Absolutnie nieprzypadkowo owo najpopularniejsze obecnie w prawicowych ustach sformułowanie napisałem w taki, a nie inny sposób. Bowiem nePOtyzm i nepotyzm to nie są wyrazy oznaczające to samo. Nie, nie. Wprost przeciwnie. O ile nePOtyzm jest zjawiskiem z piekła rodem, procederem wyniszczającym Polskę i prowadzącym do wrogiego przejęcia naszego pięknego Kraju nad Wisłą, o tyle nepotyzm jest zupełnie w porządku, potrzebny nawet, by bronić polskiego dziedzictwa przed złem ostrzącym sobie nań zęby.
PiS rozpętał właśnie kolejne polowanie na czarownice. A właścicie polowanko, bo ich działań raczej nikt na serwio nie bierze. Pech chce, że mamy sezon ogórkowy. A jak już się trafi jaka perełka, to tyczy się ona tylko PSLu. A niech to.
Oczywiście, PSL to koalicjant. Zatem nieprawidłowości w ich szeregach, to nieprawidłowości w rządzie. To oczywista oczywistość. Tylko jakoś opinia publiczna nie chce tego przyjąć do widomości. Zła, głupia opinia publiczna.
Zatem kując żelazo, póki ciepłe (bo bynajmniej gorące to ono nie jest) wyciągnięto spod poduszki zarzuty o haniebny, katastrofalny w skutkach preceder – nePOtyzm.
Na czym polega? A bo ja wiem? Zwykły nepotyzm polega na nieuczciwej protekcji na wysokiej rangi stanowisko, zięki któremu protegowany może się w szybkim czasie wzbogacić, bez wykonania jakiejkolwiek roboty. Względnie może przejąć stanowisko, którego w zwykłych warunkach nigdy by nie objął z powodu braku kwalifikacji lub zbyt niskiej jakości pracy.
Z nePOtyzmem jest inaczej. PiSowcy na sztandary wrzucili sobie dwa, jakże skandalczne i druzgoczące przypadki.
Oto w wyniku reakcji rządu na „Taśmy Prawdy“ nowym ministrem zostaje Stanisław Kalemba. Rzecz w tym, że w jednej z ministerialnych agencji od 10 lat pracuje już inny Kalemba – Daniel. Syn Stanisława. NeeeeePOtyyyyzmmmm!!!!! - zawyły pisiarczyki.
Trudno to w gruncie rzeczy komentować. Pozostają zatem pytanie: czy funkcję, którą od dekady sprawuje Pan Daniel, w jakikolwiek sposób zawdzięcza ojcu – ministrowi? Odpowiedź brzmi „nie“. Swe zatrudnienie zawdzięcza kompetencjom, a kierownicze stanowisko – dziesięcioletniej, wytężonej praktyce zawodowej. Posiada wykształcenie wyższe związane z wykoywanym zawodem a pracę w agencji zaczynał jako referent, czyli od najniższego możliwego szczebla.
Zatem faktycznie, chyba mowa o nePOtyźmie, bo zwykły nepotyzm to to z pewnością nie jest.
Ale nie szkodzi. Oto bowiem pudelki z Forum Młodych PiS odkryły kolejny, jakże skandaliczny skandal. W gdańskim porcie lotniczym pracuje niejaki Michał Tusk!!!! Syn ojca! W państwowym porcie. NeeeeeePOtyyyyyyyyzm!!!! – zaszczekali chórem.
Pomijam fakt, że Port im Lecha Wałęsy do państwowej spółki należy tylko w około 1/3. Resztą zawiadują miasta Gdańsk i Gdynia oraz Województwo Pomorskie. Ale to przecież żadna różnica. Faktem natomiast jest, że premier Tusk chyba nie kocha swego pierworodnego za bardzo. Zamiast stanowiska w jakiejś radzie nadzorczej, czy nawet prezesury wręcz, załatwił mu nędzną posadę w dziale analiz i marketingu. Chłopak zajmuje się kontaktami z prewodnikiem. Codziennie podnosi słuchawkę i mówi: „dzień dobry, tu Michał Tusk, Port Lotniczy im. Wałęsy, czy rozmawiam z działem planowania lotów Lufthansy“? Wow.
Młody Tusk zarabia 4 tysiące PLN. Media nie podają, czy netto, czy brutto. Tak, czy inaczej, to znacznie mniej, niż zarabiam ja. A jesteśmy w tym samym wieku i mój tata nie jest premierem.
Pisowskie pudeljki nie mają pojęcia o prawdziwej pracy, bo przecież sami zajmują się jedynie szukaniem haków na swych równieśników o nieakceptowalnych (przez Kaczyńskiego) poglądach. Zatem nie mogą wiedzieć, że na niższe stanowiska najnormalniej w świecie nie ogłasza się konkrsów.
W idealnym świecie by PiS, każdy członek rodziny kogokolwiek z PO powinien być bezrobotny i cierpieć głód. Bo w przeciwnym razie mamy modelowy przykład nePOtyzmu.
A ja powiem tylko tyle. Jeżeli jakiś polityczny ćwierćinteligent żąda, by pracownik z doświadczeniem i ceniony w swym środowisku zrezygnował z pracy tylko dlatego, że jego ociec akurat został ministrem, to jak dla mnie jest to celowe i ordynarne osłabianie struktur państwa, poprzez wymienianie kompetentnych pracowników na niekompetentnych. Tyle.
Zatem o nePOtyźmie już sobie porozmawialiśmy. Teraz czas na nepotyzm – ten dobry, słuszny i służący państwu.
Zacznijmy od niesptkanej do tej pory nigdzie na świecie sytuacji, w której prezident kraju mianuje premierem swego brata. Słyszałem już głosy, że to nieprawda, bo przecież to ludzie wybrali, w demokratycznych wyborach. Bzdura. Ludzie wybrali partię, a partia może desygnować na premiera kogo jej się podoba. Zresztą PiS to nawet wstępnie uczynił, robiąc premierem Marcinkiewicza. Zgodnie zresztą ze swoją obietnicą, która brzmiała „Jeśli Lech Kaczyński zostanie prezydentem, ja nie będę premierem.“ Jednak żądza władzy zbyt szybko wzięła górę i już po ośmiu miesiącach zapomiał o tym, co mówił.
I teraz oczywiście możemy powiedzieć, że to nie Lech Kaczyński patronował Jarosławowi. Że Jarosław wygrał wybory i miał prawo być premierem. Niby racja. Ale skoro Kalemba nie patronował synowi, a jedyną obu panów przewiną jest to, że pracują w jednej jednistce administracyjnej będąc rodziną, to aby nie mnożyć standardów, podobną przewinę należy przypisać Kaczyńskim. Ale to już nie ten zły nePOtyzm, tylko dobry nepotyzm, więc nie ma problemu.
Podobnie sprawa ma się z niejakim Janem Marią Tomaszewskim. Dziś mało kto pamięta tego pana, bo sprawę starannie wyciszono, jednak jest on kuzynem braci Kaczyńskich. Z wykształcenia – plastyk. Warto mieć to na uwadze, gdy będziemy się dowiadywać, co pan ów wyczyniał w czasie rządów PiS.
Przez dwa lata trzymał w garści trzy posady na raz. W Warszawskich Wodociągach, w telewizji publicznej i w Orlenie. Plastyk. Miesięczne zarobki – 30 tysięcy złotych plus premie. Tymczasem, jak twierdzą jego przełożeni, w Orlenie pojawił się może ze dwa razy, bo przebywał na „długoterminowym zwolnieniu lekarskim.
I tak to się robi, premierze Tusk. Tak się ustawia swoją rodzinę. Pan się najwyraźniej jeszcze sporo musi nauczyć.
A zatem nepotyzm w PiSie i nePOtyzm w PO przybierają zupełnie różne formy. Kibicom PiSu natomiast proponuję, by przypomnieli sobie słynną sentensję z Pisma Świętego: „Drzazgę w oku bliźniego dostrzegasz, a belki we własnym nie widzisz“. Tak. Dokładnie. Drzazgi. I belki.
Inne tematy w dziale Polityka