Są ludzie, których już tylko same metryki urodzenia chronią przed poddaniem krytyce. No chyba że ktoś przejawia tendencje samobójcze, a w każdym razie nie dba o karierę, dobre imię i własny święty spokój. Dlatego gdybym bardzo nawet chciał złajać Władimira Sołowjowa, czołowego putinowskiego dziennikarza, a przede wszystkim propagandystę, jego przynależność etniczna, działająca niemal jak zanurzenie w uodporniających wodach Styksu, czyni go nie tylko impregnowanym, ale i nietykalnym.
No cóż, jednak kto szuka ten znajdzie przysłowiową piętę. I tak oto grzebiąc w Internecie doszukałem się, że Władimir Sołowjow nie cieszy się sympatią nawet swoich żydowskich pobratymców. To znaczy nie żeby zaraz wszystkich, ale niektórych, przy czym dość ważnych, a to wystarcza, aby poczuć nad sobą parasol publicystycznego immunitetu. Może nie tak skutecznego, jak ten, pod którym skrywa marność swojej etyki Tomasz Grodzki, ale to i tak zawsze coś.
Okazuje się bowiem, że niejaka Ałła Gerber, prezydent Rosyjskiego Centrum Badań i Edukacji o Holokauście, ma bardzo złe zdanie o Sołowjowie. Ba, nawet bardzo złe, skoro określiła go mianem hańby nie tylko dla jej narodu, ale każdej przyzwoitej społeczności. Czyli co? Ano będąc cząstką przyzwoitej społeczności – to znaczy nie jako Polak, bo to by w dzisiejszym świecie, i to mimo pomocy okazywanej Ukrainie, jednak nie przeszło, ale już jako naturalizowany Amerykanin, tak – mam prawo przejechać się po putinowskim propagandyście jak po dzikiej świni. Albo po prostu świni, bo i po co zaraz biedne dziki w to mieszać, odstrzeliwane planowo rok w rok według statystycznego klucza. Co prawda wściekłość Ałly Gerber wzięła się nie stąd, że Sołowjow jest ogólnie rzecz ujmując kanalią jakich mało, tylko że w zestawieniu z Nawalnym dziennikarz nazwał Hitlera bardzo dzielnym żołnierzem. Znaczy przegiął jak mało kto, ustawiając się w kolekcji pamiątek po nazizmie gdzieś pomiędzy Davidem Irwingiem, niemiecka NPD a swastyką z wafelków. No a gdy przeczytałem, że i jego imiennik, również Żyd, Władimir Posner, człowiek znany i uznany w światowych medialnych kręgach, a dawniej pieszczoch radzieckiej władzy, powiedział, że Sołowjow czyni krzywdę dziennikarstwu, w związku z czym on, znaczy Posner, nie poda mu ręki, w tej samej chwili wszelkie gorsety politycznej poprawności natychmiast ze mnie opadły. - Hulaj dusza, piekła nie ma! – pomyślałem, mając na myśli bolesną mroczność ostracyzmu.
Oczywiście nie zamierzam opisywać ze szczegółami dokonań kremlowskiego pupila. Każdy może zrobić to sam, o ile tylko przejawia poznawczą fanaberię zaznajamiania się z sylwetkami łobuzów i szubrawców, a przecież nazwisko rosyjskiego dziennikarza może być wymieniane tuż obok Józefa Goebbelsa, a nawet używane w formie symbolu dziennikarskiego zdziczenia zastępczo.
Tu tylko przypomnę, że Sołowjow atakuje wszystko, na co dostaje odgórne zlecenie. A więc ukraińskich faszystów, których należy wypalić żywym ogniem oraz państwa Zachodu tonące w zdziczałej konsumpcji i moralnym upadku. A zwłaszcza te będące członkami NATO, których mieszkańców należy okraść i zmiażdżyć, przy czym miał na myśli zapewne również kobiety i dzieci, bo w Rosji takie już panują zwyczaje. Publicysta nie przepuści również Polsce, przy byle okazji pokazując nas w krzywym zwierciadle zakłamanej propagandy. Co jednak ciekawe, jego programy i głoszone tam tezy muszą trafiać w gust rosyjskiego społeczeństwa, a w zasadzie zbiorowiska mentalnych rabów, którzy ze strachu, z nienawiści i biedy łykną wszystko, co ładuje im akumulatory pustą imperialną pychą i niechęcią do obcych. I musi tak być, skoro jak wykazują sondaże ponad 80 % Rosjan popiera wojenna politykę swojego herszta, w czym przypominają dawny społeczny entuzjazm wobec poczynań wodza III Rzeszy. Tyle że tamten odnosił początkowo spektakularne sukcesy, a obecny, ten cyryliczny, jakby odwrotnie. Choć więc daleko kulturowo Moskalom do Niemców, to już w zakresie imperialnego, agresywnego schamienia i pogardy okazywanej słabszym oba pryszcze na ciele Europy – tu mam na myśli społeczeństwa Rosji i Niemiec oraz ich rządy - wiele się od siebie nie różnią.
Pozostaje pytanie, dlaczego przeciętnego Iwana czy jakiegoś Siergieja nie stać na odwagę zadania Sołowjowowi prostego pytania: - Dlaczego wy, drogi Władimirze Rudolfowiczu, skoro tak nienawidzicie Zachodu, kupiliście sobie aż dwa domy nad jeziorem Como we Włoszech i tam spędzacie rok w rok wakacje? Dlaczego tam trzymacie swoje oszczędności? Czy nie wystarczy wam dacza pod Moskwą, jak dawniej bywało i książeczka oszczędnościowa w rublach?
Otóż rosyjski rab nie zada tego pytania z trzech powodów. Po pierwsze, krytyka władzy i ludzi z nią związanych w ogóle rzadko przychodzi mu do głowy, a jeśli już, to w najdalszych zakamarkach utajnionych, nieporadnych myśli? Po drugie, we wspomnianych już osiemdziesięciu procentach jest tępy jak mało który reprezentant innej nacji. Po trzecie zaś, najzwyczajniej w świecie, jak to rab właśnie, boi się własnego cienia, szczególnie wtedy, gdy zauważy podążający za nim inny, większy cień. Jeśli więc widzi w telewizji swojego guru, jak ten roni łzy z powodu zabrania mu w ramach sankcji dwóch willi o wartości ośmiu milionów euro, co pozbawiło go rzekomo możliwości godnego wypoczynku, to tak po prostu, po ludzku, żal mu Sołowjowa. A sam nie posiada przecież willi, samochodu, nawet marzeń o nich nie przejawia. Ba, co czwarty z mieszkańców imperium kranu w domu nawet nie ma, przez co spirytus przychodzi mu mieszać - jak drzewiej za carów bywało - z cembrowinówą zamiast kranówy. Nowoczesność w domu i zagrodzie jeszcze tam nie dotarła, choć za stodołą, zaraz obok, w lasku, ośmiogłowicowa rakietą balistyczna w silosie na swój czas czeka, by śmignąć wesoło w stronę wrednego Zachodu.
A w zasadzie, dlaczego Władimir Sołowjow kupił dwie wille nad jeziorem Como? Czyżby w jednej sypiał, jadał i potrzeby fizjologiczne załatwiał, a w drugiej przyjaciół ewentualnie drogie, splugawione zachodnią dekadencją dziwki podejmował? A może, co u Rosjan typowe, w tym nawet tych żydowskiego pochodzenia, kupił jak widział, a widział podwójnie?
Otóż wydaje mi się, że mając typową dla jego nacji głowę do interesów, jeden z domów kupił jako lokatę kapitału – wciąż zyskującą na wartości. I tu mamy Sołowjowa na widelcu, którym ruski mużyk go nie przyszpili. Nie tylko bowiem drogi Władimir Rudolfowicz ceni sobie wyżej pełny kolorów życia i bogactwa urokliwy Zachód, który na co dzień tak oczernia, ale i pokłada większe zaufanie w jego systemie ekonomicznym, skoro tam inwestuje.
Cóż, marnych apostołów ruskiego ładu ma Władimir Władimirowicz Putin, skoro ci ani w niego, ani w stworzone mocarstwo na glinianych nogach, ani nawet we własną propagandę nie wierzą. To w co wierzą? W dolara wierzą. No i w świat, który od zawsze był domem wybranych i bogatych cwaniaków, a według szlachetnych założeń miał być domem nas wszystkich.