamiętam jak dziś, że moja cudowna, kochana Babcia zaprowadziła mnie do szkoły dwa razy: pierwszy i ostatni. Potem już nigdy. Za pierwszym razem pokazała mi drogę, pokazała gdzie mam uważać na samochody, powiedziała, że mam nie rozmawiać z obcymi, nie wsiadać do aut, a jak dorosły częstuje cukierkiem to mam uciekać. I tyle...
Od tej pory, wiosna, jesień, zima, mały Robuś dzielnie popylał do szkoły. Miałem wprawdzie śliczny nowy rower marki Karat, ale nie chciało mi się go co rano wyciągać z piwnicy... Poza tym szło się do szkoły 20 minut a wracało i godzinę z Jurkiem Herusem i Krzysiem Tonderą... A jak mieliśmy cukier i saletrę, kapiszony, korki do strzelania czy inne drogocenne skarby to powrót był jeszcze bardziej rozciągnięty w czasie... Ale za to jaki piękny. Ile my dyskutowaliśmy?
„A amerykanie to podobno wymyślili taki motor co jedzie tysiąc na godzinę... Eeeeee... Tysiąc, to niemożliwe! Ale ja ci mówię! Rakietowy! No co ty!... Tysiąc to samochód nie pojedzie... Ale bałach! Tysiąc! Puknij się w głowę. „
Zamyśliliśmy się nad tym obydwaj nad pyszną włoską kawą. Wiesz – powiedział kolega, teraz to by chyba nie przeszło. Wysłanie sześciolatka samego do szkoły chyba jest nawet karalne....
Tak sobie myślę, że teraz, to normalne pasjonujące życie jest karalne....
Moją pasją jest świadome, spokojne szkolenie, konsekwentna edukacja i poznawanie świata. Moją pasją jest Piękna Trębaczka, konie i magiczna telegrafia....
Moją pasją jest życie....
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości