Z ogromną radością przeczytałem dzisiejszy news dnia – w końcu odkryto ślady materiałów wybuchowych we wraku Tupolewa. Czy to nie wspaniała wiadomość? Owszem, niestety tylko dla człowieka o jako tako rozwiniętej wyobraźnie. Stąd dziś na Salonie takie podniecenie. Ciemny lud kupił i bezmyślnie powtarza. Są ślady, znaczy się jest dowód na bombę. A przecież w gruncie rzeczy jest dokładnie odwrotnie. Znalezione ślady świadczą o tym, że bomby nie było.
Brzmi dziwnie? Tym średnio rozgarniętym śpieszę z wyjaśnieniami.
Zacznijmy od tego, że w przypadku zamachu bombowego na Polskiego 101 przyjąć należy trzy odmienne hipotezy.
HIPOTEZA 1 – ZA ZAMACHEM STOJĄ ROSJANIE. Dlaczego zatem detonacji dokonano nad Smoleńskiem, skoro można było wysadzić maszynę w czasie startu? Wtenczas wypadek nie miałby z Rosją nic wspólnego i zamachowcy mogliby spać spokojnie. Takie pytanie padało już nieraz i odpowiedź zawsze była taka sama. Dzięki temu, że wypadek nastąpił na terenie Rosji, Putin mógł przejąć śledztwo, a wraz z nim wrak, i zatrzeć wszelkie ślady.
Pytanie brzmi zatem: dlaczego tego nie zrobił? Gdyby Rosjanie ukryli wrak w jakimś hangarze, bez problemu mogliby znaleźć jakieś wytłumaczenie. Tymczasem wrak leżał na widoku. Przez dwa lata nikt nie usunął z niego śladów materiałów wybuchowych? Trotyl nie rozpuszcza się w wodzie. Specjaliści z FSB z pewnością o tym wiedzą, nie mogli więc liczyć na to, że deszcz zmyje ślady. Dlaczego zatem nie zajęto się tym problemem? Co więcej, pozwolono polskim śledczym pobierać dowolną ilość próbek do badań. Tak nie zachowuje się winny zbrodni. Czy ktoś o tym w ogóle pomyślał? Gazeta Polska Codziennie nie napisała, więc pewnie nie.
HIPOTEZA 2 – ZA ZAMACH ODPOWIADA POLSKI RZĄD. Przyjmijmy, że Rosjanie nic nie wiedzieli o planowanej zbrodni. Tusk et consortes sami wszystko zorganizowali. Podstawowe pytanie brzmi więc: dlaczego prokuratura ujawniła informacje o śladach ładunków wybuchowych? Prokuratura podlega Premierowi. Co więcej, zaraz po wypadku w Smoleńsku znajdowała się rządowa ekipa śledcza. Dlaczego nie zadbali o to, by ślady materiałów wybuchowych znikły? Trochę to bezsensowne. Dwa lata, to wystarczająco dużo czasu, by uporać się z „niewygodnym dowodem zbrodni”.
HIPOTEZA – ATAK PRZEPROWADZIŁ POLSKI RZĄD DO SPÓŁKI Z ROSJANAMI. W takim wypadku i jedni i drudzy dopełnili by wszelkich starań, by ślady nitrogliceryny i trotylu znikły z kadłuba Tu-154.
W istocie, odkrycie śladów dowodzi, że jedyną sposobnością zamachu, był zamach samobójczy któregoś z pasażerów. Również opozycja z Kaczyńskim na czele mogła taki zamach bezkarnie przeprowadzić, nikt by ich bowiem z zamachem nie połączył. Ale to bajki, bo ani Kaczyński, ani nikt z pasażerów nie mieli możliwości dostarczenia ładunku wybuchowego na pokład.
I tu przechodzimy do kluczowego aspektu dzisiejszych newsów.
Nitrogliceryna i trotyl??? Błagam. Takich materiałów używali kowboje do wysadzania banków, dobre sto lat temu. W dzisiejszych czasach się ich nie stosuje z kilku powodów.
Trotyl trudno się zapala. By doprowadzić do wybuchu, potrzebny jest potężny detonator. Nie da się tego niepostrzeżenie wnieść na pokład. To nie jest mała paczuszka, którą można wetknąć pod fotel.
Nitrogliceryna z kolei jest bardzo podatna na bodźce. Wystarczy mocniej potrząsnąć, by wybuchła. Tego nie da się wykorzystać do wysadzenia samolotu, bo wybuchłaby przy pierwszej turbulencji.
W zamachu nad Lockerbie wykorzystano Semtex. Przy Air India 182 w 85 roku – dynamit. Oklahoma City? – ANFO. W Madrycie – GOMA2. Spośród wszystkich wymienionych, jedynie dynamit zawiera około 10% nitrogliceryny. Jednak nie zawiera trytolu, a wszędzie dokoła pozostawia mnóstwo innych substancji, takich, jak nitroceluloza i azotan amonu. Krótko mówiąc, ściema.
No i w ramach epilogu: zarówno nitrogliceryna, jak i Trotyl, po wybuchu tworzą kulę ognia o temperaturze ponad 3000 stopni Celsjusza. Skoro mówimy o wybuchu, który rozerwał samolot i rozrzucił go na znacznym obszarze (jak twierdzą eksperci). Wybuch musiałby być potężny. Skutkiem tego, wszyscy pasażerowie nosiliby ślady spalenizny. Większość zostałaby wypalona do go kości. Z kolei układ kostny kurczy się pod wpływem wysokiej temperatury nawet do 50%, więc szkielety, o ile by się zachowały, byłyby bardzo nienaturalne. Spłonęłyby wszystkie ubrania, więc ludzkie szczątki byłyby nagie. No i najważniejsze. Nie byłoby żadnych foteli, z których można by zdjąć jakiekolwiek ślady materiałów wybuchowych. Zostałyby jedynie metalowe obramowania.
Ostatnio do sieci wyciekły zdjęcia ofiar. Czy któraś nosiła jakiekolwiek ślady oparzeń? Przy czym mówiąc „ślady oparzeń”, w przypadku wymienionych materiałów wybuchowych bynajmniej nie mam na myśli bąbli na skórze, które mogłyby powstać wskutek pożaru paliwa.
Trzeba się liczyć z faktem, że jeżeli ślady nitrogliceryny i trotylu nie znalazły się na wraku przypadkowo, zostały przez kogoś podłożone. Przez kogo? I po co? Dobre pytanie.
Twitter.com/gghhost
Inne tematy w dziale Polityka