To była kolejna trudna niedziela, mróz ściął, jak nie przymierzając, Podbipięta Arabusów turbany, ziąb nie ustawał, choć to parę dni się po święcie Trzech Króli. Szedłem z moim bratem przyrodnim, co rusz się zatrzymując i krzycząc, żeby się pospieszył, bo się spóźnimy. Brat, nazywany przez kumpli Szklaną, był dzieckiem z probówki, toteż ledwo nam dychał. Matka zostawiła go, mówiąc, że kostki do lodu to ona w domu już ma, ale co go za młodu naowijała w Wyborczą to jego. Szklana napakowany był głupią mądrością po pachy, raz jak dostał sznurem od żelazka po nerach, to chciał dzwonić na jakąś policję. Na szczęście Ojciec go zamknął w piwnicy, razem ze świnkami, co to je chowamy na wypadek wojny.
Iść musieliśmy szybko, już dosyć przed wyjściem straciliśmy czasu. Babcia się bardzo o nas martwiła i nie chciała puścić.
- Może weźcie panterkę – cicho szeptała.
- Spokojnie, mam buty do walki w mieście – zaśmiałem się głośno pokazując mocne trapery
z górskiej pielgrzymki.
Ale to nie pomogło. Dwie, jak groch wielkie, łzy skapnęły jej po policzku. Bała się i płakała ckliwie. Czułem ścisk w sercu i wściekłość. Ludzką wściekłość.
- Babciu, nie martw się – czule objąłem jej skronie - nie dam się, tym razem się nie dam.
Wiatr ciął w policzki, nogi grzęzły w śniegu, po wsi rozwozili słomę, zamiast gazu. Ten się skończył przedwczoraj. Szklana szedł coraz wolniej, widać, że bał się jak cholera. Ja też się bałem, ale byłem naturalnie poczęty. A to zobowiązuje.
Pierwsi terroryści wychylili się zza rogu kościoła, na godzinie 13. Było ich trzech, mieli szare kurtki i puchowe rękawice. Zupełnie jak Wehrmacht – pomyślałem w duszy. Zbliżali się szybko i pewnie, widać znali się na swojej robocie. Zagrodzili nam drogę i złowieszczo zagrzechotali. Najstarszy podszedł ze sztucznym uśmieszkiem:
- Może da Pan na Orkie… - nie skończył, dostał siarczystego lepa.
- Co Pan robi - krzyknął drugi, ale nie dane mu było nic więcej powiedzieć. Trzy kopy załatwiły sprawę. Upadł, ale jak na 14 latka trzymał się dzielnie.
Trzeci nie czekał, tylko rzucił się do ucieczki. Co rusz potykał się w zaspach, ale i tak go dopadłem. Zdjąłem mu spodnie, i waliłem go rózgą po pupie.
- Oj przyszedł do Ciebie św. Jurek – śmiałem się głośno.
Dopiero ksiądz przerwał zabawę, bo zadzwonił na Sumę. Ale Suma się musiała opóźnić. Przed księdzem dobrodziejem stała grupa pismaków i jakaś hołota z kamerami. Kogoś filmowali. Skoczyłem w środek i zacząłem walić w mordę kogo popadnie.
- Nie dam – krzyczałem – Na miły Bóg, nie dam zarabiać na dobroczynności – a rękoma robiłem ogromniaste wiatraki. Trzech się obaliło, ale jeden stał tyłem i się nie ruszał. Hardy
- pomyślałem i kopnąłem go w plecy. Walczyć trzeba tak jak przeciwnik pozwala, mawiał mi tata, gdy opowiadał o walkach z leśnymi. Chłopak padł na beton, a kichawy trysnęła czerwień. Podniosłem gówniarza z grzywę, trzy mleczaki wypadły, wsadziłem banknoty do mordy, krzycząc:
- Zeżryj swe datki, słyszysz. Nauczysz się, co to dobre serce – grzmiałem
- Trzeba wezwać pomoc – przerwał mi zdyszany Szklana. Ledwo co dobiegł – Bo tu jeszcze kitę odwali.
- Szklana, przestań, w mordę, z tym humanizmem, albo my przetrzepiemy dzikusów, albo oni nas.
- Szklana, on się ci tutaj jeszcze wykrwawi.
- Skąd wiesz ile krwawi 12-letni terrorysta
- Mieczysławie, proszę Cię.
- Dobra, miekka kicho. Trzeba znaleźć jakiś pojazd. O jakiś TIR, dawaj haltujemy.
Rzeczywiście TIR powoli ruszał od strony Zakrystii, zatrzymałem i zacząłem walić w drzwi. Wyjrzała jakaś babeczka. Szklana zbladł, jakby zobaczył Michnika.
- O ch o j s k a – dukał cicho
- Kto?
- O ch o j s ka
- Ochojska? Ta Ochojska?
- Tak, ta sama, no przecież znasz ją z telewizji
- O w mordę, ale okazja. Wysiadaj- krzyknąłem do babki – wysiadaj, ale to już.
Nie wysiadała, złapałem za drzwi, szarpnąłem klamkę i za kapotę wywlekłem z wozu.
- Nie będziesz – darłem się łapiąc ją za jej czerep – Nie będziesz promowała się na dobroczynności – po czym w rytm słów zacząłem walić jej głową w glębę. - Nie będziesz korzystać z tego splendoru – targałem nią coraz mocniej i mocniej – Zapamiętaj, suko – nie będziesz robić tanich geszeftów, ani pokazywać się w telewizji.
Dopiero jak padła nieprzytomna, nieco się uspokoiłem. Wsadziłem jej terrorystę do wozu, złapałem parę świeczek Caritasu, zostawiłem należność, co by nie być złodziejem i pognałem na Sumę. Cholernie byłem przecież spóźniony. Ale jak dziś nie zareagujemy na ten terroryzm, to jutro obudzimy się w Tel Awiwie, albo i nawet w Treblince.
PS Dla, jak zawsze, rzetelnych i dociekliwych internautów, ze strony internetowej WOSP
Koszty działalności administracyjnej pokrywany z części odsetek bankowych oraz innych wpłat, które darczyńcy przekazują na nasze konto w ciągu roku.
Koszty organizacji Przystanku Woodstock i Finału pokrywane są z darów sponsorów, o których Fundacja każdorazowo zabiega.
Jeszcze raz podkreślamy, że również po XVII Finale suma, która określi wysokość tegorocznej zbiórki publicznej, będzie w całości wydana na zakup sprzętu medycznego oraz prowadzenie programów medycznych i programu edukacyjnego. Tym samym każda złotówka, którą Państwo wrzucacie do skarbonek wolontariuszy, w całości zostanie przekazywana na cel określony w czasie XVII Finału.
Uparty centrolewicowiec, niedogmatyczny liberał i gospodarczy i obyczajowy, skłaniający się raczej ku agnostycyzmowi, fan F.C. Barcelony choć nick upamiętnia Ferenca Puskasa gracza Realu Madryt email:
gamaj@onet.eu
About Ferenc Puskas: I was with (Bobby) Charlton, (Denis) Law and Puskás, we were coaching in a football academy in Australia. The youngsters we were coaching did not respect him including making fun of his weight and age...We decided to let the guys challenge a coach to hit the crossbar 10 times in a row, obviously they picked the old fat one. Law asked the kids how many they thought the old fat coach would get out of ten. Most said less than five. Best said ten. The old fat coach stepped up and hit nine in a row. For the tenth shot he scooped the ball in the air, bounced it off both shoulders and his head, then flicked it over with his heel and cannoned the ball off the crossbar on the volley. They all stood in silence then one kid asked who he was, I replied, "To you, his name is Mr. Puskás". George Best
His chosen comrades thought at school He must grow a famous man; He thought the same and lived by rule, All his twenties crammed with toil; 'What then?' sang Plato's ghost. 'What then?' Everything he wrote was read, After certain years he won Sufficient money for his need, Friends that have been friends indeed; 'What then?' sang Plato's ghost. 'What then?' All his happier dreams came true - A small old house, wife, daughter, son, Grounds where plum and cabbage grew, poets and Wits about him drew; 'What then.?' sang Plato's ghost. 'What then?' The work is done,' grown old he thought, 'According to my boyish plan; Let the fools rage, I swerved in naught, Something to perfection brought'; But louder sang that ghost, 'What then?' “What then”” William Butler Yeats
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka