g.host g.host
1283
BLOG

Człowiek, który zatrzymał rozum

g.host g.host Polityka Obserwuj notkę 10

 

W 1973 roku selekcjoner Anglików Brian Clough nazwał go klaunem. Dziś, po niemal 40 latach gotów jestem poprzeć to stwierdzenie. Dodając przy tym, że jak na klauna, Tomaszewski jest wyjątkowo mało śmieszny.

Facet zasłynął, jako „ten, który powstrzymał Anglię“. Chwali mu się to z pewnością, bo remis w owym meczu dał nam niespodziewanie awans na Mundial 1974. Tomaszewski przyłożył do tego swoją cegiełkę, choć trzeba sobie jasno powiedzieć, że największy wkład w rzeczony awans miała fatalna postawa Anglików. W czterech rozegranych meczach zdobyli zaledwie cztery punkty i o jedno oczko przegrali Mundial.

W pierwszym meczu Polaków podczas tych eliminacji Tomaszewski nie zatrzymał Walijczyków. Przegraliśmy gładko 0:2. Na szczęście splot okoliczności i dobra gra w dwóch ostatních meczach dały nam zwycięstwo w grupie.

Tomaszewski miał to szczęście, że trafił na ekipę Górskiego i najlepszy okres w historii polskiej piłki nożnej. Na krajowym podwórku nie odniósł żadnych sukcesów, w europejskich pucharach również. Natomiast z reprezentacją wywalczył brąz na wspominianym już Mundialu i srebro na igrzyskach w Montrealu, w 1976. Na tym kończy się piłkarska historia Tomaszewskiego.

Po zakończeniu kariery seniorskiej usiłował być trenerem. Jednak w sumie na ławkach trenerskich spędził niecałe dwa lata. Nie nadawał się do tego. Szybko się okazało, że swoje największe sukcesy zawdzięczał znienawidzonemu do dziś Grzegorzowi Lacie, który w owym okresie był prawdziwym objawieniem piłkarskiej Europy. Tomaszewski nie potrafił opracować własnej metodologii nauczania młodzieży kunsztu bramkarskiego. Patrząc na jego zachowanie dziś – trudno się temu dziwić.

Następnie imał się rozmaitych zajęć. Trochę (i bez sukcesów) pracował w marketingu, trochę komentował mecze i pisał publikace dla prasy. Głównie jednak odcinał kupony od swoich dwóch lat chwały, biorąc udział w rozmaitych konferencjach i konkursach. Przy takiej właśnie okazji spotkałem się z nim po raz pierwszy. I na szczęście ostatni.

-Powiedz mi Grzegorz – zapytał mnie – co tak naprawdę znaczy dla ciebie fair play.

-Czystą przyjemność rywalizacji. Chęć wygrywania, ale bez zadawania bólu przeciwnikowi. Znaczy się, eee... no, nie chcę by drużyna przeciwna przegrała. Chcę, by moja wygrała.

-Brawo – odrzekł. – Pamiętaj. Szanuj każdego piłkarza, z którym się spotkasz na boisku. Nigdy go nie oceniaj. Nigdy nie staraj się go upokorzyć. Pamiętaj, że ludzie są różni i mają różne życiorysy, ale liczy się tylko gra.

Zakochałem się wtedy w tych słowach. Kłamliwy skurwiel.

Potem z czasem, za pomocą telepudła obserwowałem, jak mój chwilowy bohater odbijał od kei rzeczywistości. Jak błąkał się po morzu absurdu, odpływając coraz dalej od brzegu.

Dziś jest już niemal na dnie.

Ostatnie lata to bezustanna krytyka wszystkich i wszystkiego. Były takie momenty, że my, kibice, ceniliśmy jego niewyparzoną gębę. Umówmy się, nikt nie lubi PZPNu. Wszyscy „mieliśmy coś do Listkiewicza“. Tomaszewski też, choć Listek bardzo szybko go kupił, przekazując mu w ręce Komisję Etyki. Wrogość wobec nowego szefa znikła, jak ręką odjął. W swojej komisji Tomaszewski nie zrobił nic, pomimo buńczucznych zapowiedzi. KEPZPN powołano wskutek ujawnienia największej afery korupcyjnej w Polskim futbolu, jednak pierwszy krytyk PZPN – Jan Tomaszewski – nie potrafił poprowadzić tej sprawy i już rok później komisja została samorozwiązana. Tomaszewski kolejny raz udowodnił, że nie potrafi nic.

Frustracja rosła. Listkiewicz kolejny raz stał się wrogiem nr 1. Później jego rolę przejął nowy prezes związku – Grzegorz Lato.

Tomaszewski najprawdopodobniej zdał sobie w końcu sprawę, że jego postawa nie przynosi mu żadnej korzyści. Postanowił więc spróbować swoich sił w polityce, żeby z sejmowego stołka mieszać w polskim sporcie. Wybór partii był bardzo prosty. Tylko jeden polityk na Wiejskiej posiada w sobie wystarczająco dużo jadu, by mentalnie odpowiadać Tomaszewskiemu. Jarosław Kaczyński. Obaj panowie są identyczni. Nic nie potrafią, ale bezustannie kłapią dziobami (o, przepraszam, nieszczęśliwe słowo), mimo iż nikt ich o nic nie pyta.

Ostatecznie w 2011 roku udało mu się dostać do Sejmu z ramienia Prawa i Sprawiedliwości. W swej kampanii wyborczej zapowiadał zaprowadzenie porządku w polskim futbolu. Jednak póki co, prócz standardowego pierdolenia, nie podjął żadnej poważnej inicjatywy. Nie spróbował zmienić skostniałego systemu szkolenia młodzieży. Nie próbował projektować ustaw dotyczących PZPN. Nie zrobił nic, co mogłoby dać jakiekolwiek korzyści naszej skopanej. Miast tego wpadł w typowo pisowski flow, na każdym kroku krytykując Rząd. I tak, ważniejsze od nowych stadionów było to, ile kosztowały. Ważniejsze od Orlików stanowiących pierwszy krok ku zmianie standardów szkolenia młodzieży, było to, że Premier gra w piłkę z kolegami. Ważniejsze od przeciwdziałania korupcji było to, że Rząd niewystarczająco surowo karał dotychczas skazanych. I tak dalej, i tak dalej.

Nigdy nie zapomnę pewnego programu w TV. Na stadionowej ławce siedziu Kaczyński (nie sięgając nóżkami do murawy), obok Tomaszewski, czerwony na gębie – trudno powiedzieć, czy to z przepicia, czy raczej raczej z onieśmielenia prezesową obecnością – i mówi: Pan Kaczyński, to jest taki trochę Kazimierz Górski polskiej polityki. Hyehyehye – odpowiada Kaczyński. Zrobiło mi się niedobrze...

Złapawszy stabilny grunt, Tomaczewski rozpoczął wielka kampanię nienawiści. Wedle wspomnianego już przeze mnie klucza: „nic nie zmieniaj, wszystko krytykuj“. Jego słowa stały się coraz bardziej obrzydliwe, by obecnie, na miesiąc przed najważniejszą imprezą w historii Polski, sięgnąć absolutnego szczytu. Kilka wypowiedzi z ostatnich dni dowodzi, że ten facet utracił pływalność i powoli pogrąża się w odmętach wspomnianego morza absurdu.

Mowa oczywiście o dyżurnym temacie Tomaszewskigo: Kadrze Narodowej i jej trenerze – Franciszku Smudze, którego Tomaszewski nienawidzi niemal tak samo, jak Tuska. Ponieważ jest obecnie polskim posłem, ubzdurał sobie, iż posiada prerogatywy do współtworzenia polskiej kadry.

Na pierwszy ogień poszedł Ludovic Obraniak. Doskonały pomocnik. Jakość, której dotąd w polskim futbolu nie było. Tomaszewskiemu nie podoba się, że Obraniak urodził się i całe życie mieszkał we Francji, grając w juniorskich reprezentacjach tego kraju. „Nie życzę sobie Francuzów w polskiej kadrze“ – krzyczy.

Zapomina jednak, że politologia uznaje obecnie dwie odmienne defincje narodowości. Jedna twierdzi, że narodowość jest deklaratywna. To znaczy Polakiem może być każdy, kto chce. Podkreślam przy tym, że mówię o narodowości, a nie obywatelstwie. Zatem jeśli ktoś czuje się Polakiem – a Obraniak wielokrotnie podkreślał, iż tak właśnie się czuje – to znaczy, że nim jest. Koniec, kropka. Druga definiacja uznaje, że o narodowości decyduje pochodzenie i więzy krwi. I tu również Ludo pasuje. Jego babcia był Polką, w jego żyłach płynie polska krew. Dlaczego więc Tomaszewski nazywa Obraniaka Francuzem, skoro cały piłkarski świat, łącznie z samymi Francuzami mówi o nim, jako o Polaku? Gdy wywalczył wraz z Lille mistrzostwo Francji, to podczas wymieniania mistrzowskiego składu mówiono: „Ludovic Obraniak. Polska.“

Abstrahując od tego wszystkiego okazuje się, że Tomaszewski – jak na posła PiS przystało – nie ma bladego pojęcia o przepisach FIFA. A te stanowią jasno, że o możliwości gry w kadrze narodowej danego kraju decyduje posiadane OBYWATELSTWO. Obraniak oczywiście polski paszport ma. I trzeba uczciwie powiedzieć, że bardzo o niego walczył. Niemal dwa lata. Bez żadnej pomocy. Sam konsekwentnie dążył do tego, by móc nazwać się Polakiem w świetle federacyjnego prawa. I wywalczył. Ja się nie zgadzam, by taka szuja, jak Tomaszewski, negowała jego zaangażowanie i prawo do gry z orzełkiem na piersi.

Rzecz druga, moim zdaniem nawet jeszcze bardziej bulwersująca, to Tomaszewskiego ataki na Łukasza Piszczka. Prawdopodobnie najlepszego prawego obrońcy świata, którego obecnie wielkimi pieniędzmi kusi jeden z najlepszych klubów w historii piłki nożnej – Real Madryt.

Piszczek w młodości, a właściwie można powiedzieć: w dzieciństwie, bo przecież młody to on jest teraz, odegrał swoją rolę w słynnej już na całą Europę aferze korupcyjnej. Był jedynie maleńskim trybikiem w maszynie, młodym chłopakiem, którego namówiono, a on sam na polecenie innych również kogoś namówił. Cóż. Takie były czasy. Wszyscy tak robili. To rzecz jasna nie oznacza, że można to ignorować. Jednak Piszczek, mimo iż był ledwie jedym z tysięcy uwikłanych, zapłacił najwyższą karę z wszystkich. Kilkaset tysięcy złotych. Związek uznał bowiem, że skoro zarabia teraz lepiej, niż inni, to powienien płacić więcej. Mimo iż więcej nie przewinił.

Tak, czy inaczej, Piszczek się przyznał, ukorzył, przeprosił i zapłacił. Został skazany i poniósł karę. Czego więc jeszcze do cholery chce Tomaszewski? Może nasz młody obrońca powinien się owinąć polska flagą i palnąć sobie w łeb, by zasłużyć na przebaczenie Wielkiego Bramkarza?

„Nie życzę sobie, by Polskę reprezentował ktoś, kto został skazany prawomocnym wyrokiem sądu“ – pieni się Tomaszewski, jakby kogokolwiek interesowało, czegóż to on sobie życzy, a czego nie. Dziwne jednak, że nie przeszkadza mu w kadrze obecność Dariusza Dudki, skazanego prawomocnym wyrokiem za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Nie przeszkadza mu również Otylia Jędrzejczak – skzana za to samo, co Dudka. Najwyraźniej są wyroki i wyroki.

Jednak rozwiązanie tej zagadki jest proste. Piszczek przypomina Tomaszewskimu, że ten nie poradził sobie z aferą korupcyjną szefując wspomnianej wcześniej Komisji Etyki. Nasz obrońca będze zatem do końca kariery celem wściekłych ataków „Janka“. No, chyba że pisowski polityk znów coś – mówiąc kolokwialnie – spierdoli i zyska jakiś nowy symbol własnej indolencji. Być może wtedy przeniesie część swojej nienawiści z Piszczka, na kogoś innego. Być może nawet – ach marzę o tym – przeczyta ten tekst i swoją nienawiść skieruje na mnie. Oby jeszcze przed Euro, tak, by Łukasz mógł spokojnie przygotować się do najważniejszego turnieju w swoim życiu.

Bo należy zaznaczyć, że swój dług wobec społeczeństwa, Łukasz Piszczek spłaca najlepiej, jak tylko potrafi. Gra w piłkę. Gra, jak artysta. I godnie reprezentuje Polskę. Popełnił w młodości wykroczenie przeciwko narodowi polskiemu. Teraz stara się ów naród promować.  I zapewniać mu sporo radości. Kto wie, może nawet – wszyscy po cichu na to liczymy – Łukasz stanie się jednym z tych, którzy po raz pierwszy dadzą nam medal Mistrzostw Europy? Wtedy jednak Tomaszewski znienawidzi go jeszcze bardziej. Bo przecież tylko on zasługuje na to, by zdobywać medale.

Warto jednak podkreślić jeszcze jedną rzecz. Tomaszewski znany jest z tego, że z własnej woli w 1982 roku wstąpił  do PRONu. Krótko mówiąc wyraził chęć wspierania PZPRowskiej władzy i poparł decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego. Zapytany dziś o powody takiego postępowania, jawnie przyznaje, że uczynił to z pełną świadomością, uznająć, że stan wojenny był jedyną szansa Polaków na uniknięcie radzieckiej inwazji. Krótko mówiąc usprawiedliwiał i popierał decyzję Jaruzelskiego. Dokładnie przeciwnie, niż jego dzisiejszy guru Kaczyński, który uzasadnienia dla działań generała nie znajduje. Ciekawe, prawda? Do tego należy dodać, że Tomaszewski jawnie gloryfikował socjalizm, twierdząc, że skoro dzięki niemu zrobił karierę, to nie może się od niego odwrócić.

Tomaszewski ma również na koncie inne grzeszki, jakie jak współpraca z SB, która nadała mu pseudonim „Alex“. IPN wciąż bada przeszłość naszego bramkarza. Obecnie potwierdza fakt, że Tomaszewski doradzał agentom bezpieki, jednak na nikogo nie donosił. Chwała i za to, jednak czy aby nie za dużo tych błędów młodości, Panie Tomaszewski?

Czy zatem, tak doskonale wiedząć, że młodość rządzi się swymi prawami i należy dać jej szansę, by stała się solidnym podpiwniczeniem dla dojrzałości, Tomaszewski nie powinien się nieco bardziej wczuć w sytuację Piszczka? Bo jeśli Piszczek za jedno przewinienie ma cierpieć całe życie, to Tomaszewski – w myśl ideologii Kaczyńskiego – za swe jedno czy dwa przewinienia powinien nie tylko wylecieć z PiSu, ale również znaleźć się w więzieniu, jako udzielający swym nazwiskiem wsparcia dla stanu wojennego, który prezes Kaczyński zwykł nazywać drugą największą zbrodnią po Katyniu. (Teraz już trzecią: po Katyniu i Smoleńsku).

Tomaszewski powiedział, że wstydzi się, że kiedyś grał dla Polski. Że Euro bojkotuje, a kibicować będzie Niemcom. Czy poseł RP ma prawo mówić coś takiego? To już się ociera o zdradę. Tomaszewskiemu odpierdoliło – to jasne. Czy jednak nie powinien znaleźć się ktoś, kto go utemperuje? Bo o ile większość Polaków w dupie ma to, że Tomaszewski zbojkotuje imprezę – podobnie jak w dupie mają bojkot zapowiadany przez europejski establishment („spoko, będzie więcej biletów dla nas“), o tyle polski poseł kibicujący Niemcom – było, nie było największemu wrogowi w historii naszego narodu, budzi niesmak i wściekłość.

Jagna Marczułajtis, dawniej reprezentacyjna snowboardzistka, dziś posłanka PO zaproponowała, by Tomaszewski zwrócił i nie pobierał więcej pieniędzy z Funduszu Olimpijskiego. To zasadne, skoro wstydzi się gry dla reprezentacji. Oczywiście Tomaszewski tego nie zrobi. Już nawet wydał oświadczenie w tej sprawie. Cóż, pieniążki są najważniejsze. Mam jednak nadzieję, że Rząd zrobi co trzeba, by „Janka“ tego przywileju pozbawić. Tak jawne kpienie z Polski zasługuje na karę. Nie życzę sobie, by z moich podatków dotowano takiego antypolskiego gnoja. Ukrytą opcję niemiecką. Być może kiedy Tomaszewski zrozumie, że za własny bełkot będzie rozliczany, zabierze się w końcu za robotę, którą ma do zrobienia, której wykonanie obiecał, a która wciąż jeszcze leży odłogiem, czekając na lepsze czasy.

g.host
O mnie g.host

Banuję tylko za pomocą argumentów

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (10)

Inne tematy w dziale Polityka