PROPAGANDOWY BULL TERRIER I JEGO PAN
PROPAGANDOWY BULL TERRIER I JEGO PAN
Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
2817
BLOG

Dwie wille Władimira Sołowjowa

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Media Obserwuj temat Obserwuj notkę 55

        Są ludzie, których już tylko same metryki urodzenia chronią przed poddaniem krytyce. No chyba że ktoś przejawia tendencje samobójcze, a w każdym razie nie dba o karierę, dobre imię i własny święty spokój. Dlatego gdybym bardzo nawet chciał złajać Władimira Sołowjowa, czołowego putinowskiego dziennikarza, a przede wszystkim propagandystę, jego przynależność etniczna, działająca niemal jak zanurzenie w uodporniających wodach Styksu, czyni go nie tylko impregnowanym, ale i nietykalnym.

        No cóż, jednak kto szuka ten znajdzie przysłowiową piętę. I tak oto grzebiąc w Internecie doszukałem się, że Władimir Sołowjow nie cieszy się sympatią nawet swoich żydowskich pobratymców. To znaczy nie żeby zaraz wszystkich, ale niektórych, przy czym dość ważnych, a to wystarcza, aby poczuć nad sobą parasol publicystycznego immunitetu. Może nie tak skutecznego, jak ten, pod którym skrywa marność swojej etyki Tomasz Grodzki, ale to i tak zawsze coś.

        Okazuje się bowiem, że niejaka Ałła Gerber, prezydent Rosyjskiego Centrum Badań i Edukacji o Holokauście, ma bardzo złe zdanie o Sołowjowie. Ba, nawet bardzo złe, skoro określiła go mianem hańby nie tylko dla jej narodu, ale każdej przyzwoitej społeczności. Czyli co? Ano będąc cząstką przyzwoitej społeczności – to znaczy nie jako Polak, bo to by w dzisiejszym świecie, i to mimo pomocy okazywanej Ukrainie, jednak nie przeszło, ale już jako naturalizowany Amerykanin, tak – mam prawo przejechać się po putinowskim propagandyście jak po dzikiej świni. Albo po prostu świni, bo i po co zaraz biedne dziki w to mieszać, odstrzeliwane planowo rok w rok według statystycznego klucza. Co prawda wściekłość Ałly Gerber wzięła się nie stąd, że Sołowjow jest ogólnie rzecz ujmując kanalią jakich mało, tylko że w zestawieniu z Nawalnym dziennikarz nazwał Hitlera bardzo dzielnym żołnierzem. Znaczy przegiął jak mało kto, ustawiając się w kolekcji pamiątek po nazizmie gdzieś pomiędzy Davidem Irwingiem, niemiecka NPD a swastyką z wafelków. No a gdy przeczytałem, że i jego imiennik, również Żyd, Władimir Posner, człowiek znany i uznany w światowych medialnych kręgach, a dawniej pieszczoch radzieckiej władzy, powiedział, że Sołowjow czyni krzywdę dziennikarstwu, w związku z czym on, znaczy Posner, nie poda mu ręki, w tej samej chwili wszelkie gorsety politycznej poprawności natychmiast ze mnie opadły. - Hulaj dusza, piekła nie ma! – pomyślałem, mając na myśli bolesną mroczność ostracyzmu.

        Oczywiście nie zamierzam opisywać ze szczegółami dokonań kremlowskiego pupila. Każdy może zrobić to sam, o ile tylko przejawia poznawczą fanaberię zaznajamiania się z sylwetkami łobuzów i szubrawców, a przecież nazwisko rosyjskiego dziennikarza może być wymieniane tuż obok Józefa Goebbelsa, a nawet używane w formie symbolu dziennikarskiego zdziczenia zastępczo.

        Tu tylko przypomnę, że Sołowjow atakuje wszystko, na co dostaje odgórne zlecenie. A więc ukraińskich faszystów, których należy wypalić żywym ogniem oraz państwa Zachodu tonące w zdziczałej konsumpcji i moralnym upadku. A zwłaszcza te będące członkami NATO, których mieszkańców należy okraść i zmiażdżyć, przy czym miał na myśli zapewne również kobiety i dzieci, bo w Rosji takie już panują zwyczaje. Publicysta nie przepuści również Polsce, przy byle okazji pokazując nas w krzywym zwierciadle zakłamanej propagandy. Co jednak ciekawe, jego programy i głoszone tam tezy muszą trafiać w gust rosyjskiego społeczeństwa, a w zasadzie zbiorowiska mentalnych rabów, którzy ze strachu, z nienawiści i biedy łykną wszystko, co ładuje im akumulatory pustą imperialną pychą i niechęcią do obcych. I musi tak być, skoro jak wykazują sondaże ponad 80 % Rosjan popiera wojenna politykę swojego herszta, w czym przypominają dawny społeczny entuzjazm wobec poczynań wodza III Rzeszy. Tyle że tamten odnosił początkowo spektakularne sukcesy, a obecny, ten cyryliczny, jakby odwrotnie. Choć więc daleko kulturowo Moskalom do Niemców, to już w zakresie imperialnego, agresywnego schamienia i pogardy okazywanej słabszym oba pryszcze na ciele Europy – tu mam na myśli społeczeństwa Rosji i Niemiec oraz ich rządy - wiele się od siebie nie różnią.

         Pozostaje pytanie, dlaczego przeciętnego Iwana czy jakiegoś Siergieja nie stać na odwagę zadania Sołowjowowi prostego pytania: - Dlaczego wy, drogi Władimirze Rudolfowiczu, skoro tak nienawidzicie Zachodu, kupiliście sobie aż dwa domy nad jeziorem Como we Włoszech i tam spędzacie rok w rok wakacje? Dlaczego tam trzymacie swoje oszczędności? Czy nie wystarczy wam dacza pod Moskwą, jak dawniej bywało i książeczka oszczędnościowa w rublach?

        Otóż rosyjski rab nie zada tego pytania z trzech powodów. Po pierwsze, krytyka władzy i ludzi z nią związanych w ogóle rzadko przychodzi mu do głowy, a jeśli już, to w najdalszych zakamarkach utajnionych, nieporadnych myśli? Po drugie, we wspomnianych już osiemdziesięciu procentach jest tępy jak mało który reprezentant innej nacji. Po trzecie zaś, najzwyczajniej w świecie, jak to rab właśnie, boi się własnego cienia, szczególnie wtedy, gdy zauważy podążający za nim inny, większy cień. Jeśli więc widzi w telewizji swojego guru, jak ten roni łzy z powodu zabrania mu w ramach sankcji dwóch willi o wartości ośmiu milionów euro, co pozbawiło go rzekomo możliwości godnego wypoczynku, to tak po prostu, po ludzku, żal mu Sołowjowa. A sam nie posiada przecież willi, samochodu, nawet marzeń o nich nie przejawia. Ba, co czwarty z mieszkańców imperium kranu w domu nawet nie ma, przez co spirytus przychodzi mu mieszać - jak drzewiej za carów bywało - z cembrowinówą zamiast kranówy. Nowoczesność w domu i zagrodzie jeszcze tam nie dotarła, choć za stodołą, zaraz obok, w lasku, ośmiogłowicowa rakietą balistyczna w silosie na swój czas czeka, by śmignąć wesoło w stronę wrednego Zachodu.

        A w zasadzie, dlaczego Władimir Sołowjow kupił dwie wille nad jeziorem Como? Czyżby w jednej sypiał, jadał i potrzeby fizjologiczne załatwiał, a w drugiej przyjaciół ewentualnie drogie, splugawione zachodnią dekadencją dziwki podejmował? A może, co u Rosjan typowe, w tym nawet tych żydowskiego pochodzenia, kupił jak widział, a widział podwójnie?

        Otóż wydaje mi się, że mając typową dla jego nacji głowę do interesów, jeden z domów kupił jako lokatę kapitału – wciąż zyskującą na wartości. I tu mamy Sołowjowa na widelcu, którym ruski mużyk go nie przyszpili. Nie tylko bowiem drogi Władimir Rudolfowicz ceni sobie wyżej pełny kolorów życia i bogactwa urokliwy Zachód, który na co dzień tak oczernia, ale i pokłada większe zaufanie w jego systemie ekonomicznym, skoro tam inwestuje.

        Cóż, marnych apostołów ruskiego ładu ma Władimir Władimirowicz Putin, skoro ci ani w niego, ani w stworzone mocarstwo na glinianych nogach, ani nawet we własną propagandę nie wierzą. To w co wierzą? W dolara wierzą. No i w świat, który od zawsze był domem wybranych i bogatych cwaniaków, a według szlachetnych założeń miał być domem nas wszystkich.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura