Andrzej Gelberg Andrzej Gelberg
614
BLOG

Na widelcu

Andrzej Gelberg Andrzej Gelberg Polityka Obserwuj notkę 5

 

 

 

 

 

Posypały się jak z rękawa glosy oburzenia na amerykańskie służby specjalne, za podsłuchiwanie rozmów czołowych przywódców świata zachodniego, m. in. kanclerz Niemiec Angeli Merkel, prezydenta Francji Francoisa Hollanda, czy premiera Wielkiej Brytanii Davida Camerona. Sami podsłuchiwani politycy nabrali w tej sprawie wody w usta, odsyłając dociekliwych dziennikarzy do swoich rzeczników, którzy zaimponowali publiczności swoją maestrią operowania językiem ezopowym. W tej nieco kłopotliwej sytuacji ruszyli z pomocą niezależni żurnaliści sympatyzujący z władzą – a w każdym kraju ich nie braknie -  stwierdzając, że w dzisiejszym świecie wszyscy wszystkich podsłuchują, więc nie ma o co kruszyć kopii i psuć wzajemnie świetnych, bo sojuszniczych wszak stosunków. Jeden z zabierających głos zapędził się do tego stopnia, że kategorycznie stwierdził, iż wśród przyjaciół, jak w rodzinie, nie powinno być tajemnic.

Zostawiając cały ten harmider z boku, który szybko pójdzie w zapomnienie, warto jest jednak zastanowić się: czy podsłuchy, a szerzej, aż strach pomyśleć, inwigilacja – nas, szarych zjadaczy chleba, aby nie dotyczy?

Prezenty korporacyjne

 

Jeden z moich znajomych dostał kilka dni temu sympatycznego smsa. „Sebastianie, ponieważ jesteś od czterech lat naszym klientem, oferujemy ci w prezencie 120 darmowych minut”. – Zaraz – referował mi zdenerwowany Sebastian – ale skąd oni wiedzą jak mam na imię, wszak mam telefon „na kartę” i z rzeczoną korporacją nie podpisywałem żadnej umowy, więcej – nigdy nie miałem z nią żadnego kontaktu.

Jeszcze bardziej zdziwiła się moja znajoma, też właścicielka telefonu „na kartę”. Otóż korporacja nie tylko znała jej imię, ale we właściwym dniu złożyła solenizantce życzenia urodzinowe oferując wspaniałomyślnie darmowe minuty. – Skąd oni mają o mnie takie informacje, w jaki sposób je zdobyli, co wiedzą jeszcze i w ogóle, kim są ci „oni”, którzy tyle o mnie wiedzą, a ja o nich nie wiem nic? Byłam przerażona i zadzwoniłam z awanturą. Usłyszałam w słuchawce uprzejmy głos, że nie mogą mi pomóc, gdyż dotyczy to tajemnicy korporacyjnej.

Profetyczna oferta bankowa

Pół roku temu w moim 10-letnim Saabie rozleciał się silnik i przyjaciel holował mnie ponad 200 km do warszawskiego, zaprzyjaźnionego warsztatu. Tam zapadła decyzja o wymianie silnika, na rzecz jasna też nie pierwszej młodości, ale sprawny. Naprawa trwała ponad dwa tygodnie, ale jakież było moje zdumienie, gdy przeczytałem w swojej skrzynce maila, w którym jeden z banków martwiąc się, ze mam kłopoty z samochodem, oferował dogodne warunki kredytowe na zakup nowego auta. Wtedy bezrefleksyjnie pomyślałem: „ale są profesjonalni”. Dzisiaj już nie jest mi do śmiechu.

Powtórka z Orwella

Gdy przed  laty czytałem „Rok 1984” przedstawiona w tej książce wizja wydawała się porażająca: totalitaryzm w niewyobrażalnym stężeniu, odbierający człowiekowi wszystko, dosłownie w s z y s t k o. Grozę budziła jednak nie tylko opresyjność przedstawionego systemu, gdyż w przeszłości ludzkość doświadczyła zarówno faszyzmu, jak i komunizmu, ale instrumentarium, które w rękach Wielkiego Brata umożliwiało permanentną inwigilację, kontrolę i w konsekwencji panowanie nad każdym człowiekiem. A to instrumentarium z punktu widzenia funkcjonalności budzić musi dzisiaj uśmiech politowania u twórców systemu Internet Rzeczy, który może ułatwić rozwiazywanie wielu problemów. Tak zapewne jest, ale twórcy nowego systemu, nazywający go „Drugą Rewolucją Informatyczną” nawet się nie zająknęli nad zagrożeniami, nad którymi może się nie uda zapanować, jak nad Dżinem, który opuścił butelkę.

Antynomia prywatności

W czasach PRL inwigilacją obywateli zajmowała się Służba Bezpieczeństwa, koncentrująca swoją aktywność na tych, których uznała za wrogów władzy ludowej. Posiłkowała się Tajnymi Współpracownikami oraz w porównaniu do obecnej - prymitywną techniką. III RP ma również swoje tajne służby, ale jak zostało pokazane na paru przykładach, nie tylko one stosują techniki, które służą do „prześwietlania” obywateli. Gromadzone są na nasz temat dane w szpitalach, zakładach ubezpieczeniowych, urzędach skarbowych i Bóg raczy wiedzieć gdzie jeszcze. I nie leżą te dane w zakurzonych teczkach – wystarczy kilka kliknięć, a włamanie do systemu to dla hakera to kaszka z mlekiem. Stajemy się coraz bardziej „przezroczyści” i powoli zaczynamy zdawać sobie z tego sprawę. Kamery w urzędach, supermarketach i na ulicach śledzą każdy nasz krok – oczywiście dla naszego bezpieczeństwa. A nasza wolność, nie tylko prywatność, staje się coraz bardziej iluzoryczna.

Tajemnica danych osobowych

Jest swoistym szyderstwem, że uchwalona w III RP ustawa o tajemnicy danych osobowych, mająca w swojej intencji „odreagowanie” czasów PRLu i zapewnienie obywatelom prywatności, spowodowała… utrudnienia w codziennym życiu. Nie ma dzisiaj listy lokatorów na klatkach schodowych(nie wolno ich wywieszać, nawet gdyby lokatorzy tego chcieli), nie drukuje się również książek telefonicznych.

Pointa z Orwella

Mr. Smith za niesubordynację i pragnienie zachowania choćby niewielkiej niszy wolności i prywatności został ukarany i złamany. Ale to nie wystarczyło: musiał pokochać sprawcę swoich nieszczęść – Wielkiego Brata. I pokochał go. Jak jednak pokochać chmarę anonimowych szerszeni

Tekst ten ukaże się w najbliższym numerze "Gazety obywatelskiej".

 

Wszystko o mnie na stronie www.gelberg.org

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka