g.host g.host
1637
BLOG

Cześć. Giniemy.

g.host g.host Polityka Obserwuj notkę 37

Polska leksykologia posiada od kilku dni nowego celebrytę. Jest nim wyraz „totalitaryzm” – odmieniany przez wszystkie przypadki i liczby. Korzystając ze swoich przysłowiowych pięciu minut, pojawia się wszędzie, gdzie się da i pełni w wypełnionych banalną afektacją wypowiedziach bardzo różnorakie funkcje – od podmiotu, po przydawkę, przez orzecznik, dopełnienie i okolicznik.

Dość celowo zwracam uwagę na funkcje językowe tego nieprzyjemnego słowa. Bo o jego znaczeniu semantycznym, ci tak często nim szafujący, najwyraźniej nie mają pojęcia.

O definicji totalitaryzmu wypowiadać się nie będę, bo to temat rozległy. Uczone głowy ukuły już dlań kilka w miarę zunifikowanych określeń i tego być może warto się trzymać. Mówi się o monopolu, monopartyjności, serwilizmie, terrorze i propagandzie.

Jednak uczone głowy wypełnione są ścisłymi umysłami. I dlatego zapominają o zupełnie ludzkim charakterze i znaczeniu naszego celebryty z przypadku. Bo totalitaryzm jest przede wszystkim pogardą dla jednostki. A konkretnie, dla jej życia. Jest upiorną agorą, na której handluje się ludzkimi losami. Cena potrafi być bardzo wysoka lub też śmiesznie niska. Jednak transakcja zawsze dochodzi do skutku.

Dość znamienną cechą przedstawicieli totalitaryzmu jest to, iż usiłują wmówić otoczeniu, że są męczennikami i ofiarami. Zawsze walczą o wspólne dobro. I że gdyby nie oni, świat byłby naprawdę zły. Naprawdę.

W dzisiejszej polskiej rzeczywistości politycznej, ofiarami prześladowań samookreślają się członkowie, zwolennicy, fani i wyznawcy Prawa i Sprawiedliwości. Wieszczą powrót do zarządzania krajem w oparciu o totalitarne metody. Które w rzeczywistości sami jednak stosują.

Mniej więcej od 11 kwietnia zeszłego roku środowisko PiS neguje demokratycznie wybraną władzę. Czymże jest to innym, niż tylko godzeniem w demokrację? Załatwianie partykularnych interesów kosztem wypracowanych w ostatnim trzydziestoleciu wartości – czy to nie jest powrót do totalitaryzmu?

Głównym czynnikiem sprawczym takiego zachowania jest oczywiście katastrofa w Smoleńsku. I na PiS należy patrzyć przez pryzmat tejże właśnie. Jeśli się to zrobi z uwagą, to można dostrzec wiele niepokojących zjawisk, zachodzących w tej formacji. Ja opowiem o jednym z nich.

Zwolennicy wspomnianego środowiska twierdzą – ba, nie tylko twierdzą, ale są do tego stopnia przekonani, iż usiłują nawet (wbrew logice) argumentować swą tezę – że katastrofa w Smoleńsku jest największą katastrofą w historii Polski. Wystarczy poczytać wypowiedzi takich blogerów jak Mesko („Jasno napisałem dlaczego Smoleńsk był NAJWIĘKSZĄ KATASTROFĄ W HISTORII POLSKI”) czy 1maud („Dzięki sondażowniom wiemy, że największa katastrofa w dziejach Polski jest niewarta pomnika w stolicy”). Retoryka taka świadczy o zupełnej pogardzie dla zwykłego człowieka.

Polska historia zna dużo dotkliwsze tragedie. Bo jak nie nazwać katastrofą obu wojen światowych? Rozbiorów, które odebrały nam nasz kraj? Wojen szwedzkich i z krzyżakami? Cóż w żadnej z nich nie zginął Kaczyński…

Oczywiście, można tezę uściślić i zaznaczyć, że chodzi o katastrofę lotniczą. Tak czyni jeden z większych pianobijców salonowej pisowskiej gawiedzi – wspomniany już przeze mnie funkcjonariusz Mesko („największa katastrofa samolotu w powojennych dziejach Polski.”)

Dziwne, jak szybko zapomina się o tragicznym losie zwykłych, przysłowiowych Kowalskich. 9 maja 1987 roku, w samym centrum Polski, na podejściu do stołecznego lotniska – pasa 33 konkretnie, rozbił się Ił-62M Tadeusz Kościuszko, realizujący lot nr LO5055 do Nowego Jorku. Zginęli wszyscy na pokładzie. 183 osoby. Prawie dwa razy więcej, niż w Smoleńsku.

Sformułowanie „największa” charakteryzuje się pełną wymiernością. Policzalnością – inaczej mówiąc. Każdy wie, że największą katastrofą lotniczą na świecie, była kolizja dwóch 747 na pasie lotniska Los Rodeos – 583 ofiary. Największą katastrofą pojedynczego samolotu był wypadek JAL123 w Japonii – 520 ofiar. A największym wypadkiem w Polsce – katastrofa LO5055. Wypadkowi smoleńskiemu znacznie bliżej do drugiej największej polskiej katastrofy, która miała miejsce w marcu 1980 roku na Okęciu w Warszawie (Ił-62 Mikołaj Kopernik). Zginęło 87 osób. I fakt – ta smoleńska jest większa. Mam pytanie, czy ktoś widział w jakim stanie jest krzyż upamiętniający to zdarzenie - mowa o katastrofie Kopernika? A czy ktoś w ogóle wie, gdzie on się znajduje? A może ktoś wytłumaczy, gdzie leży Otłoczyn? Miejsce największej polskiej katastrofy kolejowej, z 67 ofiarami? A może ktoś zlokalizuje na mapie Kokoszki, gdzie rozbił się autobus PKS, zabierając z tego świata 32 osoby – najwięcej spośród wszystkich wypadków drogowych w kraju. O statkach, pożarach i powodziach nawet nie wspomnę. Dość powiedzieć, że powódź tysiąclecia w 1997 roku zabiła 114 osób, z czego 54 w Polsce. O stratach finansowych nie wspomnę. Gdzie krzyże? Gdzie pomniki?

Wracając do głównego wątku: skoro niektórzy twierdzą, że katastrofa w Smoleńsku była większa, niż ta na Kabatach, to znaczy, że życie funkcjonariusza państwowego, w stosunku do życia przeciętnego Kowalskiego wyceniają na 2:1. Czyli życie Kaczyńskiego warte było życia dwóch innych obywateli. Czy to nie jest jawna pogarda dla ludzkiego życia? Czy to nie jest totalitaryzm najczystszej wody?

Mesko bredził coś o aspekcie państwowym. O wadze i znaczeniu pasażerów dla losów Polski. Tym usiłował wybronić swej tezy. Mesko zapomina jednak (i nie tylko zresztą on) o najistotniejszej zasadzie demokracji. W tym systemie rządzą ludzie. Poprzez swych przedstawicieli. Ergo: politycy nie rządzą obywatelami. Oni im służą. I nie mam pojęcia od kiedy to życie służącego jest ważniejsze od życia tego, komu się służy. Ktoś zna odpowiedź na to pytanie?

Są również blogerzy, którzy nieco rozsądniej dobierają słowa. W ich tezach wypadek w Smoleńsku jawi się jako „najważniejsza katastrofa” lub tez „najbardziej znacząca katastrofa” w Polsce. Często dodają również „lotnicza katastrofa”. Jednak i to nie jest prawdą. Bowiem smutna prawda jest taka: wypadek w Smoleńsku nie miał praktycznie żadnego znaczenia dla losów Polski. Ot, ciekawostka dla przyszłych historyków, którzy napiszą kiedyś, że w 2010 roku polski prezydent zginął w wypadku lotniczym. Kraj nam się nie wysypał. Nie odnieśliśmy – jako państwo – żadnej poważniejszej straty, prócz jedynie symbolicznej. Kilka miesięcy po kwietniu 2010 Kaczyński i tak opuszczałby pałac prezydencki – w niesławie, po przegranych z kretesem wyborach. Do tego nikt nie ma wątpliwości. Zaoszczędził sobie jedynie wstydu. Owszem, w wypadku zginęli funkcjonariusze wojskowi, ale nie mamy akurat żadnej wojny, a luki w głównym dowództwie szybko wypełniono. Dlaczego więc miał by to być „najbardziej znaczący” wypadek? Dużo ważniejszy był ten, w którym zginęło ledwie 10 osób – wypadek Liberatora II z generałem Sikorskim na pokładzie. W czasie trwania II Wojny Światowej. I to była niepowetowana strata. Naczelny Wódz Polskich Sił Zbrojnych zginął w najtragiczniejszym dla Polski okresie XX wieku. Katastrofa w Smoleńsku to przy tym jedynie materiał do zmianki w codziennej prasie. Na dwóch modułach którejś ze środkowych szpalt. Tyle.

Wniosek jest prosty. PiS dąży do zmiany pojęcia demokracji. Tworzy kult jednostki. Ustala cenę i znaczenie ludzkiego życia. Od tego już zaledwie krok do niebezpiecznego totalitaryzmu. A w dodatku wmawiają nam, ludziom którzy ich idee mają w głębokim poważaniu, że to my gwałcimy demokrację i mordujemy opozycję. Tak, w rzeczy samej. Bardzo się Kaczyńskiemu przyda to badanie psychiatryczne. Podobnemu powinno się poddać 2/3 Salonowiczów, z Mesko na czele.

g.host
O mnie g.host

Banuję tylko za pomocą argumentów

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (37)

Inne tematy w dziale Polityka