2 maja. Miasto przystrojone chorągwiami jak Iwo Jima – no tak, mamy przecież Dzień Flagi. Święto wymyślono głównie po to, by pomiędzy pierwszym a trzecim nie było konieczności siedzenia w robocie. Zacny pomysł.
Idziemy na spacer. Ja i moja przyjaciółka z dawnych czasów – Helena, piękna Ormianka. Rzadko bywa w Warszawie, to może chociaż zjemy jakieś pierogi (ruskie) na starówce.
-A tu Helenko, po prawej, dawny Pałac Namiestnikowski, dziś Prezydencki. Tam, na wysokości tego kamiennego lwa, stał niedawno krzyż.
Helenka kręci głową. Armenia to wszak kraj katolicki.
-A co to? – pyta wskazując na kawałek białego brezentu, rozpiętego vis a vis pomniku tego tam koleżki na koniu, co złośliwie zajmuje parcelę Kaczyńskiego.
-To, moja droga, są Prawdziwi Polacy. Przyjrzyj się, bo ten gatunek wymiera.
I w rzeczy samej. Dokoła namiotu krąży jakieś chłopię. Lat mam może ze 20 , a jego twarz pokrywa konspiracyjne broda. Może zresztą nie konspiracyjna, a dodająca powagi? Chłopię posiada w dłoni mikrofon, do którego peroruje. Uprawia zaiste werbalną beletrystykę. Zdania są okrągłe i naznaczone patosem. Nie obce wydają się być chłopięciu wyrazy takie jak „zdrada”, „hańba” czy „zniewaga”. Chłopię krąży dokoła brezentu a wzrok wpija w chodnik. Mówi bardziej w przestrzeń, niż do kogokolwiek. Stawia żądania licząc rowki pomiędzy kostkami krakowskoprzedmieściowego bruku.
Chciałem sprawdzić, czy inni spacerowicze z taką samą, jak ja litością spoglądają na owe biedne chłopię, które znać nie ma nic ciekawszego do roboty 2 maja, w dzień wolny od pracy i nauki. Ale nie. Nikt z litością nie spoglądał. Bo w ogóle nikt nie spoglądał. Wszyscy zajęci swoim życiem, rozmowami, czasem jakimś przelotnym – a może lepiej – przejściowym flirtem. Solidarni2010 stanowią tło dla życia codziennego. I tylko dwóch, niewiarygodnie znudzonych funkcjonariuszy Straży Miejskiej tkwi na posterunku. Widać, że źli jak cholera. Tyleż by mandatów można wypisać, a tu trzeba tkwić i wysłuchiwać tych banialuków.
Pierogi (ruskie) były smaczne, ale czas upływa nieubłagalnie. Wracamy.
Pod namiotem – zmiana. Widać chłopię skończyło szychtę, bo teraz mikrofon dzierży typowy przedstawiciel radiomaryjnej młodzieży. Czyli dziad pod siedemdziesiątkę. Szary prochowiec, ogorzała (a może „odgorzała”) twarz. Urodzony aktor szekspirowski. Wygłasza swe kwestie doskonale czystym i silnym głosem. Jasieński może się przy nim schować. Kwestie tak wyraziste, że nie ma wątpliwości, iż spisywane gęsim piórem i z całą pewnością – prawą ręką.
Tenże orator wszelako nie patrzy w chodnik. On wzrok swój kieruje do nieba, podobnież jak swoje żądania. Wrażenie robi daleko lepsze od wyrwanego sprzed XBoxa chłopięcia. Jednak i na niego nikt nie zwraca uwagi. Nie ma żadnych komentarzy. Ani pozytywnych, ani negatywnych. Nikt nie podchodzi, nie zaczepia, nie uśmiecha się. Ot, jakby tam nikogo nie było.
Solidarni2010 uskuteczniają sztukę dla sztuki. Mowę dla mowy. Żądania dla żądań. Są tam już tylko dlatego, że wstyd im odejść. Bo choć mikrofon mają całkiem mocny, zwyczajnie nie ma ich kto słuchać.
-I co, myślisz, że nie dadzą rady?
-Jak nie wywalą Skorży, to nie.
-Ech, patrz. Jak stoi na zakazie, ale bym mu mandat wlepił.
-Nie wolno. Komendant wyraźnie powiedział. Nie ruszać się sprzed namiotu.
-Więcej nie piję na służbie. Ta kara jest zbyt okrutna.
...
Tak, wiem. Jakaś taka krótka ta publikacja. Ale – do diabła – o czym tu pisać?
Inne tematy w dziale Polityka