Zapadłem się w odmęty Tyrmanda. Dziennik roku 54 zuchwałe, z lekka ocierają się o ideał, dziś już chyba nikt tak dobrze nie pisze, mamy czasy literackiej drugiej ligi, nie wiadomo czy będzie lepiej na pewno.
Pisze Tyrmand w Dzienniku:
Właśnie siedzieli różni Lipińscy, Srokowscy, Lengernowie, Hryniewieccy – dobrze ubrani i odżywieni, zadowoleni z życia i kilkunastu tysięcy złotych miesięcznie za talent i serwilizm tak umiejętnie podłączone, sprzężone i eksploatowane, iż złożoność tego aliażu stanowi dzieło sztuki samo w sobie. Co zabawne, każde z nich w głębi serca jest rozgoryczony, pokrzywdzony, uważa że toczy walkę z socrealizmem, nadgorliwością i komunistycznym obskuranctwem, i zapewne jakąś tam toczy , w płomyczkach codziennych decyzji, które on uważa za ogień walki. Nie muszą to być groźne dla reżymu zmagania, skoro pod ich ciężarem artyści kupują sobie auta , urządzają luksusowa wielopokojowe mieszkania i jeżdżą urzędowo za granicę.
Zabawne nawet podświadomie myśli wędrują ku współczesności, ku tym Semkom, Wildsteinom, Karnowskim, a przecież wiem, że to nadużycie. Brak tej ołowianej czapy dosłownej, tej beznadziei fatalistycznej, która przerażała nawet najpokorniejszych. Los się wtedy dokonał, a dziś wszystko się dopiero zaczyna. Wiem, że jestem niesprawiedliwy, choć jednak nie mam wyrzutów sumienia, pewnie trywializuje historię, a ostro cieniuje współczesność.
Wyobraźnia gra na cymbałach taki jakie łapie swą świadomością. Nasze głowy mają te odniesienia, które matka (raczej macocha) historia podrzuciła niczym bękarta. Dlatego wciąż odwołujmy się od Gomułki, Gierka czy towarzysza Szmaciaka, tak nas zdefiniowano i to nawet nie jest wina komunistów, ale biologii.
Każdy ma taki reżim na jaki go stać, nasz kończył się na estetyce, czasem sięgał etyki, bo kamieniarzy bez grzechu u nas całe multum. Ale czy w takim razie to nasze nadęte kombatanctwo nie karłowacieje, nie jest skundlone, a na blask dawnej stali ktoś błotem nie marze swą własnych fobii i dźwięków.
Czytam też listy dziadka z niewoli, ładne stylistyczne pismo, mnóstwo błędów, urzekają swą bezpretensjonalnością.Czasy zupełnie inne, niemal nieporównywalne a jednak temperatura nie taka wysoka. Może dlatego, że aby przeżyć w hibernacji, trzeba sobie nieco (?) odpuścić, wyciszyć i skupić na tym, co najważniejsze. Smutek wygrywa w nich chyba z nadzieją, proste przyziemne sprawy urastają do rangi symbolu, to listy ludzi w niewoli, a nie pstrokate żądania moczonych w słoninie pismaków, którzy mają duże o sobie mniemanie, choć kolegami gardzą z zasady.
Czasami chce iść się w poprzek, przeskoczyć przez płot własnych, żalów, obsesji, lęków i kpin nic nieznaczących i zajrzeć do ogrodu sąsiada. Czasami chce mu się przyznać rację, trochę mu współczuć, ale zaraz przybiega jego ferajna i wali po pęcinach znienacka. I szybko przechodzi, bo towarzystwo jednak nawet nie tyle co nieprzysiadalne, ale po prostu na tyle makabryczne i zakłamane, że trudno nie tylko swobodnie oddychać, co nawet na moment zaczerpnąć świeżego powietrza.
Ale pewnie znów jestem niesprawiedliwy i jednostronny
Uparty centrolewicowiec, niedogmatyczny liberał i gospodarczy i obyczajowy, skłaniający się raczej ku agnostycyzmowi, fan F.C. Barcelony choć nick upamiętnia Ferenca Puskasa gracza Realu Madryt email:
gamaj@onet.eu
About Ferenc Puskas: I was with (Bobby) Charlton, (Denis) Law and Puskás, we were coaching in a football academy in Australia. The youngsters we were coaching did not respect him including making fun of his weight and age...We decided to let the guys challenge a coach to hit the crossbar 10 times in a row, obviously they picked the old fat one. Law asked the kids how many they thought the old fat coach would get out of ten. Most said less than five. Best said ten. The old fat coach stepped up and hit nine in a row. For the tenth shot he scooped the ball in the air, bounced it off both shoulders and his head, then flicked it over with his heel and cannoned the ball off the crossbar on the volley. They all stood in silence then one kid asked who he was, I replied, "To you, his name is Mr. Puskás". George Best
His chosen comrades thought at school He must grow a famous man; He thought the same and lived by rule, All his twenties crammed with toil; 'What then?' sang Plato's ghost. 'What then?' Everything he wrote was read, After certain years he won Sufficient money for his need, Friends that have been friends indeed; 'What then?' sang Plato's ghost. 'What then?' All his happier dreams came true - A small old house, wife, daughter, son, Grounds where plum and cabbage grew, poets and Wits about him drew; 'What then.?' sang Plato's ghost. 'What then?' The work is done,' grown old he thought, 'According to my boyish plan; Let the fools rage, I swerved in naught, Something to perfection brought'; But louder sang that ghost, 'What then?' “What then”” William Butler Yeats
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka