galopujący major galopujący major
78
BLOG

Pretensje do Ziemkiewicza

galopujący major galopujący major Polityka Obserwuj notkę 27

Obrzydliwość tekstu Ziemkiewicz nie dotyczy tego,  że jak na absolwenta polonistyki kolejny raz popadł w te zadziwiającą manierę wykształciuchowego zabierania głosu na tematy, o którym pojęcie ma dosyć względne. Podobnie było przypadku swobodnego podejścia do spraw finansowego kryzysu (patrz blog Trystero). Zresztą  w sprawie Conrada nie jest to pierwsza taka intelektualna wyprawa, swego czasu na blogu można było poczytać  te skrzydlate myśli (tu i tu), mimo iż już wtedy niektórzy przestrzegali przed tym interpretacyjnym  barbarzyństwem. I choć samemu zbyt mała mam wiedzę (bo to wymaga rzetelnej wiedzy) by publicznie kategoryczne okołoliterackie stawiać paralele, to nawet dla tak przeciętnego czytelnika jak ja, tezy Ziemkiewicza wydać się mogą po prostu intelektualnym szwindlem. 

 

Cała konstrukcja myślowa jest dosyć dziwaczna: mamy gombrowiczowską formę sprowadzoną do wyświechtanego „obyczaju” i „konwenansu”. Mamy Conrada, który miał być tak groźny, że aż pozwolono go atakować, ale nie zamilczano, jak to mieli komuniści w zwyczaju. I mamy też Conrada kształtującego pokolenie, choć, mimo, iż zdaniem Najdera, apogeum  twórczości Korzeniowskiego przypada na XX lecie (morze Bałtyckie!), to i tak jak wyliczał Słonimski, prawie nikt wówczas nie czytał książek. A jak czytał to raczej Mniszkównę, Kadena, Goetla, no i Tuwima. Jest też i Gombrowicz zakazany, ale cudownie wszystkim dostępny, który przecwelił  mentalność całego PRL-u, choć czytany był dopiero po roku 53 (odpada więc cały stalinizmu), tylko przez garstkę, która i tak rychło przeszła na niekonformistyczną stronę rewizjonizmu. Mamy wreszcie conradowski imperatyw wewnętrzny sprowadzony do roli zaspokajania oklasków gawiedzi i potrzeb otoczenia, a więc tejże formie robienie dobrze, bo przyzwoitość i grzeczność (!) - jak mawiał Sartre - jest odbiciem duszy. Wiele tu machania cepem, a mało finezji, nawet jak na Ziemkiewicza, który wyrafinowaną obserwacją, się raczej w publicystyce nie splamił. 

 Zresztą sam Ziemkiewicz nie do końca chyba rozumie nowatorstwo swej myśli bo z jednej strony o swej tezie Conrad vs Gombrowicz pisałna blogu Oczywiście, wulgaryzuję z konieczności sprawę, która warta jest dużego szkicu. Ze zdziwieniem stwierdzam teraz, że chyba nikt go jeszcze nie napisał, choć rzecz wydaje się oczywista żeby dziś na blogu Sadurskiego  napisać  do profesora Tak bez żadnego polonistycznego wykształcenia, a sruu! - prosto w sedno. Horubała napisał znany esej o wpływie Gombrowicza na peerelowską literaturę, pełen cytatów, porównań i całej filologicznej aparatury - ale co tam, to przecież "geniusz". Pani Kowalska na omówienie opozycji Conrad - Gombrowicz zużyła całą książkę, ale co tam jakaś pani Kowalska, zresztą wydano jej te wypociny w marnym PiW-ie, w serii "iblowskiej", kto by to poważnie brał. Tym bardziej szkoda gadać o Wicie Tarnawskim i paru innych. Albo więc Ziemkiewicz o nienapisanym eseju kłamał  albo kłamie dziś na blogu Sadurskiego. Nota bene ten sam Ziemkiewicz co dziś podpiera się powagą literackiej krytyki, sam w niewybredny sposób, a sruuuuu zrecenzował  „Lawinę i Kamienie” Bikont i Szczęsnej, nazywając autorki dwugłowym kobiecym murzynem Michnika. Widać noblesse niektórych nie oblizało. 

Ale nie mam o to do Ziemkiewicz pretensji (jeżeli w ogóle mieć mogę jakąś pretensję) i nie to budzi mój niesmak, tak jak nie mam pretensji i o ten fragment o Gombrowiczu, gdzie Gombro ponoć (być może wede salonu) Uczy, jak wyłgać się z przedstawienia nieprawości świata chachmęceniem pokręconą w strukturach narracją, jak uciec w wygibasy języka pełnego nowotworowych wtrąceń i złożeń, szyków przestawnych i spadających kaskadami przymiotników, uwolnionych z rygorów logicznych zdania, spiętrzanych jedynie przecinkami w zdolne zatopić wszelką treść rozlewiska. Nie ma się co obrażać na tych, co awangardę (gdzie w Dzienniku jest awangarda?), co Joyca albo Białoszewskiego rozumieją tylko na zasadzie kaskady zdań i nowotworowatych wtrąceń, im trzeba raczej współczuć, bo biedacy, nie wiedzą jak potrafi smakować szalona literatura. I nie ma racji Wojtek Sadurski skupiając się tylko na aspekcie pewnego banalnego wulgaryzowania przesłania, bo w istocie idzie tu o to żeby, Ziemkiewicz, tym razem  Gombrowiczem (salon przecie Gombro nie rozumie), dał odpór, tak, tak dał odpór salonowi. Żeby kolejny raz pisać o tym samym, żeby znów walczyć z potworem, choć potwór ten tle razy ponosił klęskę.

 

Idzie też o ten pasuss Ten wzorzec narzucany jest i narzuca się krytyce, do niego przymierzane są dzieła, podług zgodności z nim rozdawane są punkty i laurki. Kwestia języka może być dobrym tego przykładem. Łatwo zauważyć, że im gorzej pisarz bełkocze, im bardziej lejący się z niego słowotok przypomina biegunkę, tym więcej zbiera recenzenckich pochwał za „wspaniałą polszczyznę”, nawet – czy raczej zwłaszcza – wtedy, gdy już za nic innego pochwalić się go nie da. I to jest clou sprawy, ustawienie się w kontrze do krytyki, zanim ta o powieści RAZ-a wyda (jeśli wyda) jakieś zbiorowe tchnienie. Jęczenie o tym jakie to beztalencia i koniunkturaliści, rozdają laurki, ale jednoczesne łaszenie się po frykasy, ciągłe narzekanie, że ja ze swoją prostacką frazą nagród nie dostałem. Cóż, nie każdy jest Sokratesem, by móc zlekceważyć osła, który go trąca. Na co ci dziś pozytywna opinia tego, którego wczoraj nazwałeś idiotą, przecież gdy cię dziś chwali, to znaczy, że się podobasz… idiocie. Za każdym razem powtarza się ten sam schemat opluwania krytyków, profesorów literatury, tylko po to by w razie nawet cząstkowego sukcesu, delikatnej pochwałki, obnosić się z tym po ulicach, tak wielka jest potrzeba zagłaskiwania (patrz wyżej komentarz na blogu Sadurskiego.)

Wreszcie gdy pisać mam o obrzydzeniu to patrzę na ten ostatni fragment, gdy bez żenady pakuje Ziemkiewicz swe śmierdzące syry prosto pod nos podczas literackiej dysputy, gdy jak akwizytor pcha swój towar pod pachę, gdy jakąś tam przyzwoitość odkłada na bok, by bez żenady lewarować promocję w oparciu o literackie posagi, i myślę sobie, że naprawdę trzeba być pozbawionym smaku, by tak cwelić swych czytelników.

  

        Uparty centrolewicowiec, niedogmatyczny liberał i gospodarczy i obyczajowy, skłaniający się raczej ku agnostycyzmowi, fan F.C. Barcelony choć nick upamiętnia Ferenca Puskasa gracza Realu Madryt email: gamaj@onet.eu About Ferenc Puskas: I was with (Bobby) Charlton, (Denis) Law and Puskás, we were coaching in a football academy in Australia. The youngsters we were coaching did not respect him including making fun of his weight and age...We decided to let the guys challenge a coach to hit the crossbar 10 times in a row, obviously they picked the old fat one. Law asked the kids how many they thought the old fat coach would get out of ten. Most said less than five. Best said ten. The old fat coach stepped up and hit nine in a row. For the tenth shot he scooped the ball in the air, bounced it off both shoulders and his head, then flicked it over with his heel and cannoned the ball off the crossbar on the volley. They all stood in silence then one kid asked who he was, I replied, "To you, his name is Mr. Puskás". George Best His chosen comrades thought at school He must grow a famous man; He thought the same and lived by rule, All his twenties crammed with toil; 'What then?' sang Plato's ghost. 'What then?' Everything he wrote was read, After certain years he won Sufficient money for his need, Friends that have been friends indeed; 'What then?' sang Plato's ghost. 'What then?' All his happier dreams came true - A small old house, wife, daughter, son, Grounds where plum and cabbage grew, poets and Wits about him drew; 'What then.?' sang Plato's ghost. 'What then?' The work is done,' grown old he thought, 'According to my boyish plan; Let the fools rage, I swerved in naught, Something to perfection brought'; But louder sang that ghost, 'What then?' “What then”” William Butler Yeats

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (27)

Inne tematy w dziale Polityka