Gilsberg Gilsberg
757
BLOG

Po co uczniom prace domowe i nauka historii?

Gilsberg Gilsberg Edukacja Obserwuj temat Obserwuj notkę 10
Już w listopadzie 1939 r. niemiecki okupant zlikwidował na terenie Generalnego Gubernatorstwa szkolnictwo wyższe i średnie. Pozostawiono siedmioklasowe szkoły powszechne z zakazem nauki historii, geografii i literatury oraz dwuletnie szkoły zawodowe.

Polscy podludzie mieli zostać na zawsze pozbawieni tożsamości narodowej i posiadać tylko podstawowe umiejętności niezbędne w rolnictwie i przemyśle III Rzeszy. Dla niemieckiego czy austriackiego Bauera liczyła się tylko dyscyplina i wydajność polskiego robotnika przymusowego przy pracach polowych. Do opróżnienia gnojówki po zimie albo zbierania kartofli wystarczyło, aby polski niewolnik potrafił liczyć i podpisać pokwitowanie. Maksymalnym szczytem edukacyjnym były kursy zawodowe wyższego stopnia przyuczające do pracy na stanowiskach rzemieślniczych i fabrycznych.

Odpowiedzią Polskiego Państwa Podziemnego było zorganizowanie Tajnego Nauczania na wszystkich terenach okupowanych oraz włączonych do III Rzeszy i ZSRR. W tajnych kompletach uczestniczyły tysiące uczniów szkół średnich, studentów i nauczycieli. Wszystkim groziło natychmiastowe aresztowanie i wysyłka do obozu koncentracyjnego. Odpowiedzialność ponosił także właściciel mieszkania, gdzie tajne nauczanie się odbywało. Szacuje się, że podczas wojny na terenach okupowanych przez Niemcy - za tajne nauczanie - życie straciło 8,5 tysiąca samych tylko nauczycieli. Ergo za chęć nauki historii, literatury i innych przedmiotów; tysiące Polaków dosłownie ryzykowało życiem, a wielu z nich je straciło. To truizm ale o tożsamości narodowej decyduje wiedza i świadomość jego obywateli. Wiedzieli to nasi przodkowie ale też nasi zaborcy i okupanci.

Te oczywiste fakty powinny być jeszcze znane każdemu absolwentowi szkoły podstawowej (wóz Drzymały, tajne komplety). Jeszcze. Ta refleksja pojawiła się w związku z zapowiedzią minister edukacji narodowej Barbary Nowackiej dotyczącą rychłego okrojenia programów nauczania oraz likwidacji prac domowych. W pierwszej kolejności odchudzanie programu ma dotyczyć historii, wiedzy o społeczeństwie (obecnie HiT) oraz języka polskiego poprzez ograniczenie liczby lektur. Wcześniej mowa też była o fizyce(?). Z doniesień medialnych wynika, że prace domowe mają być zlikwidowane, a w wyższych klasach i szkołach średnich ograniczone i pozostawione do decyzji nauczyciela.

Starając się wnioskować logicznie, wydaje mi się, że w pierwszym roku szkolnym zadowoleni będą wszyscy - uczniowie, rodzice i nauczyciele. W kolejnych latach zadowoleni będą niektórzy uczniowie, niektórzy rodzice i niektórzy nauczyciele. Długoterminowo nie będzie jednak zadowolony nikt, poza grupą zamożnych rodzin, które stać będzie na wysłanie dzieci do elitarnych szkół prywatnych i drogie korepetycje. Podejrzewam bowiem, że pani minister Barbara Nowacka nie dysponuje jeszcze szczegółowymi analizami i  badaniami skutków podjętych decyzji. A skutki te mogą być dokładnie przeciwne do lewicowych poglądów, które posiada. Bo rzeczywiście - czy się to komuś podoba, czy nie - wyeliminowanie analfabetyzmu oraz powszechny i bezpłatny dostęp do edukacji wszystkich szczebli nastąpiły w czasach PRL.

Wprowadzenie zapowiedzianych zmian spowoduje mniejsze obciążenie dzieci, które - oby nie - będą miały więcej czasu na patrzenie się w smartfony (średnio już 5 godzin dziennie). Rodzice nie będą musieli - w przypadku młodszych uczniów - poświęcać im tyle czasu po pracy. Nauczyciele zaś nie będą przemęczeni sprawdzaniem prac domowych i gonitwą związaną z realizacją podstawy programowej.

Jeśli jednak nie ulegną zmianie wymogi egzaminów maturalnych to rodzice, których na to stać będą musieli wydawać jeszcze więcej na korepetycje swoich pociech. W tym przypadku zadowolona będzie część nauczycieli szkół średnich oraz fiskus, jeśli te dodatkowe dochody będą przez nich ujawnione. W dłuższej perspektywie rozwinie się jednak elitarne szkolnictwo prywatne dla wybranych i śmiem twierdzić, że tam prace domowe będą skrupulatnie zadawane i egzekwowane. W ekskluzywnych szkołach prywatnych w Szwajcarii, czy brytyjskim Eton College uczą się dzieci arystokratów i miliarderów - słowem - możnych współczesnego świata. I uczą się również łaciny czy greki, a także innych staromodnych przedmiotów. Czasu wolnego nie mają zbyt wiele, ponieważ są skoszarowani w internatach i poddani często surowemu regulaminowi.

Jeśli natomiast wymagania egzaminacyjne mają się również obniżyć, to obniży się także - i tak niska - pozycja polskich uczelni wyższych na słynnej Liście Szanghajskiej. Pytanie też, jak okrojenie programowe przedmiotów humanistycznych wpłynie na wysoką wiedzę i świadomość polskich uczniów. A teraz chyba na prawdę nie jest źle, skoro w 2022 r. - według największego Międzynarodowego Badania Kompetencji Obywatelskich (ICCES) - polscy ósmoklaśiści byli na trzecim miejscu na świecie (!), nieznacznie tylko ustępując uczniom ze Szwecji i Tajwanu. Po co zatem uszczuplać podstawę programową, zwłaszcza w obszarach kształtujących świadomość i tożsamość narodową? Odpowiedzi udzieliła wiceminister edukacji Katarzyna Lubnauer stwierdzając, że nadchodzą zupełnie inne czasy: czasy sztucznej inteligencji, czasy robotyzacji, czasy innych wyzwań. Jeżeli mamy inne wyzwania, to potrzebujemy innego profilu absolwenta. Ci, którzy wierzą, że szkoła może zatrzymać czas, mylą się, szkoła musi przygotowywać do zmieniającego się świata.

Nie wiem jak ma się ta diagnoza do faktu, że polscy programiści i - szerzej - specjaliści branży IT; należą do ścisłej światowej czołówki. Nie wiem też kogo dokładnie ma ,,wypuścić'' na rynek pracy polski system oświaty. W nowej podstawie programowej ma być położony nacisk na umiejętności miękkie, takie jak praca w stresie, praca w grupie, asertywność i empatia. Nie wiem też, co oznacza inny profil absolwenta?

Mam nadzieję, że za kilkanaście lat nie okaże się, że nasze dzieci są jedynie doskonałym materiałem na wydajnych i zdyscyplinowanych pracowników wielkich korporacji, bez wiedzy o historii i kulturze własnego państwa i narodu, bo ta przecież; nie jest ponadnarodowym koncernom do niczego potrzebna. Mam też nadzieję, że ci mniej utalentowani albo z biedniejszych rodzin nie będą jedynie beneficjentami dochodu gwarantowanego, o którym mówi się co raz częściej w światowej agendzie. Jeśli jednak taki jest cel wprowadzanych zmian, to zdecydowanie należy też zmienić nazwę Ministerstwa Edukacji Narodowej na Ministerstwo Edukacji (na rzecz) Współczesnego Globalizmu.


Gilsberg
O mnie Gilsberg

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo